Rozmowa

O zdrowiu tańszym od żarówek, czyli o paradoksach ekologii i wpływie oświetlenia na nasze życie

świecące żarówki
Obraz autorstwa evening_tao na Freepik

Z Pawłem Wypychowskim rozmawiamy o wpływie sztucznego oświetlenia na ludzi, zdrowiu, którego nie da się kupić oraz o tym, dlaczego badania naukowe na ten temat są ignorowane przez medyków i polityków.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Zanieczyszczenie światłem LED. Jak wpływa na Twoje zdrowie).

Rafał Górski: Impulsem do tej rozmowy była informacja dotycząca zajęcia się tematem światła przez Rzecznika Praw Obywatelskich, Marcina Wiącka. Jakie znaczenie ma światło dla naszego zdrowia?

Paweł Wypychowski: To zagadnienie zostało dokładnie objaśnione podczas warsztatu „Elektrosmog w pytaniach i odpowiedziach”, który nagraliśmy dla Instytutu Spraw Obywatelskich w Lublinie w 2020 roku. Ktoś może pomyśleć, że elektrosmog to nie oświetlenie, ale światło to jednak promieniowanie elektromagnetyczne. A więc, jeżeli mówię o elektrosmogu, to mówię również o świetle.

Zagadnieniem promieniowania elektromagnetycznego w kontekście ludzkiej biologii zajmuję się od piętnastu lat. To bardzo istotny wymiar interakcji żywych organizmów z polami elektromagnetycznymi czy promieniowaniem elektromagnetycznym, zarówno naturalnymi, jak i sztucznymi, czyli tymi wprowadzanymi przez człowieka.

Życie na tej planecie wyewoluowało w świetle naturalnym – pochodzącym od Słońca, odbitym od Księżyca, nagrzewającym planetę i przetwarzanym przez środowisko naturalne (np. na żywność przez rośliny i zwierzęta). Światło naturalne ma wiele istotnych dla życia cech, w tym zmienność dobową. Między innymi ewolucja wszystko to optymalnie wykorzystuje. Dlatego nasze organizmy po czterech miliardach lat ewolucji na tej planecie są dzisiaj tak złożone.

Wytworzyły one wiele mechanizmów nierozerwalnie związanych z intensywnością światła i jego zmiennością w czasie oraz innymi parametrami. Musimy sobie zdawać sprawę, że kiedy wprowadzamy do tego środowiska naturalnego sztuczne oświetlenie, to zakłócamy przekaz informacyjny dla naszego organizmu. Nie chodzi tutaj tylko o to, że światło sztuczne nagle będzie miało taką intensywność, że nas zniszczy – uszkodzi skórę lub komórki.

Sztandarowym aspektem związanym ze światłem jest rozregulowanie rytmów dobowych.

Istnieje międzynarodowe określenie „ALAN” – „Artificial Light at Night”, czyli „sztuczne światło w nocy”. Od 2007 roku jest to czynnik, który został zaklasyfikowany przez Światową Organizację Zdrowia do grupy 2A, jako prawdopodobnie rakotwórczy u ludzi. Być może większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ryzyko raka, w szczególności piersi i prostaty, jest znacznie zwiększone, jeżeli pracujemy w nocy przy sztucznym oświetleniu, na co wskazuje wiele naukowych dowodów. Nawet bardzo zachowawcza i konserwatywna Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem klasyfikuje „ALAN” jako grupę 2A – grupę czynników prawdopodobnie karcynogennych, która jest nieco niżej niż grupa 1, w której znajdują się substancje i czynniki definitywnie rakotwórcze.

Należy zaznaczyć, że tak naprawdę dysregulacja związana ze światłem sztucznym w naszym otoczeniu wpływa na całą kaskadę hormonów i gospodarkę całego organizmu.

Dlatego w tej chwili mamy badania mówiące o związku sztucznego światła nocnego ze wszystkimi chorobami metabolicznymi i zaburzeniami immunologicznymi – cukrzycą, otyłością czy z niedoborami hormonalnymi, takimi jak chociażby Hashimoto. W tej chwili jest to epidemia występująca, także w połączeniu ze schorzeniami psychiatrycznymi i z zaburzeniami snu, w szczególności wśród młodych kobiet.

Co więcej, w 2020 roku ukazało się nawet oficjalne badanie (na portalu PubMed), które mówi, że sztuczne światło w nocy jest potencjalnym komponentem epidemii COVID-19. Skutki nocnego, sztucznego światła są widoczne również we florze i faunie naszej planety oraz w środowisku. Co więcej, „ALAN” ma wpływ na reprodukcję i całą naszą gospodarkę hormonalną. Tak naprawdę efekty są systemowe, a liczba badań jest duża.

Jak duża?

Dzisiaj przejrzałem publikacje na portalu PubMed pod kątem badań mówiących o skutkach działania sztucznego światła nocnego. Znalazłem 9331 rezultatów. Chronologicznie lista zaczyna się od 1929 roku, czyli zaraz po pierwszej elektryfikacji na świecie. Bardzo duży wzrost ilości tych badań wystąpił w późnych latach 90., a ich ilość rośnie do tego stopnia, że tylko od wczoraj przybyło ich jedenaście. Oprócz wymienionych badań istnieją również takie, które dotyczą wpływu tego światła na dzikie zwierzęta, insekty, ekosystem mórz i oceanów, a także jego konsekwencji na środowisko naturalne w ogóle. Jest to po prostu efekt środowiskowy, dotyczący całego życia na planecie.

Mówiąc krótko, skutki tego zjawiska są bardzo negatywne – rozstrajające naszą biologię w stopniu coraz większym i przyczyniające się (jeżeli już nie wprost będące przyczyną) do powstawania wielu różnych schorzeń i chorób. W szczególności tych chronicznych, które w tej chwili nas dręczą, takich jak problemy metaboliczne, cukrzyca, otyłość, problemy związane z psychiką człowieka i problemy hormonalne, w konsekwencji również problemy rozrodcze.

Czym różni się światło LED od światła naturalnego?

Wymienię cztery powody. Źródła LED – precyzyjniej diody elektroluminescencyjne – w tej chwili zawojowały całą przestrzeń naszego oświetlenia. Stało się to ze względu na tak zwaną „oszczędność energetyczną”. Słońce jednak od miliardów lat wydaje się mieć gdzieś tak rozumianą oszczędność energetyczną. Nasze organizmy są ewolucyjnie przystosowane do światła naturalnego. Więcej nawet: organizm człowieka bazuje na świetle naturalnym i na jego zmienności po to, żeby regulować się optymalnie – właściwie funkcjonować i podtrzymywać życie i zdrowie w możliwie najlepszy sposób.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Pierwszym powodem jest to, o czym się mówi, co jest podnoszone przez Rzecznika Praw Obywatelskich i co jest najłatwiejsze do zrozumienia, czyli fakt, że intensywność i obecność światła nocą ma istotny wpływ na nasze zdrowie. To naturalne, że w nocy powinno być ciemno, aby nasz organizm mógł właściwie regenerować się i przeprowadzać ważne procesy życiowe. Mamy potrzebę wyłączenia bodźców wzrokowych, żeby zbudować poziomy melatoniny odpowiednie dla głębokiego snu, detoksyfikacji i tych wszystkich mechanizmów, które pozwalają nam zregenerować organizm po fazie eksploatacji, którą jest dzień.

Całe życie zbudowane jest na przeplataniu się komplementarnych faz eksploatacji i regeneracji. Jeżeli te dwie fazy są w miarę zsynchronizowane i dobrze ze sobą współgrają, to jesteśmy zdrowi.

Jeżeli zaczynamy eksploatować się zbyt mocno, a faza regeneracji jest zakłócona, skrócona bądź jej intensywność jest zmniejszona, to przechylamy się na stronę eksploatacji. Mówiąc krótko: szybciej się starzejemy, szybciej chorujemy i szybciej umieramy.

Szybkiemu umieraniu staramy się oczywiście zapobiegać. Możliwe jest obecnie wydłużenie życia dzięki zaawansowanym metodom jego podtrzymywania. Tak więc możemy żyć dwadzieścia lat z Alzheimerem, poza społeczeństwem, bez świadomości, że żyjemy. W tym czasie z powodu naszej sytuacji zdrowotnej będą zarabiać ośrodki opieki nad chorymi na Alzheimera.

Podkreślmy zatem, że chodzi nam raczej o długość zdrowia, a nie o samą długość życia. Potrafimy przedłużyć życie za pomocą sztucznych metod, ale długość zdrowia niestety w ostatnim czasie ulega skróceniu.

Zaburzenia procesów życiowych przez sztuczne światło związane są z czterema czynnikami jego „sztuczności”. Pierwszym, jak wspomniałem, jest intensywność światła o niewłaściwej porze – czyli wtedy, kiedy ma być ciemno. Mamy dużo sztucznego oświetlenia, zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz, w miejscu pracy, w domu.

To, co robimy pracując przy komputerze, oglądając telewizję, korzystając z mediów społecznościowych, czy urządzeń takich jak smartfony i tablety, jest istotne. Miejmy świadomość, że wszystkie te urządzenia używają podświetlenia LED. Nie mówimy więc tylko o żarówkach.

Jeśli do tego kraj, taki jak Polska, położony jest w okolicach 48 równoleżnika, czyli dość wysoko na północy, to od jesieni do wiosny w sposób wyraźny zakłócamy naturalny mechanizm poprzez nadmierne korzystanie ze sztucznego oświetlenia w okresie, gdy natura i ewolucja w swym planie mają ciemność.

A jaki jest kolejny powód?

Drugim aspektem, zauważanym znacznie rzadziej, choć nie mniej ważnym, są tak zwane różnice spektralne – różnice w rozkładzie barwnym światła. Chodzi o to, że barwy mają swoją intensywność. Ewolucyjnie jesteśmy przystosowani do światła słonecznego, które nie tylko zmienia swoją intensywność w ciągu dnia, ale zmienia też swoją zawartość barw. W ciągu dnia, w okolicach południa, mamy bardzo dużo barwy niebieskiej, która jest czytana przez nasz organizm, a przede wszystkim przez melanopsynę, czyli białko fotoczułe.

Czytana informacja niesie wiadomość, że rozpoczyna się dzień, że należy, w dużym uproszczeniu podnieść poziomy kortyzolu, czyli hormonu stresu, który jest potrzebny do mobilizacji organizmu do działania, jednocześnie zamknąć produkcję melatoniny, która z kolei jest nam potrzebna do głębokiego snu, regeneracji, odpoczynku. Sygnał światła niebieskiego jest sygnałem pobudzającym do działania, wybudzającym nas ze snu i głęboki sen blokującym. Innymi słowy, właściwie przetwarzany sygnał naturalnego światła niebieskiego ma za zadanie regulować sen i aktywność.

Ostatnio zacząłem, również dzięki Twoim rekomendacjom, zasłaniać w sypialni światło przez żaluzje, zasłony. No i w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że to też nie do końca jest naturalne. Na zewnątrz, już nad ranem, słońce wstaje i jest światło, a u mnie w sypialni jest nadal ciemno.

Tak, to prawda. Jest to jednak wybór tak zwanego mniejszego zła w dzisiejszym świecie. Problem polega na tym, że oczywiście najlepiej byłoby spać pod gołym niebem i tylko w naturalnym świetle. Tylko że obecnie to światło nie ma już nic wspólnego z nocną ciemnością, z jaką mieliśmy do czynienia naturalnie, a to z powodu zanieczyszczenia światłem.

Przykładowo, dom moich sąsiadów jest oddalony około dziesięć metrów ode mnie. Sąsiedzi używają bardzo mocnych żarówek LED i nie mam innego wyjścia, jak zasłonić się przed nim. Ostatecznie więc i tak nie budzi nas naturalne światło. To prawda, to nie jest optymalne rozwiązanie problemu, ale tych optymalnych rozwiązań, w środowisku tak bardzo zmienionym przez człowieka brak. Mogą one jedynie być lepsze lub gorsze.

Podobnie sytuacja wygląda z promieniowaniem elektromagnetycznym emitowanym przez stacje bazowe telefonii komórkowej czy innymi źródłami sztucznych pól elektromagnetycznych, które wprowadziliśmy do naszego środowiska – nie ma jednoznacznie optymalnego rozwiązania tego problemu.

Nie istnieje już naturalne środowisko, w którym ewoluowaliśmy, które byłoby korzystne dla naszego zdrowia.

Zmieniliśmy je tak dramatycznie, że dzisiaj to, co możemy zrobić w naszej przestrzeni osobistej, jest tylko pewnym polepszeniem tych warunków, próbą powrotu do natury. W większości wypadków, nie jesteśmy jednak już w stanie przywrócić warunków naturalnych.

Faktycznie. Ja, mieszkając w bloku, mam blok obok, w którym jest kilka mieszkań z palącymi się pokojami do późna w nocy.

Moi sąsiedzi ciągle rozbudowują werandę i ogród zimowy. Z każdym miesiącem dokładają nowe źródła LED i świecą – pomimo że tam ich nie ma.

Świecimy, między innymi LED-ami, dziesięć razy tyle, co świeciliśmy kiedyś. Bo jest tanio. Na tym polega oszczędność w gospodarce rynkowej: produkt, który jest reklamowany jako „oszczędnościowy”, natychmiast zostaje zauważony przez ludzi i kupiony, żeby… używać go więcej bez umiaru i pojęcia.

Kupujemy więc go na potęgę, co prowadzi do większego zużycia energii oraz większej ilości sztucznego światła. Niestety, nie oszczędzamy w ten sposób niczego. Niemniej, branża czerpie zyski, gospodarka „rośnie”, konsument „myśli”, że oszczędza, więc wszystko jest w porządku. Kluczowe czynniki sukcesu gospodarki rynkowej są spełnione, więc nie ma problemu – osiągnęliśmy sukces.

Są jeszcze inne problemy związane z różnicami spektralnymi, które przemawiają na niekorzyść sztucznych źródeł światła. Źródła LED osiągają swoją „wspaniałą” wydajność energetyczną poprzez zupełne wycięcie z widma światła elementu podczerwonego, niewidocznego dla oka, lecz istotnego dla zdrowia. W szczególności chodzi o bliską podczerwień, która ma znaczenie dla zdrowia, ale także o emisję ciepła, czyli podczerwień daleką.

Podczerwień, zwłaszcza bliska, w świetle dziennym jest zawsze obecna, przy czym proporcje światła niebieskiego i czerwonego się zmieniają. To jest widoczne zwłaszcza latem w południe, podczas słonecznej pogody. Jasne słońce jest bogate w barwę niebieską, podczas gdy barwa czerwona i bliska podczerwień (niewidoczna dla oka) pozostaje obecna. To ma ogromne znaczenie. Okazuje się, że tak jak barwa niebieska stymuluje organizm, tak barwa czerwona i bliska podczerwień mają działanie regeneracyjne. To właśnie dlatego rytm dobowy jest zachowany naturalnie.

Stymulacja melaniny w skórze przez barwę niebieską oraz ultrafiolet latem jest nam znana. Jednak działanie barwy czerwonej i bliskiej podczerwieni, które przeważają popołudniami, odgrywa kluczową rolę w regeneracji skóry i oczu. Mimo że ultrafiolet może być szkodliwy i powodować nie tylko uszkodzenia skóry, ale i produkcję wolnych rodników, to regeneracyjne właściwości barwy czerwonej i bliskiej podczerwieni równoważą te skutki.

Gdybyśmy zostali do końca dnia na wolnym powietrzu i mieli odkrytą skórę, to działanie barwy czerwonej i podczerwieni, w kierunku których po południu przesuwa się światło słoneczne, działałoby regeneracyjnie na skórę i na te zniszczenia, które w ciągu dnia nastąpiły. Wszystko jest idealnie dostosowane, ewolucja miała cztery miliardy lat, aby to precyzyjnie wyregulować. Tylko my zaczęliśmy kombinować.

Twierdzimy, że zużywamy za dużo energii. Promowanym rozwiązaniem nie jest jednak żaden umiar, ale zastosowanie więcej oświetlenia LED. To jest pozbawione podczerwieni, która regeneruje.

W ten sposób stymulujemy się więcej, ale nie regenerujemy. I cieszymy się, bo mamy oszczędności. A skoro jest taniej, to używajmy i świećmy więcej.

Wróćmy do różnic między światłem LED a światłem naturalnym.

Trzeci problem, o którym prawie nikt nie mówi, jest taki, że światła LED są zwykle zasilane dla regulacji jasności, nie prądem stałym, czyli w sposób ciągły, ale przez włączanie i wyłączanie na odpowiednio długie / krótkie chwile. W technice elektronicznej jest to nazwane PWM (ang. Pulse Width Modulation), czyli modulacja szerokości impulsu.

Żeby to wytłumaczyć, wyobraźmy sobie, że jesteśmy w stanie bardzo szybko włączać i wyłączać zwykłą żarówkę LED w naszym pokoju. Teraz regulujemy jasność tej żarówki w taki sposób, że im dłuższe są momenty, w których światło jest włączone i krótsze te, w których jest zgaszone, tym więcej światła średnio emituje nasza żarówka (i odpowiednio: im dłuższe są przerwy, tym mniej światła emitujemy). Tak się to często realizuje w żarówkach LED, jak również w ekranach podświetlanych LED. Wyjątkami są takie źródła LED, które są regulowane stałoprądowo, jest ich na rynku niestety mało. Co więcej, żaden producent nie informuje o tym, jakiej techniki użyto w jego produkcie. Większość źródeł wykorzystuje technikę PWM i te źródła migoczą, najczęściej od kilkuset do kilku tysięcy razy na sekundę. Nasze oko tego bezpośrednio nie rejestruje – nie widzimy go. Istnieje jednak mnóstwo badań, które pokazują, że nasz układ nerwowy na to reaguje – i to reaguje stresem.

W tym kontekście warto wspomnieć o fotobiologach, takich jak dr Alexander Wünsch, niemiecki ekspert światowej sławy w tej dziedzinie. Wskazują oni wyraźnie na to, że migotanie stanowi jeden z kluczowych problemów w przypadku tego rodzaju oświetlenia. To dodatkowe źródło stresu, na który nasz układ nerwowy jest narażony i z którym musi sobie radzić.

W odróżnieniu od migoczącego światła LED, światło naturalne pochodzi ze źródeł termicznych, w których emisja światła zachodzi w wyniku podgrzania do wysokiej temperatury. Tak jak w tradycyjnej żarówce z drucikiem wolframowym.

Termiczne źródło światła cechuje się dużą bezwładnością, to znaczy nie jest w stanie bardzo szybko się nagrzać i wychłodzić W związku z tym, pomimo że zwykła żarówka żarowa jest zasilana prądem przemiennym, o częstotliwości 50 Hz, to migotanie z tego wynikające jest niewielkie. Jeszcze bardziej kompatybilne z ludzką biologią są żarówki żarowe zasilane prądem stałym.

To, w jakim stopniu źródła światła migoczą, jest łatwe do weryfikacji, wystarczy skorzystać z elementu fotoczułego (np. fotodiody) i rejestratora, takiego jak oscyloskop.

Zresztą są w Internecie strony, na których można zobaczyć, jak na przykład ekrany laptopów, telewizorów i innych urządzeń z ekranem podświetlanym LED migoczą. Niestety, okazuje się, że większość źródeł światła LED, tych w sklepach i w naszych domach migocze. To trzeci istotny czynnik, który sprawia, że współczesne oświetlenie jest nienaturalne dla naszego organizmu.

A jaka jest czwarta różnica między światłem Słońca, a żarówką LED?

Czwarty czynnik, o którym jeszcze mniej osób wie i mówi, to polaryzacja światła. Naturalne światło słoneczne jest niespolaryzowane. Występują niewielkie efekty polaryzacyjne, np. w wyniku odbić tego światła od powierzchni wody. W większości jednak, ze względu na charakter termiczny źródeł naturalnych, orientacja wektorów pola elektrycznego i magnetycznego jest przypadkowa. Oznacza to, że wszystkie kierunki polaryzacji są mniej więcej równomiernie reprezentowane. Natomiast światło spolaryzowane oznacza światło „uporządkowane”, to jest takie, w którym dominuje jeden lub więcej kierunków polaryzacji. Mamy wtedy do czynienia z częściową, bądź całościową polaryzacją światła.

Praktycznie wszystkie ekrany naszych urządzeń, które obecnie są podświetlane techniką LED, polaryzują światło. Zależnie od technologii wykonania ekranu, może to być polaryzacja pionowa, pozioma lub pod kątem 45 stopni. Ten ostatni kąt, czyli 45 stopni, jest orientacją najmniej naturalną.

Badania naukowe wykazują, że światło spolaryzowane oddziałuje na organizmy żywe w sposób odmienny od światła niespolaryzowanego. Nawet przy niskim poziomie intensywności, światło spolaryzowane wywołuje efekty, które nie występują w świetle niespolaryzowanym, nawet o znacznie większej intensywności. Analogicznie jest w przypadku promieniowania elektromagnetycznego emitowanego przez stacje bazowe i podobne źródła. Te źródła również emitują pola spolaryzowane, które oddziałują na organizm w dużo większym stopniu niż promieniowanie niespolaryzowane

Badania naukowe, w tym opublikowane w „Nature”, podkreślają, że właśnie polaryzacja tego promieniowania jest kluczowym aspektem, który powinien być uwzględniony w ocenach oddziaływania pól elektromagnetycznych. Okazuje się, że właśnie ze względu na polaryzację, promieniowanie to oddziałuje np. na kanały jonowe na błonie komórkowej, zaburzając ich fizjologiczne działanie. I to na poziomach intensywności miliony razy niższych niż obecnie przyjęte standardy ochrony populacji ogólnej. Stąd, nie możemy patrzeć tylko na uśrednioną intensywność promieniowania elektromagnetycznego, musimy zwrócić uwagę na inne istotne biologicznie cechy promieniowania, w tym przebieg w czasie (tak jak migotanie), obraz spektralny (zakres i zmiany częstotliwości / barwy), jak i polaryzację.

Wymieniłem cztery cechy źródeł światła LED, które sprawiają, że nie są one naturalne. Mówiąc krótko, ewolucyjnie jesteśmy kompletnie nieprzygotowani do życia w takim oświetleniu. Wprowadza ono dodatkowy, istotny stres dla naszego organizmu.

Nawet jeśli, w przypadku osoby w miarę zdrowej, ten stres jest kompensowany przez mechanizmy utrzymania homeostazy, to organizm musi dokonywać cały czas wysiłku, aby go skompensować. Ten wysiłek wpływa na przyspieszenie procesu starzenia się organizmu i zwiększa podatność na choroby. Taki obraz jawi się z ogromnej ilości badań naukowych w tym względzie.

No właśnie, dlaczego warto zatrzymać się na jednym z tych badań, które ukazało się w czasopiśmie naukowym „Nature” w 2017 roku?

To badanie jest szczególnie interesujące, ponieważ wcześniej skupiano się głównie na tym, jak zmiany barwne światła są widziane przez oczy i dalej przetwarzane przez organizm. Koncentrowano się na białkach fotoczułych, takich jak melanopsyna, obecna w oku. Tu mamy do czynienia z dwoma fotosystemami, połączonymi ze sobą, ale działającymi w pewnym stopniu niezależnie: jeden związany jest z funkcją wzrokową, a drugi reaguje na zmiany barwne (spektralne) światła. Melanopsyna ma tutaj kluczowe znaczenie, bo działając w połączeniu z informacją o intensywności światła, „czyta” jego kod barwny.

Mówiąc krótko, melanopsyna obecna w oku, reguluje nasz organizm, tak by funkcjonował optymalnie do zmian barwnych naturalnego światła. To, co się natomiast okazało w badaniu z 2017 roku, to fakt, że nie tylko oko, ale nasz tłuszcz podskórny, zawiera melanopsynę. Ta reguluje mechanizmy produkcji hormonów między innymi tak istotnych jak leptyna i insulina. Podobnie więc jak oko, również skóra wymaga ekspozycji na zmienne i naturalne światło dzienne. I ciemności, po zmroku. W efekcie tego, w jakim świetle przebywamy, nasze mechanizmy regulacji, w tym gromadzenie tłuszczu podskórnego, są aktywowane / dezaktywowane – regulowane przez naturalne i rozregulowywane przez sztuczne oświetlenie.

To jest o tyle ciekawe, że nawet jeśli będziemy starać się chronić nasze oczy przed sztucznym światłem, to musimy również chronić przed nim naszą skórę. I nie zapominać o konieczności ekspozycji skóry na światło naturalne. Brak takiej ekspozycji będzie miał niekorzystny wpływ na nasz organizm. Naturalne światło jest koniecznym czynnikiem regulacyjnym naszego funkcjonowania.

Czy polska medycyna i lekarze rozumieją problematyczność kwestii światła, o której opowiadasz?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy rozróżnić czy mówimy o medycynie, czy przemyśle medycznym. Interesy obu są zupełnie inne. Jeśli mówimy ogólnie o dziedzinie medycyny, to warto wspomnieć, że Narodowa Biblioteka Medycyny Stanów Zjednoczonych, czyli PubMed, posiada aż 9331 publikacji dotyczących efektów światła w nocy. Badania nad tymi efektami prowadzone są już od kilkudziesięciu lat. Dlatego mamy już pewne informacje na ten temat.

Jeśli chodzi o światową medycynę, to jest to obszar, który jest badany. I mamy efekty tych badań. Należy teraz postawić pytanie czy przemysł medyczny chce wiedzieć o tych efektach i czy jest w jego interesie, żeby się nimi zająć?

Można też zapytać w inny sposób: Czy ktoś, kto przyszedł do lekarza w Polsce na przykład z bezsennością albo z problemami metabolicznymi, otyłością – dostał zalecenia dotyczące światła i regulacji rytmów dobowych? Czy młode kobiety, które przychodzą z Hashimoto, dostały zalecenia dotyczące higieny związanej ze światłem i oświetleniem czy raczej dostają hormony z zewnątrz, żeby symptomy choroby zamaskować?

(Wybuch śmiechu) Przepraszam. Ja się śmieję, bo trudno mi to sobie wyobrazić.

No właśnie. Ale teraz spójrzmy na to z punktu widzenia biznesu czy branży medycznej. Jeżeli przychodzi kobieta i stwierdza się u niej niedoczynność tarczycy w związku z Hashimoto, to jaki interes branży medycznej jest w tym, żeby dać jej zalecenia dotyczące higieny światła i opowiedzieć o tym, jak działa światło LED? I co ona musi zrobić w sypialni, jak musi pracować z komputerem, żeby trochę sobie pomóc?

Musimy wprowadzić zmiany w swoim życiu, które są trudne w dzisiejszej cywilizacji rynkowej. Jesteśmy przyklejeni do urządzeń, które świecą światłem LED.

Wyobraźmy sobie, że jakaś osoba chce zrezygnować z takiego oświetlenia i zamienić je na zwykłe żarówki. Każdy powie jej, że jest niewłaściwie zorientowana i ma mało ekologiczne podejście. Oczywiście, ale co zyskuje przemysł medyczny? Nic. Z tego punktu widzenia trudno się spodziewać, aby przemysł medyczny przestał skupiać się wyłącznie na zysku ze sprzedaży, między innymi leków oraz zabiegów medycznych. Właśnie dlatego, z praktycznego punktu widzenia, takie przeciwdziałanie jest mało prawdopodobne.

Jeśli przyjrzymy się podobnym czynnikom środowiskowym, to odpowiedź wydaje się być taka, że przemysł medyczny i nie tyle lekarze, co pracownicy najemni branży medycznej, nie wykazują większego zainteresowania tym tematem. Nie śledzą oni ani nie czytają badań naukowych na ten temat. Wydaje się, że ich głównym priorytetem są wydawane codziennie (jak to czynią rekordziści) tysiące recept, co pozostawia niewiele miejsca na głębsze zainteresowanie innymi kwestiami.

Coś jeszcze warto tu dodać?

Jest też istotna druga część odpowiedzi na Twoje pytanie, dotyczące polskiej medycyny. Wśród prowadzonych badań pojawiają się nazwiska polskich naukowców, jak na przykład w badaniu opublikowanym w „Nature” dotyczącym melanopsyny w tkance tłuszczowej podskórnej. Jednym z tych naukowców jest pani Zofia Czarnecka. Tylko że pani Zofia Czarnecka mieszka w Kanadzie i pracuje tam na uniwersytecie.

A więc nasuwa się pytanie – czy jest jakieś badanie z ostatnich dwudziestu czy trzydziestu lat w Polsce nad wpływem światła? Ja go nie znalazłem. Jeśli w tym kontekście patrzymy chociażby na „Memorandum w sprawie ustanowienia prawnych podstaw zrównoważonej polityki oświetlenia zewnętrznego”, to to memorandum nie jest dziełem lekarzy. Na zaproszenie Instytutu Metropolitalnego, w pracach merytorycznych nad tym dokumentem brali udział naukowcy z różnych dziedzin, z instytucji takich jak Wydział Nauk o Ziemi, Gospodarki Przestrzennej, Inżynierii Środowiska, Chemii Bioorganicznej, Instytut Astronomiczny, Wydział Biotechnologii i Ogrodnictwa, Wydział Prawa i Administracji, Instytut Elektroenergetyki, Wydział Automatyki, Robotyki i Elektrotechniki.

Były nawet osoby z branży technologicznej, które mają zrozumienie dla tych tematów. Mamy jedną panią dr Krystynę Zużewicz, specjalistkę w dziedzinie chronofizjologii, która nie jest lekarzem. Bartłomiej Idzikowski, Pracownia Urbanistyczna w Łodzi, Wydział Nauk o Ziemi i Gospodarki Przestrzennej to kolejne nazwisko. Osoby ze Stowarzyszenia Polaris itd.

Nie ma żadnego lekarza w tej grupie. Nie jestem w stanie wszystkiego zweryfikować, ale jeśli miałbym oceniać na tej podstawie, to stan wiedzy polskiej medycyny nie wydaje się uwzględniać tego aspektu. Biorąc pod uwagę to rozróżnienie, o którym mówiłem, nie wydaje się, żeby kwestia światła była widoczna i podejrzewam, że nikt nie chce jej widzieć.

Jak oceniasz działania Rzecznika Praw Obywatelskich – Marcina Wiącka?

Patrząc na to, że zająłem się światłem i wpływami biologicznymi światła jakieś sześć, siedem lat temu, mogę tylko przyklasnąć rzecznikowi i być z nim całym sercem i duszą za to, że ten temat w ogóle podnosi i nagłaśnia. Nawet jeśli w tej chwili jest mowa głównie o zanieczyszczeniu światłem zewnętrznym, nadmiernym świeceniu źródłami w nocy, to ten temat ma szansę przedostać się do świadomości publicznej i być może to coś zmieni.

Piętnaście lat starań w edukowaniu społeczeństwa w zakresie wpływu sztucznych pól elektromagnetycznych emitowanych przez człowieka na organizmy żywe dostarczyło mi wiedzy o tym, że nie zawsze zmiany są łatwe. I wiem, jak mizerne mogą mieć przełożenie na rzeczywistość.

Reakcje społeczne na działania Rzecznika zgadzają się z moimi ocenami. Wystarczy przeczytać odpowiedzi Ministerstwa na wystąpienie pana Marcina Wiącka. Główny Inspektor Sanitarny stwierdza, że to nie jest w jego gestii i nie podejmuje w tej sprawie żadnych działań. Ministerstwo Zdrowia nie angażowało się i nie angażuje w prace związane z wpływem sztucznego światła na zdrowie ludzkie, co potwierdza odpowiedź resortu. A dalej mówi, że problematyka zanieczyszczenia światłem ma charakter wieloaspektowy i interdyscyplinarny, dlatego szczegółowe działania wymagają współpracy między różnymi działami administracji publicznej, przede wszystkim w zakresie budownictwa oraz planowania i zagospodarowania przestrzennego.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska również nie podejmuje działań w tej kwestii. Ich ogólna odpowiedź jest negatywna: nie, nie prowadzimy żadnych działań w tym obszarze. Badania również nie są prowadzone. W związku z tym ta kwestia nie jest obecnie priorytetowa. Ta tematyka nie jest również badana przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH – Państwowy Instytut Badawczy ani nie jest finansowana ze środków innych niż budżet państwa. Nikt obecnie nie wykazuje zainteresowania inwestowaniem w tego rodzaju badania.

Ja tylko dodam, że w chwili obecnej setki milionów złotych z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju są alokowane na inne projekty badawcze.

Tak, oczywiście. Pieniądze idą na badania, które przynoszą korzyści branży. Mamy kapitalistyczną gospodarkę rynkową. No, to musimy się zgodzić na to, że głównym miernikiem sukcesu naszej cywilizacji jest to, na czym można zarobić więcej pieniędzy, nie to, żebyśmy byli zdrowi.

Za zdrowie przecież nikt nie płaci lekarzom, prawda? Płacimy za to, żeby nas leczyć, co oznacza: sprzedawać procedury medyczne i leki.

Natomiast jeśli ktoś utrzymuje siebie w zdrowiu, to w żaden sposób nie jest wynagradzany. Co więcej, przez podatki i składki na ZUS jest ograbiany z pieniędzy przez branżę medyczną – dlatego, że po prostu zadbał o to, żeby być zdrowym. Więc na zdrowiu się nie zarabia. Zarabia się na maskowaniu symptomów chorób, nie na leczeniu przyczyn. Przywołajmy podstawową zasadę medycyny środowiskowej: nie wyzdrowiejesz w środowisku, w którym zachorowałeś.

Myślę, że to każdy powinien sobie zdać z tego sprawę. Jeśli mówimy, że mamy mocno zaburzone środowisko świetlne, to szansa na wyzdrowienie w tym środowisku jest, krótko mówiąc, żadna. Możemy oczywiście maskować symptomy i to robimy – różnego rodzaju stymulantami, lekami, suplementami, które pozwalają nam jakoś zbudować nową równowagę w tym zaburzonym środowisku. Ale nasz poziom zdrowia maleje. Ciągle jesteśmy słabsi. Dlatego potem też mamy słabszą odpowiedź na jakiekolwiek nowe stresy środowiskowe czy chociażby epidemie i infekcje.

Czy jest jeszcze jakieś badanie, które jest godne wyróżnienia?

Warto zwrócić uwagę na badanie z 2020 roku, które analizuje wpływ sztucznego światła i zanieczyszczenia światłem jako jeden z czynników wpływających na epidemię COVID-19. To badanie stara się oszacować, jak istotnie sztuczne światło mogło przyczynić się do tego zjawiska. Myślę, że jest to aspekt, nad którym warto się pochylić.

W tym kontekście wypadłoby również zauważyć, że w wystąpieniu Rzecznika oraz w omawianym memorandum, z mojego punktu widzenia, brakuje pewnych elementów. Choć skupiają się one na wspomnianym aspekcie, to mogłyby także zawierać próby oszacowania kosztów zdrowotnych i społecznych, jeśli nie podejmiemy żadnych działań. To oznaczałoby, że jeśli nadal będziemy pozostawali bierni i nie wprowadzimy żadnych zmian, to skutki dla naszego zdrowia i systemu społecznego mogą być negatywne. Odpowiedź Ministerstwa, że nie ma planów na działania i że dotychczas takich działań nie było i dalej nie będzie, jest zdecydowanie wyraźna. Czyli nadal nie będziemy nic robić. To jest czyjś inny problem. A jeśli już, to jest to interdyscyplinarne, więc wymaga koordynacji, którą nie wiadomo kto ma zrobić. Problem możemy sobie zamieść pod dywan.

Niestety brakuje próby estymacji tego, jakie to będzie miało konkretnie społeczne konsekwencje, jak również indywidualne skutki, jeśli nic w tej sprawie nie zrobimy. Nawet tutaj, w tym wystąpieniu, wskazywane jest, że dostępne badania naukowe wskazują na rosnące globalne zanieczyszczenie światłem, które wzrosło średnio o 9,6% rocznie w latach 2011–2022. To brzmi nieco słabo, trzeba było powiedzieć, że zanieczyszczenie światłem zwiększyło się trzykrotnie w tym okresie, czyli o prawie 274%, co jest wynikiem składanym. Większość ludzi nie będzie liczyć procentów składanych. A ten wzrost powstał dzięki zastosowaniu energooszczędnych źródeł.

(Śmiech) To zagadka dla ekologów. Przechodząc dalej, Francuzi są przed nami, jeśli chodzi o przyglądanie się kwestiom światła. Rzecznik Praw Obywatelskich nawiązuje do francuskiej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Sanitarnego (ANSES), która badała kwestie bezpieczeństwa opraw LED. Co z tych badań wynika dla przeciętnego obywatela?

Myślę, że to jest tylko podsumowanie tego, co nauka tak naprawdę wie na ten temat.

Warto zauważyć, że we Francji ktoś miał wystarczający wpływ na poziomie rządowym, aby spowodować, że Agencja ds. Bezpieczeństwa Środowiska i Zdrowia Publicznego (ANSES) opublikowała obszerny, 400-stronicowy raport podsumowujący skutki zanieczyszczenia światłem. Agencja ANSES określiła źródła światła LED jako fototoksyczne.

Podkreślono, że nie tylko oświetlenie, ale także urządzenia takie jak ekrany telefonów, smartfonów, tabletów, laptopów, telewizorów itd., szczególnie emitujące intensywne światło niebieskie, mogą powodować uszkodzenie narządów wzroku, przyspieszone zwyrodnienie plamki żółtej oraz inne choroby. Ponadto, wpływają one na rozregulowanie rytmów dobowych. Ten raport obejmuje kaskadę hormonalną oraz wiele innych skutków, które są wyraźnie niekorzystne dla zdrowia.

Warto jednak pamiętać, że niemal natychmiast, dosłownie po dwóch czy trzech miesiącach, w Europie, w czasopiśmie „European Scientist” opublikowano kontrraport ze strony organizacji o nazwie „SCHEER” (Scientific Committee on Health, Environmental and Emerging Risks), czyli Europejskiego Komitetu ds. Zdrowia i Ryzyka Środowiskowego, który zajmuje się nowo powstałym ryzykiem w środowisku. Ten komitet opublikował wcześniej raport, w którym stwierdzał, że nie ma żadnych dowodów na to, że obecne źródła światła LED w normalnym użyciu w jakikolwiek sposób są niekorzystne dla ludzi. Stwierdzili również, że wyniki testów przeprowadzonych na zwierzętach, podobnie jak przy promieniowaniu elektromagnetycznym, nie mogą służyć jako podstawy do wnioskowania o wpływie na ludzi.

Coś mi ta sytuacja przypomina…

W kontrraporcie mamy tę samą baśń opisaną w kontekście badań pól elektromagnetycznych. Natychmiastowa reakcja i twierdzenia, że Francuzi wyszli przed orkiestrę i zignorowali europejskich naukowców z tej komisji, przedstawiają w tej narracji raport francuski jako nieprawdziwy. Organizacja „SCHEER”, która również opublikowała raporty dotyczące pól elektromagnetycznych od stacji bazowych, jest powiązana z Międzynarodową Komisją Ochrony przed Niejonizującym Promieniowaniem (znanej jako ICNIRP), która doradza i ustanawia standardy dla Komisji Europejskiej czy Unii Europejskiej w ogóle. W ten sposób raporty od „SCHEER” są również istotne. To, co już znamy z obszaru pól elektromagnetycznych, sugeruje, że nie ma powodu do obaw. Te argumenty są zbliżone – wszystko wydaje się być w porządku i możemy nadal korzystać z oświetlenia LED.

Już jest wiadomo, że „SCHEER” to organizacja branżowa. Nie wiadomo jednak, w jaki sposób stała się doradcą i ustala standardy tzw. ochrony populacji ogólnej dla Unii Europejskiej, a także dla Stanów Zjednoczonych i całego świata.

To jest coś, co działa już od około 40 lat i mimo wielu dowodów na związki z branżą oraz dowodów na to, że ta organizacja sama wybiera swoje władze i nie dopuszcza do żadnych głosów publicznych w debacie, nadal utrzymuje się mocno.

Mimo wielu lat krytyki, widać, że ta kwestia pozostaje stabilna, ponieważ żadna z tych uwag nie wywarła widocznych efektów. Co jeszcze ważne to to, że ten wspomniany raport francuski zawiera element nieuwzględniony przez rzecznika Marcina Wiącka w jego wystąpieniu – mianowicie mówi o samochodach, o oświetleniu samochodowym. Konkretnie, porusza problem reflektorów samochodowych, które w wielu przypadkach są zbyt intensywne – zwłaszcza te oparte na technologii LED. W raporcie podkreśla się konieczność regulacji i zmniejszenia natężenia światła. Tylko biorąc pod uwagę fakt, że wiele tysięcy samochodów jednej tylko marki opuszcza linie produkcyjne z reflektorami nieuregulowanymi trudno uwierzyć, że takie działania rzeczywiście coś zmienią.

Ten raport jest naprawdę godny uwagi. Chylę czoła przed ilością pracy włożoną w jego przygotowanie oraz przed istotnymi spostrzeżeniami. Dzięki niemu wreszcie możemy przyjrzeć się nauce. Jeśli chodzi o kontrargumenty przedstawione przez europejskich „ekspertów”, to są takie jak zawsze: oczywiście, wszystko jest w porządku, nauka wypowiada swoje zdanie, niemal dziewięć tysięcy badań prowadzonych na przestrzeni niemal stu lat można spokojnie zlekceważyć, my wiemy lepiej.

Jak oceniasz „Memorandum w sprawie ustanowienia prawnych podstaw zrównoważonej polityki oświetlenia zewnętrznego”?

Jako niezwykle cenne. Tak, można tam znaleźć wiele ważnych zagadnień. Możemy również dostrzec pewien plan regulacji i nawiązanie do pewnych norm, które już posiadamy, choć ich nie stosujemy.

Mamy sytuację podobną jak w odniesieniu do pól elektromagnetycznych w środowisku pracy: mamy dość dobrze opracowane przez Instytut Medycyny Pracy przepisy dotyczące tego, co pracodawca powinien robić, żeby zapewniać odpowiednie warunki, badać i analizować zagrożenia. Niestety, nie ma do tego żadnej mocy wykonawczej. W związku z tym przepisy są w zasadzie martwe, a praktycznie żaden pracodawca o nich nie wie. Jeśli się już o nich dowiaduje, to raczej próbuje je zbagatelizować. To zrozumiałe, jeśli uświadomi sobie, że za ich łamanie nie grozi mu żadna kara.

Jak dbać o zdrowie w kontekście światła?

W mojej opinii, w obliczu różnych prób działań i mimo że te próby nie wykazują znaczącej skuteczności, warto podjąć jakieś działania w kontekście globalnym. Tylko to może skłonić pewną liczbę osób do głębszej refleksji. Chociaż wymaga to wprowadzenia pewnych zmian.

W kontekście indywidualnym mamy jednak całkiem duży wpływ – i jednocześnie nie ukrywam, że jest to trudne.

Nie ma gotowych rozwiązań ani magicznej pigułki, którą można by kupić i oczekiwać, że wszystko będzie w porządku. Konieczne jest przekształcenie naszego życia, dostosowanie się do dzisiejszego oświetlenia i dokonanie zmian w otoczeniu, na które mamy wpływ.

Jeśli mamy taką możliwość, na przykład w pracy, gdzie szef czy dyrektor jest skłonny wysłuchać naszych pomysłów i może zrozumieć, że zdrowi i szczęśliwi pracownicy mogą lepiej wykonywać swoje obowiązki, to warto coś zmienić. Niestety, tacy pracodawcy to już rzadkość. Biznes rządzi się innymi prawami. Zawsze można chorego pracownika wymienić i nie jest to wielki problem. Ale jeśli mamy wpływ, możemy dość wiele zrobić.

Trzeba działać. Jeśli chodzi o ekrany, starajmy się minimalizować pracę z nimi po zmroku, na ile jest to możliwe, oczywiście. „Po zmroku” oznacza różne godziny latem i zimą. Jeśli chodzi o zimę, to optymalnie byłoby nie używać ekranów monitorów i telewizorów po godzinie 18:00 lub 18:30. Posiłkujmy się minimalnym światłem, które jest niezbędne. Osobiście staram się do pracy na wieczór robić wydruk z komputera i pracować nad nim w świetle odbitym, czyli świetle zwykłej żarówki. Nadal można je na szczęście kupić, pomimo tego, że Unia Europejska zrobiła wiele by to utrudnić.

Miejmy świadomość, że zastąpienie źródeł światła LED źródłami termicznymi trochę zwiększy rachunki za prąd. Jednakże, jeśli wprowadzimy higienę światła i zaczniemy go używać mniej intensywnie, różnica energetyczna pomiędzy światłem LED, a żarówkami nie będzie tak duża.

Jednocześnie, mamy wtedy w otoczeniu bliską podczerwień, która regeneruje siatkówkę naszych oczu, pozwala lepiej pracować, a praca na papierze w świetle odbitym jest być może oldschoolowa, ale na pewno biologicznie bardziej zgodna z naturą, niż korzystanie z ekranów.

A co z wychodzeniem z domu?

Jeśli chodzi o wychodzenie na zewnątrz, absolutnie potrzebujemy tego światła. Bycie na świeżym powietrzu i spacer, na przykład do pracy lub przynajmniej fragment drogi do pracy rano, będzie dla naszej biologii o wiele lepszy niż siedzenie w samochodzie. Szyby w samochodzie blokują dużą część światła: zarówno widma podczerwonego, jak i ultrafioletowego (które również jest potrzebne dla naturalnej regulacji).

Po zmroku starajmy się unikać pracy w pozycji przyklejonej do ekranu monitora (to dzisiaj dla wielu z nas codzienność).

Co możemy zrobić z monitorem? Polecam aplikację, która wyłącza migotanie ekranów komputerów. Na rynku jest dostępna taka, kosztująca około 10 złotych miesięcznie. Musimy jednak ustawić jasność monitora na maksimum, aby ta aplikacja (nazywa się Iris: https://iristech.co/) działała poprawnie i eliminowała migotanie. Jasność monitora regulujemy w aplikacji, ale hardware’owo musi być ustawiona na maksimum. Inaczej pożądany efekt nie zostanie osiągnięty i migotanie nadal będzie występować. Wybierając monitor, zwracajmy uwagę na przekątną – im większa przekątna, tym więcej światła. To ważne szczególnie dla programistów pracujących na wielu monitorach. Muszą oni szczególnie uważać i limitować godziny pracy. To, co mówię, to herezja dla programistów. Ale popatrzmy na nich: programiści dzisiaj w większości noszą okulary. Tak jak 98% nastolatków w Korei Południowej nosi okulary. Są przyklejeni do monitorów i ponoszą tego konsekwencje.

Kiedyś było inaczej.

Pamiętam swoje czasy w szkole podstawowej – w mojej klasie były może trzy osoby, które nosiły okulary. Spójrzmy dzisiaj, ile osób nosi okulary, ile dzieci i nastolatków ma obecnie problemy ze wzrokiem. To pokazuje nam, jakie są koszty siedzenia przed monitorami. I to tylko wierzchołek góry lodowej, bo wiele innych czynników wpływa na zdrowie oczu. Warto zrozumieć, że te czynniki mogą degenerować oczy bardzo szybko. Pamiętajmy o naszych oczach, ponieważ problemy z oczami są zwykle symptomem daleko głębszej systemowej dysregulacji organizmu.

Jeżeli siedzimy dużo przed komputerem, to będziemy mieli te same negatywne skutki w postaci deregulacji rytmów dobowych, otyłości, problemów metabolicznych oraz niedoczynności tarczycy. Zwiększa się również ryzyko raka. Przede wszystkim ryzyko raka piersi jest bardzo dobrze udokumentowane. Istnieje silna korelacja między pracą przy sztucznym oświetleniu w nocy, a ryzykiem zachorowania na raka piersi. Nie wiem czy kobiety pracujące w takich warunkach są o tym informowane. Czy mają świadomość, że siedząc przed monitorami, laptopami lub komputerami po zmroku, zwiększają ryzyko raka piersi, co jest naukowo potwierdzonym faktem. Nie mam pojęcia, prawdę mówiąc. Staram się o tym mówić od wielu lat, ale nie uzyskałem zbyt dużego rozgłosu.

A jakie pytanie mógłbym jeszcze zadać? Czy jest problematyka, której jeszcze nie poruszyliśmy?

Istnieją dziesiątki aspektów do rozważenia i trudno mi na tak postawione pytanie odpowiedzieć. Pewnym jest, że ostatecznie doszlibyśmy do tego, o czym już rozmawialiśmy. Wpływ sztucznego światła na nasze zdrowie i dobrostan jest tematem ważnym nie tylko z medycznego punktu widzenia.

Chociaż może brakować nam konkretnych diagnozowalnych chorób, jakie moglibyśmy wymienić, wpływ otoczenia na organizm jest jednocześnie subtelny i istotny. Dzisiaj większość osób myśli, że jeżeli nie mam diagnozy żadnej ze zdefiniowanych chorób, to znaczy, że jesteśmy zdrowi.

Zwykle, gdy mówię o wszystkich tych czynnikach środowiskowych związanych z polami elektromagnetycznymi naturalnymi i sztucznymi, a także o tym, jak nasz organizm próbuje w tych sztucznych warunkach dzisiaj przetrwać, mając coraz mniejszy dostęp do naturalnych pól (zakłócanych zresztą przez te sztuczne), to zwracam uwagę na to, że to nie jest tylko kwestia diagnozy takiej czy innej jednostki chorobowej.

Chodzi o to, jak będzie wyglądała jakość mojego myślenia, jakość mojego życia w ogóle. Moje wybory, wszystko to, co robię, ma na nie wpływ. Szczególnie LED-owe światło ma działanie pobudzające, porównywalne do narkotyków. Badania sugerują, że ekspozycja na silne niebieskie światło, jak to emitowane przez monitory, wpływa na mózg w sposób przypominający reakcję na narkotyki, co może prowadzić do uzależnienia i wpływać na naszą witalność. Dlatego też nie możemy się od tego „odkleić”. Mowa tu o uzależnieniu – i dlatego wolę mówić o podniesieniu swoich poziomów witalności, a nie zdrowia. Znaczenie słowa „zdrowie” zostało zagospodarowane przez medycynę (ze wszystkimi jej pytaniami o ryzyko, jednostki chorobowe itd.).

Problem jest systemowy?

Tak. Jeśli przestaniemy się prawidłowo regulować i utracimy kontakt z naturalnym oświetleniem, a zamiast tego użyjemy dużej ilości sztucznego światła, ryzykujemy utratę potrzebnych organizmowi informacji mówiących o tym, jak żyć w dobrym stanie.

Zagubienie tej informacji powoduje, że w organizmie wszystko zaczyna dziać się w inny sposób i te zmiany mogą być podłożem bardzo wielu różnych chorób. Patrzenie przez dziurkę od klucza i definiowanie: to jest ryzyko raka, a to jest ryzyko zwyrodnienia plamki żółtej to tylko nazywanie przejawów postępującej dysregulacji środowiskowej, którą stwarzamy.

Tak więc oszczędzamy energię, ale czy oszczędzamy zdrowie? Wydaje się, że nie, przynajmniej w przypadku światła LED. Istnieje wyraźny rozdźwięk między tymi dwoma celami. Dlatego ważne jest poszukiwanie sposobów funkcjonowania, które pozwolą zachować choćby część z niezbędnych dla witalności informacji obecnych w naturze. Szczególnie w warunkach życia w miastach.

Na wsiach też. Te problemy są już wszędzie. Na przykład światło od sąsiada zaczyna być problemem dla naszego domu, bo ono niestety przenika do naszej przestrzeni. Jesteśmy zaledwie kilka metrów od źródeł światła, takich jak duże ekrany LED w mieście. Technologicznie możliwe jest poprawienie tych ekranów, wyeliminowanie ich migotania oraz przez dodanie niewidocznej podczerwieni. Ekrany mogłyby też automatycznie dostosowywać swoją jasność po zmroku, emitując znacznie słabsze światło. Niestety, obecnie nikt nie wydaje się zainteresowany podjęciem takich działań.

Mamy to, co mamy i teraz pozostają nam tylko indywidualne wybory.

Musimy podejmować decyzje w ramach naszych możliwości finansowych i życiowych. Często zdarza się, że musimy wydać więcej pieniędzy, aby się odłączyć od sztucznego światła, które miało nam oszczędzić energię. To jest paradoksalny trend, który może zmienić się tylko wtedy, gdy więcej osób zdecyduje się wspierać alternatywne rozwiązania.

Oczywiście, istnieje pewna ułuda, że jeśli duża część ludzi przestanie wspierać technologie LED, to pojawią się inne, korzystniejsze biologicznie rozwiązania. Niemniej jestem sceptyczny co do tego, by ludzie się jeszcze z uzależnienia od konsumpcji mogli wyzwolić. Dlatego róbmy to, co możemy w ramach naszych indywidualnych wyborów.

Dziękuję za rozmowę. Chciałbym dodać, że jakiś czas temu wymieniłem żarówki na polskie tradycyjne żarówki, mimo że Unia ich zabrania. Polecam żarówki polskiej firmy Helios.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 213 / (5) 2024

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Nowe technologie # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: