Felieton , Książka

Niespełnione obietnice merytokracji

wyścig kolarski
fot. suloka z Pixabay

Piotr Wójcik

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 75 / (23) 2021

Należy odejść od paradygmatu merytokratycznego, według którego sukces jest efektem wyłącznie pracowitości i zasług. Zamiast nieustannie fetować zwycięzców, musimy zacząć wreszcie rozmawiać o ich zobowiązaniach wobec społeczeństwa, z którego wyrośli.

Czy społeczeństwo, w którym szczególnie zdolne jednostki mogą dojść tak wysoko, jak pozwala im talent i pracowitość, byłoby przyjaznym i sprawiedliwym miejscem do życia? W pierwszym odruchu zapewne niemal każdy na takie pytanie odpowiedziałby twierdząco. Obraz społeczeństwa, w którym nie ma żadnych barier dla ludzkiej kreatywności i energii, wygląda bardzo obiecująco. Przecież świat, w którym panuje pełna merytokracja, a ludzie są doceniani jedynie za zasługi i kompetencje, a nie koneksje, rasę czy status rodziny, byłby właściwie idealny. A jednak Michael Sandel ma w tej sprawie znaczne wątpliwości. W książce o wiele mówiącym tytule „Tyrania merytokracji” pokazuje, że wspólnota bezgranicznie wynagradzająca najlepszych zapewnia idealne warunki do życia jedynie garstce zwycięzców. Reżim merytokratyczny wytwarza nowe elity, oddzielone od reszty społeczeństwa trudną do przeskoczenia barierą, a także nowe napięcia społeczne. Oraz całe zastępy przegranych, którzy nie zawsze chcą się pogodzić ze swoją poślednią pozycją społeczną. I mają rację.

Kusząca obietnica

Merytokracja jest tak kuszącą propozycją, gdyż daje obywatelom poczucie sprawczości. Każdy człowiek w jakimś stopniu wierzy w swoje siły, więc obietnica dojścia tak wysoko, jak tylko się zasłuży, wydaje się bardzo atrakcyjna. Ludzie potrzebują poczucia celu i satysfakcji z tego, co robią, a merytokracja im to zapewnia. Dzięki niej każde osiągnięcie można łączyć tylko i wyłącznie z własną ciężką pracą i talentem. W merytokracji sukces smakuje bardziej niż w każdym innym systemie. Jest przede wszystkim nagrodą i wyrazem docenienia osobistych umiejętności i cnót. W merytokracji sam sukces właściwie jest cnotą. Zwycięzcy trafili na sam szczyt dzięki osobistym przymiotom, więc powinni móc czerpać nieograniczone korzyści z włożonego wysiłku. To wydaje się sprawiedliwe, gdyż zasługi same w sobie są czymś pozytywnym, więc dlaczego ich nie wynagradzać? Merytokracja jest też siłą napędową. Motywuje do osiągania kolejnych szczebli, gdyż na każdym czeka na człowieka gratyfikacja nie tylko w postaci pieniędzy i dóbr materialnych, ale też głębokiej satysfakcji z własnej osoby. Która niejednokrotnie ewoluuje w kierunku poczucia bycia lepszym od innych. Przecież nieprzypadkowo ci inni są niżej.

Merytokracja, czyli system wynagradzający jedynie za zasługi, bez wątpienia w pewnym momencie była krokiem naprzód. Sandel zauważa, że jeszcze na początku XX wieku czołowe uniwersytety w USA były zamknięte dla większości społeczeństwa i przyjmowały jedynie przedstawicieli elity, najczęściej białej, protestanckiej i płci męskiej. W tamtych czasach postulaty wprowadzenia pełnej merytokracji były więc bardzo postępowe. Miały na celu rozbicie spetryfikowanej klasy wyższej i otworzenie dostępu do uczelni najlepszym z klasy ludowej. Właśnie dlatego wprowadzono egzamin SAT (amerykański odpowiednik matury), który w obiektywny sposób miał wyławiać talenty i otwierać przed nimi bramy uniwersytetów. A zdobycie dyplomu miało być następnie przepustką do klasy wyższej. Dzięki temu nowe elity miały uzyskać prawdziwą legitymizację społeczną. Od tej pory nikt już nie powinien podważać ich pozycji, gdyż zapracowały sobie na nią własnym wysiłkiem, a co więcej dostęp do elit miał być formalnie otwarty dla wszystkich. Wystarczyło się tylko wykazać.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

W systemie merytokratycznym kluczowa jest więc równość szans, sprowadzana głównie do równego dostępu do edukacji. Równość szans i edukacja wysokiej jakości to hasła, którymi nieustannie epatują zwolennicy merytokracji i w sumie nic dziwnego. O systemie wynagradzającym jedynie za zasługi można mówić dopiero wtedy, gdy wszyscy startują z tego samego poziomu. Przepustką do klasy wyższej jest wykształcenie, więc równy dostęp do edukacji musi być kluczowym postulatem merytokratów. Przynajmniej tych oświeconych. Głównym zadaniem władzy publicznej powinno więc być zapewnienie wszystkim równego startu, a potem niech już zwycięży najlepszy. Przecież sędzia nie może ingerować w wynik biegu, jego rolą jest jedynie pilnowanie, by nikt nie popełnił falstartu, a potem ewentualnie nie rozpychał się łokciami na trasie biegowej. Jeśli rywalizacja przebiegła zgodnie z przepisami, to nikt nie powinien mieć prawa do podważania wyniku oraz samej pozycji zwycięzców.

Reprodukcja merytokratycznych elit

Szybko jednak uwidoczniły się słabości systemu merytokratycznego. Wnet okazało się, że zapewnienie idealnej równości szans to fikcja, a bez niej merytokracja jest jedynie niespełnioną obietnicą. Utworzenie sieci szkół publicznych oraz obiektywnych mechanizmów przyjmowania na studia nie sprawiły, że w górnych warstwach zachodziła nieustanna rotacja. Wręcz przeciwnie, bardzo szybko elity znów okopały się na swoich pozycjach, łatwo adaptując się do nowych warunków. Na amerykańskich uczelniach nadal dominowali studenci będący dziećmi absolwentów lub/oraz pochodzący z górnych 20 procent społeczeństwa pod względem zamożności. Ludzie awansujący do klasy wyższej potrafili stworzyć swoim potomkom takie warunki rozwoju, które automatycznie dawały im przewagę nad dziećmi z niższych warstw społecznych. Zapewniali im nie tylko lepsze warunki materialne, ale też ogromny kapitał kulturowy i sieci kontaktów dostępne jedynie elitom. Szkolnictwo publiczne nie jest w stanie zniwelować przewag, które mają potomkowie elit merytokratycznych.

Nowe elity znów zaczęły się reprodukować, tym razem jednak na innych, merytokratycznych zasadach. Teraz to nie status rodzinny premiował do elity, ale umiejętności, wykształcenie i inteligencja. Problem w tym, że wszystkie te cechy są pośrednio zakotwiczone w pozycji społecznej. Elity znalazły sposoby premiowania swoich potomków, zapewniając im najlepszych nauczycieli przygotowujących do krajowych egzaminów, a także same przekazując im wiedzę oraz doświadczenie. Tego typu przewag pozbawiona była cała reszta, więc o żadnej równości nie mogło być mowy. Powstał specyficzny pęd do edukacji, który ma też swoją mroczną stronę – młodzi ludzie od dziecka są przygotowywani do nieustannej rywalizacji, by na każdym etapie pokonywać swoich przeciwników w walce o zasoby, prestiż i sukces. Uczniowie pochodzący z elity oraz z klas aspirujących zostali pozbawieni dzieciństwa i wystawieni na działanie ogromnego stresu, którego efektem jest powstanie klasy egoistycznych cyników, zapatrzonych w siebie i przekonanych, że wszystko zawdzięczają tylko własnemu wysiłkowi, nie dostrzegając własnego uprzywilejowania względem tych, którzy znaleźli się niżej.

Zawiedzione nadzieje

Merytokracja szybko ujawniła też swoją drugą, znacznie mniej przyjemną stronę. Oczywiście z jednej strony daje ona ogromną satysfakcję zwycięzcom, gdyż zapewnia im przekonanie, że w pełni zasłużyli na swoje gratyfikacje i okazali się najlepsi. Równocześnie jednak ogromny nacisk kładziony na kompetencje i zasługi skutkuje tym, że większość będąca na dole czuje się sfrustrowana. Gdyż wszyscy dookoła dają im do zrozumienia, że są mniej utalentowani lub mniej pracowici. Ten przekaz do warstw nieuprzywilejowanych nie musi być wcale wyrażany wprost – to logiczna konsekwencja narracji, według której sukces jest efektem wyłącznie pracowitości oraz talentu. Skoro tak, to brak sukcesu musi być skutkiem albo braku pracowitości, albo niewystarczającego potencjału intelektualnego jednostki. Inaczej mówiąc, system merytokratyczny samą swoją istotą daje do zrozumienia masom, że są bardziej leniwe i głupsze.

Merytokracja może się jeszcze sprawdzać w sytuacji, gdy kanały awansu społecznego są drożne i awansować może wielu członków klas aspirujących – średniej oraz niższej. Jednak gdy merytokratyczna klasa wyższa okopie się na swoich pozycjach i zacznie przekazywać swoje uprzywilejowanie z pokolenia na pokolenie, obietnica gratyfikacji przestaje działać, za to do głosu dochodzi społeczna wściekłość. Co właśnie miało miejsce w USA, w których mobilność społeczna jest obecnie jedną z najniższych wśród państw rozwiniętych. Wściekłość społeczna wyraziła się więc najpierw masowym popieraniem Donalda Trumpa, a następnie zamieszkami Black Lives Matter. Może ona mieć więc odcień zarówno prawicowy, jak i lewicowy, jednak podstawa tych napięć jest ta sama – to zawiedzione obietnice, które złożyła i nie dotrzymała merytokracja.

Odrzucić merytokratyczny paradygmat

W Polsce, jak na razie, nie dostrzegamy tych napięć w takiej skali. Kanały awansu nad Wisłą jeszcze nie są tak spetryfikowane, jak za Oceanem. Widzimy jednak zalążki przyszłego kolapsu systemu merytokratycznego. Już teraz najlepsze uczelnie w stolicy zdominowane są przez klasę wyższą i wyższą klasę średnią, a klasa robotnicza musi się zadowolić gorszymi i płatnymi uczelniami prywatnymi. Drugie pokolenie nowych, merytokratycznych elit III RP zaczyna korzystać ze swojego uprzywilejowania i wchodzić w buty rodziców, stając się prawnikami, lekarzami czy pracownikami uczelni. W przyszłości zacznie to rodzić napięcia bardzo podobne do tych w Stanach Zjednoczonych. Gdy do klas aspirujących zacznie dochodzić, że merytokratyczna obietnica dotyczy tylko garstki zwycięzców, a pozostałym pozostaną co najwyżej jakieś nagrody pocieszenia i dojmujące uczucie bycia gorszym – mniej pracowitym lub mniej utalentowanym.

Oczywiście możemy tego uniknąć. Należy jednak już teraz odejść od paradygmatu merytokratycznego, według którego sukces jest efektem wyłącznie pracowitości i zasług. Zamiast nieustannie fetować zwycięzców, należy zacząć rozmawiać raczej o ich zobowiązaniach wobec społeczeństwa, z którego wyrośli. Wskazując przy tym, ile zawdzięczają rodzimym strukturom społecznym. Zamiast dyskutować jedynie o równości szans, należy wreszcie na poważnie wziąć na tapet kwestię równości wyników. Nie ma żadnego powodu, by zwycięzcy zatrzymywali wszystkie owoce swojego sukcesu, a ich gratyfikacje były nieograniczone. Przecież sukces najczęściej wiąże się nie tylko z pracowitością i talentem, ale też z wcześniejszym uprzywilejowaniem i lepszą pozycją startową. Pracowitych i utalentowanych jednostek jest mnóstwo, jednak sukces dostępny jest stosunkowo nielicznym. Wyrównywanie wyników poprzez chociażby silną progresję podatkową nie jest więc piętnowaniem ludzi sukcesu, a jedynie odebraniem długu, który zaciągnęli w społeczeństwie.

Narodowy Instytut Wolności – logo Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich – logo

Tekst przygotowany przez Instytut Spraw Obywatelskich w ramach projektu „Instytut Spraw Obywatelskich – łapiemy wiatr w żagle” sfinansowanego przez Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018–2030.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 75 / (23) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: