Felieton

Co byśmy zrobili, gdybyśmy żyli w małym miasteczku na Dzikim Zachodzie?

dziki zachód
fot. bocux z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 87 / (35) 2021

Wyobraźmy sobie małą wioskę, a nawet miasteczko. W tym miasteczku od wielu lat działa aptekarz i przygotowuje leki (może młodzi tego nie pamiętają, ale za mojej młodości lekarze tworzyli własne recepty, czasem dopasowane do indywidualnego pacjenta, a aptekarze leki robili, w tamtych czasach istnieli również podobnie działający krawcy i krawcowe, ba, rzadko bo rzadko, ale w Wielkiej Brytanii nawet niektóre samochody w złotym wieku inżynierów składało się w garażu).

Aptekarz został przyłapany na tym, że leki przez niego wykonywane i zapisywane oprócz leczenia objawów jednej choroby, wywołują inną, a on wiedząc o tym, nie informował mieszkańców. Okazało się także, że aptekarz regularnie opłaca w miasteczku wszystkich lekarzy, a także wspomaga kampanię wyborczą kandydatów na burmistrza, co ciekawe, płaci wszystkim, a różnice wynikają głównie ze stopnia ich uległości wobec zaleceń medycznych aptekarza.

Wszystkie te działania zostały wykryte przez dzielnego lokalnego szeryfa. W toku śledztwa okazało się, że nasz bohater był już sądzony za podobne przewiny w innym miasteczku, w dodatku poddawał tam mieszkańców eksperymentom medycznym bez ich zgody, a nawet wiedzy, co w niektórych przypadkach zakończyło się zgonami. Jednak dziwnym trafem aptekarza nie spotkał za te wyczyny wyrok kwalifikowanej śmierci, czy choćby dożywotnich ciężkich robót, a jedynie wysokie kary pieniężne, które z zadziwiającą łatwością zapłacił. Co ciekawe opłacał także reklamy we wszystkich lokalnych mediach, które stwierdziły, że choć aptekarzowi zdarzają się potknięcia, to jednak fakt, że dysponuje tak wielkimi środkami, zasadniczo przyczynia się do postępu medycyny, gdyż nasz aptekarz może dzięki temu prowadzić badania. Zwolennicy tak zwanych teorii spiskowych, bo gdzież nie brak ludzi zawistnych i nie mogących pogodzić się z rozwojem, plotkowali, że aptekarz sam działa jedynie na zlecenie mieszczących się za lasami i górami właścicieli fabryk, w których drukowano banknoty, ale jak stwierdził lokalny tygodnik, tego typu teorie mogą snuć tylko albo wrogowie wszelkiego rozwoju, którzy chcieliby miasteczko cofnąć do epoki, kiedy żadnych leków nie było, albo działający na zlecenie rywalizującego miasteczka agenci, dążący do destabilizacji i zamętu w lokalnej społeczności.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Mieszkańcy miasteczka żyli więc nadal jakby nigdy nic, a aptekarz został nawet współpracownikiem burmistrza do spraw polityki zdrowotnej, która dziwnym trafem polegała na ordynowaniu pacjentom coraz to większej ilości lekarstw, które aptekarz, jak twierdził, produkował ogromnym nakładem sił i środków, stosowano również drogie i na ogół zbędne zabiegi, które najpierw reklamowano, potem domagali się ich pacjenci, a na końcu płacili podatnicy. Żandarmi ze straży miejskiej zaczęli także prześladować lokalną zielarkę i domagać się od niej udowadniania, że stosowane od wieków zioła przeszły odpowiednie badania, na co nieboga nie miała oczywiście ani kwitów ani środków, w związku z czym kolejne zioła otrzymywały status zakazanych, a o właściwościach leczniczych innych zakazywano kobiecie informować inaczej niż szeptem. Leki aptekarza mimo to nie u wszystkich budziły zaufanie, w dodatku niezadowolenie budził fakt, że wiele z nich miało o wiele tańsze odpowiedniki, których podobnie jak ziół zakazywano, jako uzasadnienie podając fakt ich nadużycia przez jednego z lokalnych pijaczków, który odkrył, że zażywane w nadmiarze mogą dostarczać  niezdrowych acz przyjemnych doznań.

Mieszkańców miasteczka, jak i gdzie indziej, co roku gnębiły przeziębienia, a co kilka lat bardziej dotkliwa epidemia grypy. Aptekarz twierdził, że aby się przed nią uchronić należy profilaktycznie zażywać produkowany przez niego eliksir, który w dodatku opatentował, jednak po kilku latach patent wygasł i aptekarz chodził nieco smutny, choć wieczorami w jego leśnej posiadłości odbywały się długie narady gości, którzy zjeżdżali ponoć z bardzo daleka, a których nikt w miasteczku nie znał, ponoć goście też zajmowali się produkowaniem leków i pragnęli ulepszyć stan zdrowia  już nie tylko w miasteczku, ale w całym regionie aż do odległego lasu.

Pewnego dnia w lokalnej gazecie ukazał się artykuł o epidemii groźnej choroby, która wybuchła gdzieś daleko na końcu świata, ale rozszerzała się błyskawicznie wraz z karawanami kupców, które z zarażonej krainy rozwoziły produkowane tam niezbyt dobrej jakości, ale tanie towary. W kolejne dni gazetki finansowane przez aptekarza pokazywały na obrazkach dantejskie sceny, jakie miały dziać się w sąsiednich już miasteczkach, gdzie karawany zza wielkiego lasu dotarły pierwsze. W lokalnej karczmie i siedzibie straży pożarnej odbywały się też niemal codzienne konferencje, na których aptekarz wraz z burmistrzem i lekarzem mówili o grożących niebezpieczeństwach, co więcej zapowiadali zamknięcie wszystkich w domach do czasu, aż aptekarz nie opracuje eliksiru zapobiegającego tajemniczej chorobie. Starsi mieszkańcy byli sceptyczni, gdyż objawy groźnej choroby wydały im się łudząco podobne do pojawiającej się co kilka lat grypy; co więcej, pamiętali dobrze poprzednie wyczyny aptekarza i lekarza, któremu aptekarz od lat sponsorował wyjazdy do wód, a mówiono też o innych atrakcjach. Jednak kiedy burmistrz powołał specjalną straż sanitarną i zagroził sceptykom konfiskatą majątku, głosy protestu ucichły.

Po kilku miesiącach aptekarz poinformował, że już wynalazł eliksir i że będzie on trochę inny od dotychczasowych, ale to dlatego, że już wcześniej coś przeczuwał i potrzebował tylko silnego impulsu dla swojej woli i umysłu, aby pokonać ostatnie problemy techniczne, a zaraza oraz troska o współmieszkańców mu ich dostarczyła. Jednocześnie burmistrz wydał lekarzowi zalecenie, by chorych na wszelkie choroby, a szczególnie tych dotkniętych tajemniczą zarazą nie leczyć, a do czasu przyjęcia eliksiru po ulicach przemieszczać się tylko na czworakach, gdyż zaraza z ziemi pochodzi, a ziemia jest okrągła i na stojąco można się wywrócić. Zielarka twierdziła, że wie, jak leczyć tajemniczą chorobę i paru mieszkańców potwierdzało skuteczność zastosowanej przez nią terapii, jednak służba sanitarna burmistrza wkrótce zakuła ją w dyby,  a gdy pozbawieni leczenia chorzy na tajemniczą chorobę dochodzili do stanu bliskiego agonii, lekarz wkładał im w gardło kołek z rzadkiego gatunku drzewa, które, jak twierdził, sprowadził w ostatniej chwili dzięki znajomościom w szerokim świecie. Tymczasem burmistrz zakupił od aptekarza za pieniądze z kasy miasteczka duże dawki eliksiru i rozpoczął kampanię zachęcania mieszkańców do ich zażywania. Ciąg dalszy nastąpi.

W psychologii społecznej istnieje pojęcie dyfuzji odpowiedzialności polegającej na tym, że ludzie w mniejszych zbiorowościach chętniej sobie pomagają niż w wielkim anonimowym tłumie, gdzie odpowiedzialność łatwiej zrzucić na innych.

Na studiach sprawdzaliśmy to, pytając o coś na rzadko zaludnionej ulicy i w zatłoczonym centrum. Doświadczenie zawsze statystycznie potwierdzało tę prawidłowość. O wielkich bankach mówi się dzisiaj, że są za duże, by upaść, to samo dotyczy wielkich korporacji we wszystkich dziedzinach, postępowania antytrustowe wobec korporacyjnych gigantów nawet w ojczyźnie demokracji, jaką są USA, toczyły się przez wiele dekad, o ile w ogóle, jak w przypadku Standard Oil je przeprowadzono. Gdyby historia przeze mnie opisana, ale przecież nie wymyślona naprawdę się zaczęła w jakiejś małej społeczności, aptekarz czyli należący do jednego z wielkich funduszy inwestycyjnych koncern farmaceutyczny skończyłby w więzieniu czy na szubienicy już w pierwszym akcie, ale ponieważ jest daleko i jest zbyt wielki, to akcja toczy się dalej, a przecież gdyby tylko zmienić nazwy to jest to dokładny, choć mocno złagodzony opis długo narastającej patologii i psychozy, w jaką wpędza się społeczeństwa od niemal dwóch lat, a to czy nastąpią kolejne akty tej tragicznej historii zależy od tego, czy mieszkańcy miasteczka przestaną w końcu się oszukiwać, staną w prawdzie, przystąpią do walki i obalą rządy aptekarza, skorumpowanego lekarza, ogłupiałej i skorumpowanej rady miasteczka wraz z burmistrzem.

Klasyczne westerny często opierały się na takim właśnie schemacie i chociaż, jak pisał E. F. Schumacher, „małe jest piękne”, to także tam poradzenie sobie z bandą czarnych charakterów nie było łatwe, bo aptekarz, lekarz, straż sanitarna czyli lokalna banda trzęsąca miasteczkiem wiedzieli, co się święci i co im w wypadku przegranej grozi, a stawką bez względu na miejsce akcji było i jest często życie, a zawsze człowieczeństwo.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 87 / (35) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: