Książka

Tomasz Gabiś, Mateusz Rolik: Raport o AIDS

AIDS
AIDS fot. Gerd Altmann z Pixabay

Tematem numer jeden debaty publicznej stał się dzisiaj koronawirus i wywoływana przez niego choroba COVID-19. Naukowcy, lekarze i eksperci spierają się o źródło pochodzenia wirusa, sposoby leczenia pacjentów i metody reagowania poszczególnych państw na pandemię.

Szukając prawdy o koronawirusie warto pamiętać, że historia jest dobrą nauczycielką życia. Dlatego zachęcamy Państwa do lektury „Raportu o AIDS”, który ukazał się w piśmie „Stańczyk” w 2004 roku. Tomaszowi Gabisiowi i Mateuszowi Rolikowi dziękujemy za udostępnienie fragmentu raportu do publikacji.

W 1983 roku na łamach pisma „Science” francuscy badacze Françoise Barré-Sinoussi i Luc Montagnier ogłosili „odkrycie wirusa wywołującego AIDS”. Mimo intensywnych i kosztownych badań prowadzonych od 37 lat, naukowcy nie stworzyli szczepionki przeciwko wirusowi. Historia wirusa HIV pozwala poszerzyć kąt widzenia na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy dzisiaj…

Raport o AIDS

AIDS – ALTERNATYWNE WYJAŚNIENIE

Nieszkodliwy wirus-pasażer

Jak widzieliśmy, zamiast wyjaśniać mechanizmy powstawania AIDS, paradygmat „HIV = AIDS = Śmierć” generuje liczne paradoksy i sprzeczności. W nauce jednak nie ma paradoksów, są tylko błędne hipotezy. Uznając niesłuszność oficjalnej teorii, przedstawiamy poniżej teorię alternatywną, według której przyczyn AIDS należy upatrywać w upośledzeniu odporności, spowodowanym nadmierną intoksykacją organizmu w określonych grupach ryzyka, a także standardową chemioterapią antyretrowirusową. Tezę taką od 1987 roku propaguje prof. Peter Duesberg i znajduje sobie ona coraz więcej zwolenników w świecie naukowym (zob. Bibliografia). Przedstawiamy tę teorię z kilku względów. Po pierwsze, prof. Duesberg jest wybitnym autorytetem w dziedzinie wirusologii z niekwestionowanym dorobkiem i wkładem w rozwój badań nad wirusami. Po drugie, zaprezentował on najbardziej spójną i kompleksową teorię wyjaśniającą występowanie AIDS. Po trzecie, paradygmat intoksykacyjny wyjaśnia, jeśli nie wszystkie, to prawie wszystkie paradoksy, jakie spotykamy przyjmując paradygmat infekcyjny.

Przypomnijmy, że choroby rozprzestrzeniają się na dwa sposoby: (1) w sposób infekcyjny – choroba zakaźna, przekazywana drogą seksualną lub inną, np. kropelkową; (2) w sposób intoksykacyjny – przez działanie toksyn; np. rak płuc powodowany może być paleniem tytoniu, a marskość wątroby nadużywaniem alkoholu. Wszystkie choroby zakaźne, bez wyjątku, mają następujące własności:

  • występują u obu płci w takich samych proporcjach (po ok. 50%) w obrębie populacji;
  • występują wkrótce po wniknięciu mikroba do organizmu ze względu na ograniczony czas jego przetrwania i znikają wraz z pojawieniem się przeciwciał;
  • chorobotwórczy mikrob (np. wirus) jest aktywny i występuje w dużych ilościach w zainfekowanych tkankach.

Jak pokazaliśmy wyżej, HIV nie spełnia żadnego z podstawowych postulatów infekcyjności. Dlatego AIDS nie może być chorobą zakaźną. Ze względu na niezbadaną i niedowiedzioną aktywność chorobotwórczą wirusa oraz występowanie AIDS bez HIV (a także wiele innych przyczyn opisanych powyżej) należy przyjąć, że HIV nie powoduje AIDS. Jednocześnie HIV spełnia wszystkie cztery kryteria niegroźnego wirusa – „wirusa-pasażera”:

a) czas infekcji jest bez znaczenia dla momentu wystąpienia choroby (infekcja HIV następuje zwykle 10 lat przed wystąpieniem choroby);

b) wirus-pasażer może być aktywny lub nieaktywny, może występować w dowolnym stężeniu w trakcie trwania choroby (stężenie wirusa HIV przy AIDS jest z reguły znikome);

c) wirus-pasażer może nie być obecny przy chorobie (przypadki AIDS bez HIV);

d) obecność wirusa-pasażera nie wpływa na przebieg choroby oportunistycznej, występującej w wyniku spadku odporności organizmu. Na próżno by szukać w literaturze przypadków, w których chorzy na AIDS różniliby się między sobą pod względem objawów klinicznych, w zależności od obecności HIV. Nie udowodniono, że gruźlica u osoby seropozytywnej ma inne objawy i przebieg niż u osoby seronegatywnej.

Dodatkowym argumentem, że HIV jest wirusem-pasażerem, jest fakt, że może być przekazywany wertykalnie z matki na dziecko, a praktycznie nie może być przekazywany drogą płciową. W związku z tym należy założyć, że przetrwanie wirusa HIV, podobnie jak każdego innego retrowirusa, jest uzależnione od drogi biologicznej, a nie seksualnej. Przypisywanie mu właściwości patogennych jest błędem, albowiem wszystkie wirusy przekazywane wertykalnie są niegroźne, bo ich przeżycie zależy od przeżycia gospodarza.

Dlaczego ludzie chorują na AIDS

Już w 1978 roku J. Carins w książce „Rak: nauka i społeczeństwo” dowodził, że „historycznie patrząc, aby stwierdzić przyczynę danej choroby, należy przede wszystkim ustalić, czy istnieją czynniki inne niż sama choroba wspólne dla wszystkich chorych”. Jak zobaczymy poniżej, takim wspólnym mianownikiem dla wszystkich chorych na AIDS jest intoksykacja powodująca immunosupresję. W związku z tym, prof. Duesberg i inni uczeni proponują alternatywną teorię na temat źródeł AIDS:

1) Choroby wskaźnikowe AIDS w Ameryce i Europie, które występują w sposób nietypowy w stosunku do ich konwencjonalnej częstotliwości, źródeł i tradycyjnych grup ryzyka są wynikiem długoterminowego przyjmowania narkotyków oraz chemioterapii antyretrowirusowej.

2) AIDS w Afryce to nowa nazwa dla starych chorób powodowanych niedożywieniem, infekcjami pasożytniczymi oraz fatalnymi warunkami sanitarnymi (w kwestii Afryki patrz poniżej).

(…)

Aby teorię tę właściwie rozumieć i móc ją zastosować przy wyjaśnianiu zjawiska nazywanego „AIDS”, należy je umieścić w układzie koncentrycznych kół, z których największe reprezentuje stan zdrowotny całej ludzkości, zaś najmniejsze – pojedynczą jednostkę z jej unikalnymi cechami biologicznymi, genetycznymi, psychologicznymi. Koła pośrednie reprezentują poszczególne kontynenty, kraje, grupy rasowe i etniczne, pewne strefy danego kraju (miasto, wieś), grupy socjokulturowe etc. Takie widzenie problemu pozwala odtworzyć naturalną historię AIDS, w której wirus HIV nie ma żadnego znaczenia, natomiast zasadniczą rolę odgrywają różnorakie „stresory”, czyli czynniki powodujące upośledzenie odporności organizmu człowieka. Należy przy tym uwzględnić różnorodność tych czynników immunosupresyjnych, ich intensywność, różny czas oddziaływania na organizm, ich jakość i ilość, zmieniające się od osoby do osoby, od grupy do grupy, od kontynentu do kontynentu. Różna jest grupowa i indywidualna podatność na owe czynniki, nie każda jednostka i nie każda grupa w tym samym stopniu jest zagrożona; identyczne lub podobne „stresory” mogą różnie oddziaływać i wywoływać różne choroby w różnych jednostkach i grupach.

„Stresory” można podzielić na te, które predysponują do określonej choroby czy zespołu chorób, te, które bezpośrednio je wywołują oraz te, które utrzymują lub pogarszają stan chorego.

Oznacza to, że nie ma jednego homogenicznego AIDS, ale wiele „AIDS-ów”, a w związku z tym pytanie „Co powoduje AIDS?” – jest pytaniem nazbyt ogólnym. Należy pytać co, gdzie, kiedy, w jakich warunkach społeczno-ekonomiczno-kulturowo-zdrowotnych i u kogo powoduje dany rodzaj AIDS. Kiedy tak postawi się problem, wówczas dotychczasowa definicja AIDS „rozpadnie” się na szereg elementów, zaś obserwowany wzrost upośledzenia odporności – postrzegany dziś i interpretowany zgodnie z medyczno-propagandowym modelem jako nowa choroba wywoływana przez wirus – zostanie właściwie rozpoznany, wraz z rzeczywistymi powodami nasilania się i występowania pewnych chorób i schorzeń.

Mamy więc do czynienia z globalnym wzrostem immunologicznych „stresorów” – chemicznych, fizycznych, biologicznych, mentalnych: zanieczyszczenie środowiska (powietrza, wody i gleby), hałas, pola elektromagnetyczne, promieniowanie, chemizacja żywności, masowe szczepienia, nadmierne spożycie leków, ekspansja medycyny inwazyjnej, histerie medialne (włączywszy w to panikę na temat AIDS) etc., etc. Z tego punktu widzenia upośledzenie odporności jest dziś w świecie zjawiskiem endemicznym i obejmuje całą ludzkość. (…)

Od Wojny z Rakiem do Wojny z AIDS

W latach 60. ubiegłego wieku Narodowy Instytut Zdrowia rozpoczął finansowanie programu poszukiwania wirusa raka (do tych ośrodków, które propagowały hipotezę, że przyczyną raka może być wirus, należało oczywiście także CDC). Na początku lat 70. stratedzy polityczni prezydenta Nixona, który w 1972 roku miał walczyć o reelekcję, uznali, że rak będzie nośnym tematem wyborczym. W 1971 roku prezydent Nixon wypowiedział wojnę rakowi (War on Cancer), innymi słowy, w ramach demokratycznej walki o urząd obiecywał obywatelom, że jak go wybiorą, to nie będą umierali na raka. W 1976 roku, kiedy przypadało 200-lecie USA, miało być gotowe lekarstwo na raka.

Ważną okolicznością było też to, że w 1972 roku podpisany został traktat amerykańsko-sowiecki o ograniczeniu zbrojeń biologicznych. Część naukowców, którzy brali udział w pracach nad bronią biologiczną, znalazła zatrudnienie w Narodowym Instytucie Raka. Należał do nich dr Robert Gallo, którego łączyły pewne więzi z firmą Litton Bionetics wchodzącą w skład firmy Litton Industries realizującej dla Pentagonu poważne kontrakty w zakresie „biologii wojskowej”.

Przypomnienie tych faktów jest istotne, bo pokazuje, jak mocno nauki biologiczne i medyczne (mikrobiologia, genetyka, biologia molekularna) włączone są w struktury władzy politycznej, powiązane z instytucjami wojskowymi, wywiadowczymi, administracyjnymi. Ten związek istnieje także, co oczywiste, w przypadku AIDS.

W ramach Wojny z Rakiem miliardy dolarów popłynęły do centrów badawczych i laboratoriów, które prowadziły badania nad wirusem raka. Nigdy dotąd nie przeznaczono tak wielkich sum na badania nad jakąkolwiek chorobą. Puszczono w ruch koło zamachowe największej do tej pory inwestycji finansowej w historii medycyny. Ale chociaż napisano tysiące artykułów dowodzących, że wirusowa przyczyna raka jak najbardziej jest możliwa, to zrobienie z raka choroby wywoływanej przez wirusa, nie powiodło się. Pod koniec lat 70. bezskuteczność wysiłków mających na celu znalezienie wirusa raka stawała się coraz trudniejsza do ukrycia. Jak stwierdził jeden z uczestników Wojny z Rakiem dr Peter Duesberg: „Byliśmy wyszkoleni w wirusach… z wielkiej kampanii wojennej przeciw rakowi wróciliśmy z pustymi rękami. Nie byliśmy w stanie pokazać, że choćby jeden rodzaj raka jest powodowany przez wirusa”.

Miliardy zainwestowanych w badania dolarów nie przyniosły żadnego zysku, obietnica stworzenia lekarstwa na raka, budząca z oczywistych względów wielkie zainteresowanie wśród szerokiej publiczności, nie została dotrzymana. Pojawiło się niebezpieczeństwo, że władze obetną fundusze, pozamykają laboratoria etc. Nic więc dziwnego, że AIDS i HIV zostały w establishmencie biologii molekularnej, biomedycyny, wirusologii powitane z radością. Spadły one jak z nieba wszystkim laboratoriom, instytutom, ośrodkom badawczym, które przepuściły miliardy dolarów na nic nie warte badania nad nieistniejącym wirusem raka. Groźba, że budżety zostaną poważnie zmniejszone i trzeba będzie zredukować personel została oddalona: pieniądze, które szły na poszukiwania wirusa raka, można było teraz przekierować na badania nad HIV. Była to klasyczna sytuacja, podobna do tej opisywanej przez Davida Berglanda w książce „Abc.. libertarianizm” (wyd. Kurs, 1988): „W okresie prohibicji stworzono wielką siłę biurokratyczną, której celem było zwalczanie nielegalnego alkoholu. Wraz z zakończeniem okresu prohibicji, biurokraci ci starali się za wszelką cenę utrzymać pracę na państwowych etatach – jak każda biurokracja. Toteż w zastępstwie alkoholu, który znów zalegalizowano, zaczęli atakować marihuanę. Niestety, odnieśli propagandowy sukces. Dążąc do delegalizacji marihuany zaaranżowali najbardziej bezczelną i kłamliwą propagandę dla osiągnięcia swych celów: zachowania swych państwowych posad”. Tak jak kiedyś Wojna z Alkoholem została zastąpiona przez Wojnę z Marihuaną (bez zmiany dowódców i oficerów), tak teraz wirus raka wymieniony został na wirusa HIV, a Wojna z Rakiem na Wojnę z AIDS.

Narodowy Instytut Zdrowia, którego wydziałem jest Narodowy Instytut Raka, to biurokratyczna instytucja, która stworzyła najpotężniejszy w świecie establishment badań naukowych. Choć w przeszłości jej stosunki z CDC nie były wolne od napięć, teraz weszła z nim w sojusz dla wspólnej walki o fundusze. CDC zagrało va bank: dało infekcyjną, zakaźną i nieuleczalną chorobę „łowcom wirusów” z NIH i z uniwersytetów sponsorowanych przez NIH.

Wirusolodzy, mimo wspomnianych wyżej porażek, mieli dominującą pozycję w establishmencie naukowym biomedycyny – stopniowo przejmowali oni kontrolę nad naukami biomedycznymi od Wojny z Polio w latach 50. Nic zatem dziwnego, że nie bakterie, nie toksyny, nie czynniki środowiskowe zwyciężyły przy odkryciu przyczyn AIDS, lecz wirus.

Tak więc wszystko się zmieniło, a zarazem wszystko pozostało po staremu. Budżety, fundusze, etaty zostały uratowane. Tonący okręt został opuszczony i nastąpiła przesiadka na inny, który cudownym zbiegiem okoliczności pojawił się na horyzoncie. Jak ujął to dosadnie jeden z publicystów: kiedy ścierwo psa tonie, pchły i inne pasożyty w popłochu szukają sobie nowego gospodarza.

Rozpoczęła się „druga gorączka złota” dla „łowców wirusów”. Naukowo-polityczni „survivaliści” przetrwali klęskę Wojny z Rakiem, reaktywowali programy i wirusowe modele wymyślone w jej trakcie – oparte na danych z biologii molekularnej, na napromieniowanych myszach, na kulturach hodowanych w laboratoryjnych probówkach. Wcześniej wykrywali wirusy, które nie powodują raka, teraz dostarczyli wirusa, który nie powoduje AIDS, ale tym razem się udało. Wojna z AIDS trwa już 20 lat, a jej końca jak nie widać, tak nie widać.

Wojna z AIDS jest kontynuacją Wojny z Rakiem, laboratoria i ośrodki badawcze biorące udział w przegranej wojnie zajęły się teraz HIV i AIDS, spora liczba czołowych naukowców-specjalistów od raka, którzy nie znaleźli na niego lekarstwa, przekwalifikowała się na specjalistów od AIDS. Wojna z AIDS jest w tym sensie recyclingiem koncepcji, technik, modeli wypracowanych w trakcie Wojny z Rakiem: mierzenie siły układu odpornościowego, retrowirusy (najpewniej odzwierzęce), które miały stymulować białaczkę, zaczęły stymulować AIDS, antyrakowy lek AZT posłużył do leczenia chorych na AIDS. Wirus HIV został zaliczony do grupy tzw. „powolnych wirusów”, które „odkryto”, bo potrzebne były do powoli rozwijających się chorób takich jak rak, stwardnienie rozsiane, choroba Alzheimera, cukrzyca. „Szybkie wirusy” były bezużyteczne przy chorobach typu rak, więc znalazły się „powolne wirusy” z długim okresem „latencji”, które pasowały do „powolnych chorób”. Odkrywca HIV dr Robert Gallo, dyrektor Laboratorium Biologii Komórek Rakowych w Narodowym Instytucie Raka, był od lat 60. aktywnym uczestnikiem programu poszukiwania wirusa raka, a potem Wojny z Rakiem. W 1975 roku opublikował artykuł, w którym twierdził, że wyizolował nowego ludzkiego wirusa powodującego białaczkę – retrowirusa HL23V o długim okresie „latencji”. Musiał to być retrowirus, ponieważ „normalny” wirus zabija komórki, a w przypadku raka następuje multiplikacja komórek, więc „normalny” wirus tu nie pasował. W 1980 roku Gallo odkrywa kolejnego retrowirusa nazwanego przezeń HTLV-I. W obu przypadkach okazało się, że odkryte przez dra Gallo retrowirusy to laboratoryjne artefakty, kontaminacje znanych małpich wirusów. Właśnie odkrywca nieistniejących wirusów dr Gallo został wybrany na odkrywcę retrowirusa wywołującego AIDS. Wspomniany wyżej Donald Francis, ten, który natychmiast po odkryciu przez dra Gottlieba „piątki z Los Angeles” zadecydował, że przyczyną nowej choroby jest retrowirus o długim okresie latencji, skontaktował się już w 1981 roku ze swoim uniwersyteckim nauczycielem i promotorem swojej pracy doktorskiej na temat wirusowej teorii raka, Myronem Esseksem (Harvard University), który z kolei skontaktował się z Gallo. Francis i Essex nakłonili Gallo do tego, żeby zabrał się za poszukiwanie (retro)wirusa AIDS, zaś Robert Bigger, człowiek EIS w Narodowym Instytucie Zdrowia zapewnił sfinansowanie tego polowania. Francis i jego koledzy z CDC i NIH potrzebowali do przeprowadzenia operacji „wirus AIDS” znanego i ambitnego wirusologa, który jakoś nie mógł odnieść wielkiego sukcesu, a nawet ponosił porażki. Gallo, który po „wpadce” z HTLV-I, jak kania dżdżu potrzebował sukcesu, zwietrzył swoją szansę i po trzech latach badań zidentyfikował wirusa „nowej choroby”. W ten sposób czołowy uczestnik łowów na wirusa raka stał się Ojcem Założycielem nauki o HIV i AIDS. W rzeczywistości Gallo był pionkiem w grze prowadzonej przez o wiele potężniejszych graczy i został raczej wybrany na posłańca, który ogłosi światu prawdę o wirusie. Ci, którzy go wybrali, byli dobrymi znawcami ludzkiej psychologii i wiedzieli, że wykrzyknie „eureka”, nawet jeśli niczego nie znajdzie. Gallo wykrzyknął, co miał wykrzyknąć, i Wojna z Rakiem całkiem niepostrzeżenie zmartwychwstała jako Wojna z AIDS.

Warto w tym kontekście przytoczyć stwierdzenie Susan Sontag, że z chwilą pojawienia się AIDS rak przestał być chorobą wzbudzająca największy lęk i wywołującą największe fobie, tak jakby społeczeństwu trudno było zaprzątać sobie uwagę więcej niż jedną chorobą „tożsamą ze złem”. AIDS, pisała Sontag, zbanalizował raka. Było to bardzo na rękę tym, którzy pragnęli jakoś przesłonić klęskę Wojny z Rakiem i skierować uwagę tzw. opinii publicznej w inną stronę. Któż będzie pamiętał o niespełnionych obietnicach cudownego leku antyrakowego, o miliardach wyrzuconych w błoto na poszukiwanie wirusa raka w sytuacji, kiedy nowa groźna epidemia AIDS zbiera swoje śmiertelne żniwo i „wszyscy musimy ofiarnie z nią walczyć”? AIDS i HIV mogą być zatem interpretowane również jako zasłona dymna, jako posunięcie w ramach public relations, które okazało się niezwykle skuteczne.

(…)

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Państwo terapeutyczne i farmakracja

Kwestii AIDS nie można traktować w oderwaniu od tego, co za Thomasem Szaszem, bywa nazywane „państwem terapeutycznym”, czyli takiego systemu państwowych i związanych z państwem instytucji, które swoją legitymizację czerpią z zapewniania obywatelom zdrowia, a co za tym idzie zainteresowane są w medykalizacji coraz szerszej sfery ludzkiego życia – im więcej zachowań, stanów medycznych, dolegliwości uznanych zostanie za chorobę, tym większe możliwości działania i rozbudowy swoich wpływów i władzy mają aparaty zajmujące się zdrowiem.

Używanie narkotyków, palenie papierosów, nadmierne jedzenie, kradzieże w sklepach (kleptomania), zachowania seksualne, uprzedzenia rasowe, nieśmiałość, samobójstwo, narodziny, starość, śmierć – praktycznie wszystko może zostać uznane za chorobę albo symptom choroby. Pojawiają się nowe choroby jak syndrom chronicznego zmęczenia, fobia socjalna, małe piersi u kobiet, dysfunkcjonalność seksualna, łysienie, nowe choroby dziecięce, jak „nadpobudliwość” czy deficyt uwagi.

W państwie terapeutycznym, którego początek w USA Thomas Szasz wiąże z medykalizacją narodzin w postaci motywowanego względami higienicznymi obrzezania męskich noworodków, politycy i urzędnicy w kitlach naukowców definiują, co jest chorobą i co należy robić, żeby ją „zwalczyć”. Jak pisał Sheldon Richman w swoim artykule Zdrowie jest zdrowiem rządu, współczesna władza opiera się na „doktrynie, że wszystkie problemy są problemami zdrowotnymi i wszystkie problemy zdrowotne są sprawą rządu”. Narasta polityzacja zdrowia, medykalizacja polityki i problemów społecznych, państwo wykazuje wielkie zainteresowanie koncepcjami choroby i zdrowia, aparat państwowy przejmuje odpowiedzialność za zdrowie obywateli.

Jak pokazuje Thomas Szasz, od lat 50. ubiegłego wieku następuje w USA stały wzrost wydatków państwa na zdrowie – od 1960 do 1998 roku wydatki państwa w tej dziedzinie na głowę obywatela wzrosły ponad stukrotnie. Rośnie też liczba lekarzy i coraz bardziej rozrastają się instytucje zdrowia publicznego. Szasz uważa, że zachodzi transformacja USA z konstytucyjnej republiki w państwo terapeutyczne, gdzie medyczne symbole grają role symboli patriotycznych, a rządy prawa zastępowane są przez rządy medycznej władzy i „terapii”. W odwrocie jest dawna inspirowana socjalizmem legitymizacja państwa socjalnego, która zastępowana jest legitymizacją zdrowotną i medyczną. Nadchodzi, prorokuje Szasz, „farmakratyczna tyrania”.

Kiedy na przykład w 2004 roku rząd prezydenta Busha postanowił uznać „otyłość” za chorobę, to tego typu posunięcie natychmiast mobilizuje całość aparatu państwowego, gdyż w grę wchodzą: edukacja, prewencja, monitorowanie, kontrola, polityka żywieniowa, terapie, regulacje i przepisy prawne, służba zdrowia, finanse (kwestie podatkowe, refundowania kosztów) etc. Otyłość nie jest już sprawą osobistą jednostki, lecz podlega kontroli i interwencji państwa. Mówi się nawet o „epidemii otyłości”. Wprawdzie nie jest to realna epidemia, bo na razie nie odkryto żadnego wirusa, który powoduje otyłość, ale tak ma być traktowana – język modelu infekcyjnego choroby jest używany do opisywania stanu organizmu, w sposób oczywisty spowodowanego przez czynniki w dużej mierze zależne od samego człowieka (przy braku wirusa otyłości w odwodzie pozostaje „gen otyłości”).

HIV, AIDS, definicje i środki podejmowane dla zwalczania „epidemii” należy widzieć w kontekście państwa terapeutycznego, dla którego nowa choroba infekcyjna i zakaźna jest znakomitym pretekstem do rozszerzenia swojej władzy. Ale państwo terapeutyczne pozostaje w ścisłym związku z tymi, którzy „produkują i sprzedają” terapie, czyli z przemysłem farmaceutycznym. Jeśli AIDS to ogromny międzynarodowy program pomocy, w którym beneficjenci są identyfikowalni, a donatorzy (podatnicy) anonimowi, zyski zogniskowane, koszty rozproszone, straty zsocjalizowane, to korporacje farmaceutyczne należą, co oczywiste, do beneficjentów – oprócz tego, że sprzedają swoje wyroby na rynku, to otrzymują olbrzymie zamówienia od rządów oraz innych instytucji i nie muszą się martwić tym, czy pacjentów stać na lekarstwa. Z punktu widzenia farmaceutycznej korporacji nowa choroba, taka jak AIDS, oznacza rozszerzenie rynku i nowe zyski. Interesy koncernów farmaceutycznych zbieżne są z interesami biurokracji ds. zdrowia publicznego, międzynarodowych i narodowych instytucji i organizacji. „Big Therapeutical Government”, „Big Biomedical Science” i „Big Business” tworzą jeden wielki symbiotyczny układ, dla którego człowiek jest „dwunożną wiązką diagnoz”, a medycyna technologiczno-farmakologiczna stanowi naturalne środowisko działania. Wspólnie zainteresowane są, jak to ujął, Thomas Szasz, w „nieograniczonej podaży pacjentów potrzebujących pomocy”.

Nie należy zapominać o podstawowym fakcie: dla koncernów farmaceutycznych rynkiem jest ciało człowieka, a także jego umysł, o tyle, o ile i umysł można „leczyć” środkami farmakologicznymi. Ciało staje się z jednej strony własnością państwa w zsocjalizowanym systemie medycyny państwa terapeutycznego, a równocześnie „dzierżawione” jest przez prywatne koncerny farmaceutyczne.

Lekarstwa
Lekarstwa fot, Arek Socha z Pixabay

Są one, tak samo jak funkcjonariusze państwa terapeutycznego, zainteresowane medykalizacją jak największego obszaru stanów ludzkiego ciała i umysłu, jak największej liczby ludzkich zachowań. Im większa medykalizacja życia codziennego, tym dla nich lepiej. Ich zyski zależą od kontynuacji i ekspansji chorób. Zatem pojawiają się nowe choroby, zwykłe dolegliwości zamieniają się w problemy medyczne, lekkie objawy w ciężkie, ryzyko występujące w życiu staje się chorobą. Z pomocą zaprzyjaźnionych mediów, które wywołują panikę i histerię na temat chorób, kreuje się jak największy zasięg zjawiska, rozszerza granice chorób, aby maksymalizować potencjalne rynki. Jak napisali Ray Moynihan, Iona Heath i David Henry w artykule opublikowanym na łamach „British Medical Journal” w 2002 roku „dużo pieniędzy można wyciągnąć od zdrowych ludzi, którzy sądzą, że są chorzy”. Biznes farmaceutyczny działa tak jak każdy biznes – „tworząc nowe potrzeby i nowe pragnienia” – w tym przypadku trzeba przekonać ludzi, że są chorzy, a wtedy pojawi się u nich potrzeba kupienia nowego leku.

Wielki biznes farmaceutyczny, który od momentu wynalazku antybiotyków staje się ponadnarodowy (wcześniej działały małe, lokalne, ewentualnie narodowe firmy), jest dziś jedną z najbardziej zyskownych gałęzi przemysłu. Operuje zestandaryzowanymi dawkami – niezależnie od tego, gdzie na kuli ziemskiej żyje chory lub „chory” i kim jest, lek jest dla niego właściwy. Zasada „pill for every ill” jest podstawą jego działania. Zainteresowany jest medycyną, w której dominującą rolę odgrywają testy laboratoryjne opierające się na statystycznej, a nie absolutnej zgodności pomiędzy wynikami testu a danymi zaburzeniami w organizmie. W ten sposób tworzy się wielkie rynki, gdyż z jednej strony testy są coraz doskonalsze i wykrywają „stan chorobowy” u coraz większych grup ludzi, a z drugiej tak ustala się poziom jakiegoś wskaźnika choroby, np. cholesterolu, aby coraz więcej ludzi uznawanych było za chorych, a tym samym stawało się klientami firm farmaceutycznych – taką samą rolę odgrywają, rzecz jasna, testy na wykrycie przeciwciał HIV, które kreują panikę i stwarzają wielką grupę klientów, których leczenie refundowane jest z kasy państwowej. Stworzyć wielki międzynarodowy, długoterminowy rynek leków – to jest zasadniczy cel marketingowej strategii koncernów farmaceutycznych. Tej strategii wszystko jest podporządkowane: testowanie, diagnozowanie, statystyki, badania naukowe, terapie etc.

Thomas Szasz pisze, że definicje chorób i leczenia są dziś kontrolowane przez monopolistyczny sojusz establishmentu medycznego i państwa. W skład tego sojuszu wchodzi trzeci koalicjant, czyli korporacje farmaceutyczne, biofarmaceutyczne, biotechnologiczne etc.

Cytowani wyżej autorzy z „British Medical Journal” napisali, że wytwarza się nowa „konstrukcja choroby” z punktu widzenia korporacji farmaceutycznych, konstrukcja, która zbiega się z konstrukcją wytwarzaną przez biurokrację zdrowotną. Farmaceutyczne firmy aktywnie sponsorują definicje chorób i propagują je zarówno wśród lekarzy przepisujących leki, jak i wśród tych, którzy je zażywają.

O ile klasyczna nozologia, której celem była empiryczna słuszność i naukowa rzetelność, nie zajmowała się leczeniem chorób, o tyle nowa nozologia, której celem są polityczne i zawodowe profity, czyni możliwość terapii jednym z kryteriów choroby, a to leży przecież w polu najwyższego zainteresowania koncernów farmaceutycznych. Jeśli, pisze Szasz, jakiś lek czy terapia są klasyfikowane jako „leczenie”, przedmiot „leczenia” jako „pacjent”, jego zachowanie po leczeniu jako „poprawę”, wtedy ipso facto „ma on chorobę”. Szasz pisze, że reakcja na terapię staje się jednym z kryteriów diagnostycznych, np. popularność Prozacu jest traktowana jako dowód, że depresja jest powszechnym zjawiskiem; aprobata Prozacu i innych antydepresantów przez instytucje państwowe dowodzi, że depresja jest chorobą.

Ludwik Pasteur stwierdził, że kiedy zastanawia się nad chorobą, nigdy nie myśli o lekarstwie na nią. Jeśli „farmakrata” (funkcjonariusz państwa terapeutycznego albo badacz na usługach korporacji farmaceutycznych) zastanawia się nad chorobą, to nie myśli o niczym innym jak o lekarstwie. W klasycznej nozologii diagnoza była oddzielona od terapii, obecnie mamy okres przejściowy, w którym diagnoza i terapia zaczynają zlewać się ze sobą, na końcu tej drogi będzie sytuacja taka, w której terapia poprzedza diagnozę, innymi słowy, mamy terapię, na przykład nowe leki i poszukujemy dla nich choroby. Oczywiście może być też tak, że leki stosowane na pewne choroby znajdują zastosowanie przy innych chorobach. Stare leki (ich reprodukcje i rekombinacje) szukają dla siebie nowych zastosowań – tak było z antyrakowym lekiem AZT, który przez 30 lat nie był stosowany ze względu na swoją nieskuteczność w terapii antyrakowej, a potem „odkryto” chorobę, która była jakby dlań stworzona, czyli AIDS. W ten sposób pieniądze zainwestowane w jego wyprodukowanie zwróciły się z nawiązką. Ta rosnąca przewaga terapii nad diagnozą ma, rzecz jasna, związek z obowiązującą ideologią medyczną, która nie traktuje zdrowia przede wszystkim jako czegoś, co zachowujemy dzięki temu, że żyjemy w pewien sposób, ale interpretuje je jako stan odbudowany dzięki terapii.

Francis Fukuyama powiedział: „Istnieją silne naciski, by rozszerzyć zakres sfery terapeutycznej. Przyczyną są względy czysto ekonomiczne, przede wszystkim naciski przemysłu farmaceutycznego. Odkąd firmy farmaceutyczne w Stanach Zjednoczonych uzyskały pozwolenie na reklamowanie prozacu w telewizji, wymyśliły szereg nowych chorób. Jedynym powodem, dla którego ludzie się o nich dowiedzieli, było to, że firma chciała znaleźć dodatkowe zastosowania dla leku” (wywiad dla „Gazety Wyborczej”, 20-21 marca 2004).

Stworzono nową chorobę nazwaną „fobią socjalną” i powiększył się rynek dla ntydepresantów – LaRoche już ma (miała?) anrovix czy coś w tym rodzaju dla zwalczania tej choroby. W 2003 roku FDA zaaprobowała lek xenical jako lekarstwo dla otyłych nastolatków, a w 2004 roku otyłość została przez rząd amerykański uznana za chorobę. Nowe choroby dziecięce jak „nadpobudliwość” czy „deficyt uwagi” (problem kształcenia dzieci ma być rozwiązywany dzięki lekom), są nieodłączne od terapii: ritalin zażywany jest przez miliony dzieci amerykańskich. Jak zauważył Francis Fukuyama (Koniec człowieka, wywiad dla „Polityki” 2004, nr 12) wokół ritalinu (nowych chorób dziecięcych) wytworzyła się koalicja: lekarze, którzy zwietrzyli nowy rynek na swoje usługi, przemysł farmaceutyczny oraz czynniki instytucjonalno-polityczne – nauczycielskie związki zawodowe, Ministerstwo Edukacji i Krajowy Instytut Zdrowia Psychicznego. Ten sam schemat działania występuje w przypadku AIDS: biurokracja zyskuje nowe pole działania, a firmy farmaceutyczne szansę na zwiększenie zysków.

Związki pomiędzy oboma tymi sektorami „biowładzy” są często przedstawiane w diametralnie odmienny sposób. Jedni uważają, że władza polityczna, instytucje i biurokratyczne struktury państwa terapeutycznego (także te międzynarodowe jak WHO) kontrolują działania przemysłu farmaceutycznego, bo to one aprobują leki określonych producentów, i kupują drogie, opatentowane leki produkowane przez największe korporacje, inni natomiast są skłonni uważać, że jest na odwrót, że to farmaceutyczne korporacje podporządkowały sobie instytucje i wintegrowały je w swoją strategię marketingową. Wydaje się, że oba te poglądy są zbyt skrajne i, jak to często bywa, „prawda leży pośrodku”. Przypomnijmy, że w związku z walką z AIDS prezydent Clinton pouczył szefów FDA, aby zaufali przemysłowi farmaceutycznemu i żeby instytucje rządowe i firmy były partnerami, a nie przeciwnikami. Podobnie Sekretarz Stanu Colin Powell stwierdził, że dla zwalczenia epidemii AIDS potrzebne jest partnerstwo sektora publicznego i prywatnego. I to wydaje się właściwym ujęciem: partnerstwo, współpraca, kooperacja przy zawsze zdarzających się naturalnych sprzecznościach interesów. Tak jak zawsze to bywa w sojuszu występują napięcia i konflikty, walki koalicjantów i frakcji. Naukowcy badają i ustalają, instytucje aprobują, korporacje patentują, produkują zaaprobowane leki, dostają monopol i sprzedają leki, zarówno osobom prywatnym, jak i instytucjom państwowym i organizacjom międzynarodowym.

Państwo terapeutyczne i korporacje farmaceutyczne są jak bracia syjamscy, nierozerwalnie ze sobą złączeni. Ono dąży do rozszerzenia swej władzy i zwiększenia środków, które rozdziela, one chcą maksymalizować zyski i zarazem mieć pewien udział we władzy.

Oba elementy są wobec siebie komplementarne tworząc wspólnie system „biowładzy”, system, w którym kontroli podlega ciało człowieka, jego biologia i fizjologia, jego życiowe funkcje, zachowania, obyczaje, nałogi, które wcześniej pozostawały prywatną sprawą jednostki. Cały system buduje swoją legitymizację na zapewnieniu człowiekowi zdrowia, na zwalczaniu chorób, wykorzystując strach i nadzieję: dwa najpotężniejsze motory ludzkiego działania. Kwestia AIDS winna być widziana i wyjaśniana w tym kontekście. Jako choroba infekcyjna i zakaźna unieważnia ona prawo człowieka do bycia chorym, gdyż tutaj chory człowiek jest zagrożeniem dla innych ludzi, więc jego choroba nie jest jego prywatną sprawą, ale sprawą publiczną, która wymaga politycznej, administracyjnej, a także farmakologicznej interwencji.

(…)

Przyszłóść AIDS

Trzeba tu również uwzględnić ważne zjawisko, jakim są nasilające się „Wojny Chorób” w USA. Wszystkie najważniejsze choroby typu rak, cukrzyca, choroby serca etc. mają swoje lobbies, które zażarcie walczą o pieniądze z budżetu na „swoje” choroby, tzn. na badania, na terapie, na leki etc. Oczywiście te grupy interesów zgadzają się w jednym: ogólna pula funduszy rządowych winna cały czas rosnąć (jak to ujął Fran Visco, szef National Breast Cancer Coalition: „Przesłanie, które dajemy Kongresowi rok po roku jest takie, że ciasto musi być większe”). Ale już kwestia, jak dzielić to „ciasto”, wywołuje naturalnie spory, gdyż wszystkie lobbies działają pod hasłem: „Skuteczna terapia na naszą chorobę zostanie opracowana, jeśli będzie więcej pieniędzy, a pieniędzy nie ma, bo idą nie tam, gdzie powinny”.

W ostatnich latach zaczyna załamywać się dotychczasowy konsensus, polegający na tym, że „rakowcy”, „sercowcy”, „cukrzycy” i inni milcząco uznawali hegemonistyczną pozycję „aidsowców”, którym udało się ominąć zasadę „budżetowania według policzonych ciał”: na AIDS idzie najwięcej pieniędzy z budżetu, mimo iż zajmuje on odległe miejsce na liście chorób powodujących największą liczbę zgonów w USA. Tuż za AIDS, jeśli chodzi o pieniądze, plasuje się rak piersi. „Aidsowcom” pomogli szczególnie gejowscy działacze, którzy każdego, kto uważał, że na AIDS idzie zbyt dużo pieniędzy w stosunku do „policzonych ciał”, z miejsca oskarżali o homofobię. Z kolei „rakowcy od piersi”, choć mieli trudności z udowodnieniem, że rak piersi dotyka w równym stopniu kobiety i mężczyzn, wygrali z innymi, bo pozyskali dla swojej sprawy feministki, które oponentom zamykały usta oskarżeniem o „mizogynizm”.

„Wojna chorób” zaostrza się i „aidsowcy”, którym wcześniej udało się spacyfikować „cukrzyków”, „sercowców”, „rakowców”, mogą zderzyć się ze zbudowaną przez nich koalicją, która wymusi niekorzystne dla „wojny z AIDS” przesunięcia w wydatkowaniu funduszy rządowych. W USA wszystkie pieniądze wydane łącznie na „walkę z AIDS” wynoszą obecnie ok. 15 mld dolarów rocznie. Jeśli wydatki zaczęłyby się zmniejszać, to automatycznie zmniejszy się „zagrożenie”, jakim jest AIDS. Przypomnijmy tutaj opinię Karry’ego Mullisa, który komentując 2 miliardy dolarów wydawanych rocznie na same badania nad wirusem HIV stwierdził: „Tajemniczość tego przeklętego wirusa została wykreowana przez 2 miliardy dolarów, które corocznie się na niego wydaje. Dajcie mi jakikolwiek inny wirus, wydajcie na niego 2 miliardy, a będziecie mieli nowe wielkie tajemnice”. Zatem wystarczy, że 2 miliardy z badań nad HIV przesuniemy na innego wirusa, a wszystkie tajemnice HIV rozwieją się jak dym.

Dziesięć lat temu biolog molekularny, b. prof. uniwersytetu harvardzkiego Charles Thomas powiedział: „Wyobraźmy sobie, że te miliardy, które każdego roku idą na badania nad AIDS, na edukację, terapię etc. zostają zredukowane do zera. Oczywiście podniesie się wielki krzyk, ale AIDS zniknie w ciągu dwóch tygodni. Zamiast niego będziemy mieli choroby, które dziś zbiera się pod jedną etykietą AIDS”.

Innymi słowy, o losie paradygmatu „HIV = AIDS = Śmierć” mogą zadecydować nie „naukowe hipotezy”, ale zmiany budżetowych priorytetów. Nie oznacza to, że ktokolwiek ogłosi oficjalnie, iż paradygmat ten jest błędny. Kto przyzna się do błędu po tym, jak do 2003 roku wydano tylko w samych Stanach Zjednoczonych na walkę z AIDS ponad 100 mld dolarów z budżetu państwa? Byłoby to równoznaczne z przyznaniem się do tego, że 100 mld dolarów po prostu wyrzucono w błoto. Dlatego obrona paradygmatu będzie zaciekła. Kto wie, czy w ostateczności nie zostaną nawet zrehabilitowane „teorie spiskowe”, których autorzy udowadniają wprawdzie, że wirus HIV to twór człowieka, produkt wojskowych laboratoriów itp., ale przynajmniej nie kwestionują tego, że jest on szkodliwy lub nie twierdzą, że w ogóle nie istnieje, a więc podtrzymują w istocie obowiązujący paradygmat i pomagają nieświadomie Przedsiębiorstwu AIDS. Na marginesie dodajmy, że główni propagatorzy tych teorii, tacy jak Alan Cantwell, Robert Strecker, Matilde Krim, Milton William Cooper, Boyd Graves, Gary Glum, Jacob Segal, Robert Lee, Leonard Horowitz, choć w przypadku HIV wychodzą z błędnych założeń, mają swoje zasługi w relatywizacji oficjalnego paradygmatu – przyczynili się m.in. do obalenia mitu o afrykańskim pochodzeniu HIV. Wnikliwie zbadali też sieci jawnych i ukrytych powiązań pomiędzy instytucjami medycznymi, politycznymi, wojskowymi, wywiadowczymi i opisali funkcjonowanie całego kompleksu medyczno-wojskowo-wywiadowczoprzemysłowo-farmaceutycznego, wnosząc istotny wkład w rekonstrukcję politycznej historii AIDS i HIV.

Możliwe jest przeformułowanie obowiązującego paradygmatu na przykład w ten sposób, że wirus HIV jest czynnikiem chorobotwórczym, ale tylko w obecności dodatkowych czynników. W ten sposób zawsze będzie można skutki wywoływane przez te, w rzeczywistości nie dodatkowe, ale główne czynniki, przypisać także wirusowi. Może się również okazać, że wirus HIV zmutował w formę nieszkodliwą dla człowieka, a zatem naukowcy i politycy się nie mylili: po prostu wirus był rzeczywiście groźny przez wiele lat, ale potem przestał.

Fakt, że paradygmat „HIV = AIDS = Śmierć” może zostać wycofany na drugi plan tylko w wyniku decyzji politycznych, nie oznacza, że trwająca od ponad 20 lat kontrowersja naukowa wokół AIDS przedstawiona w pierwszej części naszego raportu nie wywiera nań żadnego wpływu, nawet jeśli jest to wpływ podskórny. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Peter Duesberg i inni rewizjoniści, choć przemilczani i bojkotowani, nie mogą być traktowani tak, jakby w ogóle nie istnieli. Ich tezy istnieją i trwają wprawdzie na peryferiach nauki o AIDS, ale trwają nieobalone za pomocą naukowych argumentów, i… znajdują potwierdzenie ze strony naukowców działających w ramach obowiązującego paradygmatu. Na przykład znowu zaczyna się więcej mówić o grupach ryzyka, rośnie podejrzliwość wobec skuteczności AZT, szuka się dodatkowego czynnika, który miałby inicjować zabójcze działanie HIV (inne bakterie i wirusy), co implikuje, że wirus samodzielnie nie wywołuje AIDS, coraz większą uwagę poświęca się roli narkotyków przy badaniach nad AIDS i jego diagnozowaniu. Mięsak Kaposiego, który był przez lata najbardziej charakterystyczną chorobą wskaźnikową AIDS, został usunięty z listy tych chorób, gdyż oczywiste stało się to, że zażywanie azotanów amylowych (poppers) ściśle koresponduje z etiologią choroby. Uważa się dziś, że (1) mogą występować 4 odmiany mięsaka Kaposiego, (2) mięsak Kaposiego nie jest rakiem, (3) mięsak Kaposiego nie jest wywoływany przez spadek odporności, (4) HIV nie jest przyczyną mięsaka Kaposiego.

Nauka o AIDS zakłada, że wirus HIV rozprzestrzenia się drogą płciową w całej populacji, tymczasem dr Stuart Brody w swojej książce Sex at Risk (1997) udowodnił, że przy normalnym stosunku płciowym zakażenie jest praktycznie zerowe. A skoro jest zerowe, to jak wyjaśnić „afrykański AIDS”, najczęściej przytaczany jako dowód „heteroseksualnej epidemii”? Nie można. Nic zatem dziwnego, że David Gisselquist, John J. Potterat, Stuart Brody i inni naukowcy na łamach „International Journal of STD &AIDS” (2002, nr 13) oraz „AIDScience” (2003, nr 10) zakwestionowali tezę, że za epidemię AIDS w Afryce odpowiedzialne jest przenoszenie wirusa HIV drogą stosunków heteroseksualnych lub z matki na dziecko. Stwierdzili oni, że przyjęty model epidemiologiczny AIDS w Afryce zawiera tak wiele anomalii, iż powinien zostać porzucony. Uznali, że teza, iż heteroseksualna transmisja wirusa jest odpowiedzialna za ponad 90% zakażeń HIV pośród dorosłych w Afryce, nie posiada empirycznych dowodów, które łączą HIV z zachowaniami seksualnymi, zaś trajektoria epidemii jest niewyjaśnialna przy założeniu o transmisji wirusa drogą płciową. Skonstatowali coraz większy dysonans pomiędzy epidemiologicznymi dowodami i obowiązującą teorią, że prawie w całości zakażenia HIV w Afryce subsaharyjskiej są przekazywane drogą stosunków heteroseksualnych i mają przyczynę w seksualnych zachowaniach Afrykańczyków. Oczywiście, poruszając się w ramach obowiązującego paradygmatu, nie mogli oni dostrzec, że „piętrzące się anomalie” dotyczące AIDS w Afryce są anomaliami tylko w ramach tego paradygmatu. Dlatego musieli uciec się do hipotezy o jatrogennym charakterze AIDS w Afryce – kliniki i szpitale z dokonywanymi tam rozmaitymi procedurami medycznymi (wielokrotne szczepionki przeciw tężcowi, pobieranie krwi etc.) jako źródło infekcji HIV w warunkach niedostatecznej higieny. Ale również ta hipoteza bardzo szybko okazałaby się całkowicie niewystarczająca dla wyjaśnienia „epidemii AIDS” w Afryce, a wówczas naukowcy mogliby zacząć zadawać kolejne pytania, by w końcu trafić na właściwą odpowiedź. Funkcjonariusze medycznej biurokracji natychmiast wyczuli niebezpieczeństwo i 14 marca 2003 roku WHO wydała oświadczenie, w którym, powołując się na grupę anonimowych ekspertów, dała odpór tezom Gisselquista i jego kolegów. „Eksperci”, nawet nie zadając sobie trudu, żeby wysuwać jakieś naukowe kontrargumenty, z całą stanowczością podtrzymali tezę, że wirus HIV w Afryce rozprzestrzenia się na drodze stosunków heteroseksualnych. I tak jest zawsze: wszyscy, którzy podważają obowiązujący paradygmat na temat AIDS, lub choćby niektóre jego składniki, mają przeciwko sobie wielkie instytucje i maszynerię propagandową Przedsiębiorstwa AIDS. Ale nie tylko. Nie idzie jedynie o to, że miliardy dolarów, już wydane i nadal wydawane na badania, trzymają w „uścisku” intelekt, nie chodzi jedynie o zachowanie „grantów”, stanowisk i posad profesorskich, zysków firm farmaceutycznych, o wiarygodność polityczną i naukową, której zachwianie w przypadku AIDS mogłoby nią zachwiać również w innych dziedzinach, ale o naturalny opór, który wynika stąd, że w obowiązującą teorię i jej utrwalenie włożono tak wiele wysiłku intelektualnego. Czyni to rzeczą niezwykle trudną choćby niewielką zmianę perspektywy, uniemożliwia otwartość na nowe idee.

Należy podkreślić, że choć obowiązująca od 20 lat teoria HIV/AIDS jest głęboko wkomponowana w strukturę władzy polityczno-medyczno-naukowej (dr David Rasnick: „badania nad AIDS stały się marionetką tytanicznych, symbiotycznych sił rządu i przemysłu farmaceutycznego”), to nie jest ona utrzymywana na zasadzie „spisku” funkcjonariuszy. Także interesy korporacji farmaceutycznych nie są najważniejsze. Idzie o funkcjonowanie całego systemu nauk biomedcznych i upolitycznionej medycyny, który wykorzystywany jest przez korporacje farmaceutyczne. Ten system, w którym wokół choroby – kiedyś niezorganizowanego obszaru ludzkiego życia – organizują się ośrodki władzy, oparty jest na uprzedzeniach i głębokiej wierze naukowców, na modelach myślowych i percepcyjnych schematach, na szczególnym widzeniu problemów przez pewne grupy naukowe i polityczne, na określonej epistemologii uwarunkowanej systemowo, która utrudnia przyjęcie innej poznawczej perspektywy i znalezienie innego wyjaśnienia. Jak zauważył Erwin Chargaff, jak długo będą istnieć wirusolodzy, tak długo istnieć będą wirusy. Będą istnieć, bo aparat percepcyjny wirusologa jest tak ukształtowany, że zawsze wykryje jakiegoś wirusa.

Upodobanie w „polowaniu na wirusy” powodowało już w przeszłości tragedie. W latach 60. i 70. zeszłego wieku epidemia choroby SMON zbierała śmiertelne żniwo w Japonii. Tamtejsi wirusolodzy zapewniali, że jej przyczyną był nowy zakaźny wirus. Przez lata koncentrowano wysiłek finansowy i naukowy na neutralizacji rzekomego intruza. Przez ten czas rozmiary epidemii rosły dramatycznie. Lekarze aplikowali pacjentom lek o nazwie Clioquinol, pierwotnie stosowany masowo przeciw biegunce. Jego stosowanie, jak się później okazało, było de facto przyczyną epidemii (jest to przykład epidemii o podłożu jatrogennym). Lek wycofano z użycia w latach70., co zaowocowało ustąpieniem epidemii. Zanim to nastąpiło, tysiące ludzi zmarło, a wielu oślepło i zostało sparaliżowanych.

Innym przykładem fatalnej pomyłki większości naukowców jest pelagra. W latach 20. ubiegłego wieku choroba ta szerzyła się wśród czarnoskórych Amerykanów na Południu. Założono, że przyczyną epidemii był czynnik infekcyjny. Wyizolowano nawet odpowiedzialną bakterię. Ale naukowiec nazwiskiem Goldberg upierał się, że problem należy rozpatrzyć nie z perspektywy bakteriologicznej, ale geograficznej. Odkrył on, że przyczyną choroby był brak witaminy B. Zajęło mu 20 lat, żeby przekonać środowiska medyczne o słuszności swojej hipotezy! Tak ogromna była siła panującej „ideologii naukowo-medycznej”.

Dysydenci mają przeciw sobie grupy interesów wspierane przez polityczne i naukowo-badawcze syndykaty, aparat medialny, kompleks medyczno-przemysłowy, biurokrację państwową, instytucje wojskowe, aparat bezpieczeństwa, cały instytucjonalno-medyczny aparat sprawujący „biowładzę” z jego bezustannym testowaniem, edukowaniem, monitorowaniem, regulowaniem i nadzorowaniem, z jego „dyscyplinującymi technologiami ciała”, testami, eksperymentami, szczepieniami ochronnymi, ze wszystkim, co wprowadza życie i jego mechanizmy w domenę kalkulacji i czyni wiedzę-władzę agentem transformacji ludzkiego życia. Mają przeciw sobie panujące modele chorób i medyczne ideologie, rozpowszechniony dyskurs biomedyczny i wirusologiczny, spetryfikowany język i poznawcze schematy wytwarzane przez państwo terapeutyczne i farmakrację.

Najpierw porzucona musiałaby być biomedyczna nowomowa z jej wojennymi metaforami, trzeba by odejść od całej koncepcji medycyny jako „wojny przeciw najeźdźcom”; koncepcji, która definiuje indywidualne ciało w sposób mechanicystyczny, czyniąc je potencjalnym przedmiotem „zarządzania”, ahistorycznym obiektem naukowo-technologiczno-farmakologicznej akcji. Być może konieczne byłoby odejście od obowiązującej koncepcji systemu immunologicznego, od prostego modelu ciała i choroby, a przejście do modelu homeostazy – wieloczynnikowego, opartego na sieci skomplikowanych, dynamicznych interakcji pomiędzy organizmem człowieka, jego strukturą genetyczną i środowiskiem. Podważenie obowiązującej teorii AIDS nie będzie możliwe, jeśli nie uda się sprowadzić do normalnych rozmiarów tzw. naukowej medycyny, a raczej postmedycyny, która gubi osobę, ciało i jego organy w powodzi molekuł i genów, zaniedbuje czynniki kulturowe, socjoekonomicznopolityczne. Być może zatem dopiero wówczas, kiedy w nauce i medycynie rozkwitnie sto kwiatów, nastąpi odkrycie tego, co żywe i indywidualne, kiedy pojawią się pokora, cierpliwość, szacunek wobec życia i przyjdzie zadziwienie nad cudem istnienia człowieka i jego organizmu, paradygmat „HIV = AIDS = Śmierć” przejdzie do historii naukowych pomyłek, tragicznych pomyłek, które przyniosły tak wiele cierpienia.

Raport o AIDS sporządził Zespół Studiów i Analiz
kierownik Zespołu – Tomasz Gabiś, współpraca – Mateusz Rolik

Wrocław, styczeń-listopad 2004

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 14 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Świat # Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: