#DzikieJestPiękne: Arogancja 4×4
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, dziewczęciem płochym będąc, zostałam sama na włościach w ośrodku edukacji ekologicznej, gdzie pracowałam. Było wczesne lato i cała ekipa wyjechała w teren, a ja pilnowałam ośrodka. Poranek, walenie w drzwi. Schodzę, otwieram, a tam całą framugę wypełniają sylwetki dwóch jegomościów, trzeci stoi na schodkach w odwodzie. Średnia wzrostu dwa metry, średnia klaty chyba też dwa metry, łysi, żyłki na szyi pulsują, koszulki z wielkimi napisami 4×4 wystarczają za kurtuazyjną prezentację. Panowie od terenówek. W tym czasie propagowaliśmy niedorzeczną, według nich, ideę, by wprowadzono zakaz wyścigów pojazdów terenowych w beskidzkich lasach, szczególnie na terenach objętych ochroną. Bo co komu przeszkadza, jak od czasu do czasu (np. co weekend) pościga się kilka aut w leśnej głuszy? Ano przeszkadza. I nam i turystom, a przede wszystkim mieszkańcom lasu: zwierzętom.
No to mamy konfrontację. Stoję ja, stoją ci panowie i patrzymy na siebie. Z ich min wnoszę, że spodziewali się kogoś innego. Hm, bo ja wiem, jakichś długowłosych chłopaków-cudaków w tęczowych ciuchach, którym można by spuścić lanie? A tu stoi zwykła dziewczyna, nawet dredów nie ma, ani kolczyka w nosie. Ani to pchnąć, ani to zwyzywać. Ze stanu zawieszenia nie wyrwało ich nawet moje pytanie: „W czym mogę pomóc?”. W końcu jeden się ocknął i zapytał, gdzie jest prezes, albo jakiś inny facet. Nie ma, są w lesie. A kiedy będą? Chyba po weekendzie. Aha. Coś burknęli, ale nie jestem pewna, czy to było: „Pożałujecie”, czy „żałujemy…”. Dość nerwowo zbiegli po schodach, wskoczyli w swoje auto z napędem na cztery koła i wzbijając kurz i żwirek odjechali.
W poniedziałek, gdy już wszyscy wrócili do ośrodka, znów pukanie do drzwi, tym razem delikatniejsze, acz stanowcze. Otwieram, stoją dwie panie w szarych garsonkach z teczkami pod pachą, okulary na nosie. Kontrola skarbowa. Mieli na nas zgłoszenie. Od tych z terenówek? – cisza, błysk zza okularów, a potem: „Nie możemy powiedzieć od kogo”.
Panie sprawdzały organizację przez dwa miesiące, systematycznie, codziennie, przez osiem godzin dziennie, każdy dokument, przelew, protokół, akt i rachunek na kilka lat wstecz. Wakacje z policją skarbową. Było ciekawie. Można nawet powiedzieć, że po tym, gdy minął pierwszy – obustronny zresztą – szok, nawiązało się coś na kształt nici sympatii i zrozumienia. Kontrola nam nie zaszkodziła, a nawet wiele się wtedy nauczyliśmy, jeśli chodzi o poprawne procedury w organizacji. A terenówki przestały się ścigać po lasach, przynajmniej oficjalnie, bo nielegalne rajdy odbywają się do dziś.
Dlaczego o tym piszę? Minęło prawie dwadzieścia lat, z czego od siedemnastu mieszkam w Rumunii. Z tego co się orientuję, sytuacja w Polsce trochę się zmieniła, trudniej już organizować nielegalne rajdy. Nie analizowałam szczegółowo tych przepisów, skąd zatem to wiem? Ano z forów turystycznych np. dla miłośników Rumunii. Od czasu do czasu narzekają na utrudnienia w Polsce, jeśli chodzi o wolność do wjeżdżania, gdzie koła poniosą. Wymieniają się oni informacjami, gdzie można w Rumunii wjechać terenówką, gdzie na dziko zanocować itd. Wiecie, takie braterstwo w oszukaniu systemu. Bo w Rumunii jeszcze można poszaleć, bo góry duże, a strażników za mało, a jak są, to można się dogadać itd. Największe zmartwienie – czy w górach są niebezpieczne psy pasterskie (są), czy są niedźwiedzie (są), czy atakują (bywa) i co wtedy robić (zależy).
Niedawno pisałam w tygodniku o rumuńskich niedźwiedziach i dlaczego schodzą do wiosek, a następnie są odstrzeliwane. Jedną z przyczyn jest presja ze strony turystów wjeżdżających do lasów autami, quadami czy motocyklami i zaburzających spokój niedźwiedzi. Wybudzone za wcześnie ze snu nie znajdują pod śniegiem pożywienia i schodzą z gór do wiosek. Albo przyzwyczajają się do obecności człowieka, który zostawia w lesie odpadki w miejscach biwakowania.
OK, powiecie, to lokalna sprawa Rumunii. Otóż nie. Mieszkam w mieście przygranicznym. Większość Polaków wjeżdżających do Rumunii przejeżdża przez pobliskie przejście graniczne. Wiosną, latem i jesienią bardzo często widuję kawalkady pojazdów terenowych. Jest ich coraz więcej. Wtedy od razu myślę – Polacy i w 90% się nie mylę. I to jest już obserwowane przez miejscowych i pracuje na wizerunek naszego kraju.
Czy widok tych rodaków mnie cieszy? Nie cieszy. Bo wiem, że za 2-3 godziny będą już w lesie, a potem na połoninach. Nawet jeśli stosują się do jakichś zasad, powiedzmy, etycznego off-roadu, nie zmienia to faktu, że będą w autach w tym lesie nie dlatego, że muszą (bo np. są pracownikami naukowymi, albo ekipą telewizyjną), ale chcą sobie poszaleć w potokach, na drogach zawalonych połamanymi drzewami, w błocie, czy na wielkich dzikich połoninach.
Taki jest główny cel ich przyjazdu. Bycie w przyrodzie w swoim aucie, quadzie lub na motorze, prędkość, moc, ryk motoru, przeszkody, wyzwania. Część z tych osób zachowuje się jak zdobywcy. Wpadanie z impetem w potoki, jazda z rykiem silników przez lasy, wiraże na połoninach, krzyki w czasie wyciągania się z błota, dzikie obozowiska, śmieci. Wolność uderza do głów. Wybaczcie mi off-roadowcy, ale wasze hobby narusza spokój innych.
Drodzy rodacy, jeśli macie w planach odwiedzić Rumunię – serdecznie zapraszamy. Ale tak jak w gości nie idziecie w zabłoconych butach, nie łamiecie mebli gospodarzy, nie trąbicie na wuwuzeli, nie straszycie im jamnika i nie zostawiacie na środku pokoju stosu śmieci, tak nie róbcie tego także w lesie. Tu się żyje (zwierzęta), pracuje (pasterze), albo odpoczywa (inni turyści). Oczywiście dotyczy to każdego obszaru przyrodniczego. Piszę akurat o Rumunii, bo tu mieszkam, ale też zauważyłam, że są rodacy, którzy uważają ten kraj za „dziki wschód”, gdzie nie obowiązują zasady, których respektowanie wymusza już w Polsce gęstsza sieć strażników i bardziej restrykcyjnie egzekwowane przepisy.
Jeśli tekst ten czyta właściciel/ka terenówki, może powiedzieć, że przecież stosuje się do zasad, bo np. wjeżdża tylko tam, gdzie nie ma zakazu. Zwróćcie jednak uwagę, że zasady ustalają ludzie, nie niedźwiedzie, wilki, sarny, zające, czy gniazdujące ptaki.
Fakt, że dana leśna droga nie jest zagrodzona szlabanem, nie oznacza, że powinno się tam wjeżdżać. Rozejrzyjmy się wokół. Ile jest miejsc cichych, spokojnych? Coraz mniej. Miasta, wsie, drogi ciągną się przez dziesiątki i setki kilometrów. Odwiedzając nieliczne już ostoje spokoju, warto uszanować to miejsce, przemieszczać się tam tak, by nie zostawiać po sobie śladów i nie zakłócać spokoju mieszkańców tego miejsca.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest to wołanie na puszczy, bo nie po to sobie pan prezes kupił terenówkę, żeby ją zostawiać na parkingu i iść w las pieszo. Jednak jeśli nikt o tym nie będzie mówił, czy pisał, nic się nie zmieni i w końcu nasz świat stanie się szachownicą miast, wsi, pól i dróg, na których będą stać w korkach auta, a sama nazwa off-road straci sens, bo czegoś takiego już po prostu nie będzie.
Mówienie o tym drąży powoli przyzwyczajenia i mody. Ja mam nadzieję, że za jakiś czas wielkim faux pas będzie wjazd autem, quadem czy motorem do lasu, nawet jeśli prawo nadal będzie to dopuszczać.