Ewa Bińczyk: Technonauka w społeczeństwie ryzyka
Książka stanowi opis dokonującego się na naszych oczach przewrotu w myśleniu na temat cywilizacyjnej roli technonauki. Opiera się ona na przekonaniu, że o istniejących niepożądanych następstwach sukcesu nauki możemy (i powinniśmy) dyskutować w zupełnie nowy, niestandardowy sposób.
Wydawcy dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury książki.
Ewa Bińczyk: Technonauka w społeczeństwie ryzyka, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012
Wstęp
W prezentowanej tu książce opowiadam się przeciwko obiegowo przyjmowanej tezie, iż nauka i technika same w sobie pozostają neutralne, a dopiero wykorzystanie ich osiągnięć przez człowieka okazuje się (czasami) niewłaściwe, groźne lub też ryzykowne. Jak już wspominałam, pogląd ten nazywa się często technologicznym instrumentalizmem. Stanowisko instrumentalizmu głosił (między innymi) argentyński fizyk i filozof Mario Bunge w tekście Basic Science is Innocent (Bunge 1991). Jako jeden z pierwszych przekonanie to odrzucał Nigel Calder w pracy z 1969 roku zatytułowanej Technopolis (Calder 1969; por. Nahuis, Lente 2008: 561). Marshall McLuhan pisał z kolei, iż twierdzenie, że produkty nauki nie są ani dobre, ani złe, a o ich wartości decyduje sam użytek, to świadectwo „powszechnie panującego somnambulizmu” (McLuhan 1974: 82). Również francuski filozof, profesor prawa i teolog Jacques Ellul, wypowiadał się przeciwko temu przekonaniu (Ellul 1974a: 250 i n.). Zgodnie z intuicjami Caldera, McLuhana i Ellula, będę argumentowała, iż neutralność technonauki należy uznać za szkodliwy (acz niezwykle silnie zakorzeniony) mit, zaś instrumentalizm technologiczny wymaga zakwestionowania.
W książce podważam też przekonanie, iż to nie naukowcy czy inżynierowie są tymi, którzy decydują o roli nauki i techniki w społeczeństwie (por. Łukasiewicz 2000: 47, 67). Wręcz przeciwnie, wyznaczając problematykę podejmowanych badań czy cele swych przedsięwzięć, naukowcy i inżynierowie (choć oczywiście nie tylko oni) współdecydują o kształcie zbiorowości, którą tworzymy. Jak pokazują dalsze partie pracy, w żadnym wypadku nie powinniśmy wykluczać tych grup czy powiązanych z nimi instytucji z obszaru odpowiedzialności.
Za niewłaściwe uważam też przekonanie, że wolno nam traktować wynalazki techniczne po prostu jako obiektywnie istniejące przedmioty, zwykłe narzędzia, pojedyncze, wyizolowane gadżety. Nie powinniśmy również interpretować badań naukowych jako nieuchronnego procesu odkrywania faktów, z którymi nie wolno nam dyskutować.
Założenia te utrudniają nam dostrzeżenie, iż odkrycia naukowe i innowacje technologiczne mają rozmaite, wielowymiarowe skutki społeczne i ekonomiczne, jak również ucieleśniają rozstrzygnięcia polityczne i normy etyczne. Technologie nigdy nie są wyłącznie niewinnymi narzędziami. Badania naukowe nie są zaś nieuchronne i możemy je prowadzić w rozmaitych kierunkach.
Za błędne uważam również twierdzenie, iż „szeroko rozumiany błąd ludzki jest jedyną możliwą przyczyną fiaska techniki” (Łukasiewicz 2000: 81). Jak pokazują omawiane poniżej nurty badań kontrowersji w nauce czy katastrof technologicznych, na swym obecnym poziomie skomplikowania, technonauka to domena nierozstrzygalności, ryzyka i niepewności, której nie umiemy wyeliminować. Nie zawsze fiasko techniki wynika z błędu popełnionego przez człowieka obsługującego infrastruktury technologiczne czy skomplikowane urządzenia.
Praktyka inżynierów oraz naukowców niekoniecznie opiera się też na stosowaniu danych z góry algorytmów gwarantujących pewne rezultaty. Wręcz przeciwnie, podejmowanie wielu prób, obchodzenie trudności oraz popełnianie błędów leżą u podstaw sukcesu nauk laboratoryjnych. Dopiero w momencie, gdy kontrowersje są już bliskie zamknięcia, powstaje publiczny wizerunek technonauki jako obszaru eksperckiej pewności.
Nieprawdą jest ponadto, że wszystko to, co wytwarzamy, podlega ludzkiej kontroli oraz że wszystko, co człowiek skonstruował, będzie on mógł naprawić.
Giambattista Vico oraz Thomas Hobbes uważali, iż najlepiej poznajemy właśnie to, co wytwarzamy (por. Dusek 2011: 120). Przekonanie to ilustrują następujące słowa: „Człowiek tworzy sam swoje środowisko. Może zatem, z aksjologicznego punktu widzenia, naprawić je i doskonalić” (Urbański 1994: 91). Obserwowane współcześnie reperkusje rozwoju techniki i przemysłu skłaniają ku problematyzacji powyższego twierdzenia. Zasięg ludzkich interwencji w otoczenie osiągnął już dawno temu poziom krytyczny, w którym złożoność zależności oraz skutków ubocznych przestała podlegać ludzkim manipulacjom. W tych warunkach odpowiedzialność ulega coraz większemu rozproszeniu.
W prezentowanej książce, w wielu punktach argumentacji i na różnych jej poziomach, podważam oświeceniowe pojmowanie postępu [8]. Wiąże się ono z szeregiem innych modernistycznych nadziei pokładanych w tym, co pewne, obiektywne i niekwestionowalne, nowoczesne, efektywne i nowe.
W opracowaniu poddaję krytycznej dyskusji publiczny obraz nauki i technologii (jak również tak zwanego wolnego rynku) jako zbawiennych i nieproblematycznie dobrych.
Przesądzeniom tym towarzyszy zazwyczaj scjentystyczne założenie, iż postęp naukowo-techniczny ma tylko jedno, pozytywne oblicze. Przekonanie to dobrze ilustrują słowa José Ortegi y Gasseta, hiszpańskiego filozofa oraz socjologa pierwszej połowy XX wieku, który pisze na temat dziedziny nauk empirycznych: „Każdego dnia umożliwia stworzenie nowego wynalazku, z którego korzystają przeciętni ludzie. Każdego dnia powstaje za jej sprawą nowy środek przeciwbólowy czy nowa szczepionka, będące dobrodziejstwem przeciętnego człowieka. Cały świat wie, że jeśli nie ulegnie osłabieniu inspiracja naukowa, jeśli trzykrotnie, a nawet dziesięciokrotnie zwiększy się liczba laboratoriów, to zwiększy się automatycznie bogactwo, wygoda, zdrowie i dobrobyt” (Ortega y Gasset 2006: 89). Nieproblematyzowaną wiarę w dobroczynne skutki postępu naukowego zawiera też pogląd, który przytacza w swej książce filozof nauki Adam Grobler: „Na niedogodności spowodowane bieżącym stanem nauki jedynym lekarstwem jest dalsze jej rozwijanie (the only cure for science is more science – nie pamiętam, gdzie to przeczytałem)” (Grobler 2006: 278).
Zgodnie z oświeceniową wizją postępu, nie tylko nauka postrzegana jest jako nieproblematycznie dobra, dotyczy to także techniki. Wspominany wyżej Ellul przywołuje przekonanie, które na negatywne efekty postępu przepisuje… jeszcze więcej postępu. Przekonanie to głosi, iż „tylko coraz częstsze i automatycznie mnożące się wynalazki mogą nadrobić niespotykane dotychczas nakłady i nieuchronne zużycie takich surowców, jak drewno, węgiel, ropa, a nawet woda” (Ellul 1974a: 242). Polski socjolog i badacz techniki Lech W. Zacher nazywa podobny sposób myślenia o roli techniki „imperatywem technicznym”. Zgodnie z tym imperatywem, należy zrobić wszystko, co technicznie możliwe, ponieważ nowe rozwiązania techniczne rozwiążą wszelkie problemy ludzkości: ekonomiczne, społeczne i ekologiczne (Zacher 2007: 171). Nie trzeba chyba dodawać, że imperatyw techniczny będzie na dalszych stronach tej książki wyraźnie krytykowany. Jest on wyrazem olbrzymiego optymizmu i zaufania, którym obdarza się technonaukę. Imperatyw techniczny uruchamia jednak niebezpieczny mechanizm myślowy. Przedstawia on dalszą ekspansję technonauki jako jedyną, właściwą i najlepszą reakcję na problemy generowane w obrębie tej właśnie dziedziny. Świadczy on o ograniczoności naszej wyobraźni, która nie umie otworzyć się na inne rozwiązania.
W pracy kwestionuję również przekonanie, iż postęp naukowo-techniczny bezwzględnie zwiększa zakres wolności człowieka, rozszerzając oraz wzbogacając jego możliwości. Co oczywiste, osiągnięcia nauki i nowe technologie przyczyniły się do wzrostu dobrobytu, długowieczności i poprawy zdrowia wielu ludzi na świecie. Jednak pytanie o wpływ technonauki na wolność jednostek wymaga ostrożnej odpowiedzi i rodzi wiele kolejnych dylematów. Jak pisał już w 1935 roku niemiecki socjolog Werner Sombart: „Trudno jednak pojąć, w jaki sposób idea wolności czy władzy miałaby się realizować w doskonaleniu techniki narzędziowej. Nie wiadomo przede wszystkim, kto staje się wolny i kto otrzymuje władzę: wynalazca, producent czy też konsument […]. Uważam, że wolność i władza rosną częściej na skutek rezygnacji z danego osiągnięcia technicznego niż jego wykorzystania” (Sombart 2001: 322). Jak sądzę, współczesna odpowiedź na pytanie o to, czy opracowywane obecnie wynalazki i odkrycia poszerzają wolność jednostek (których dokładnie i w jakim aspekcie?), zawsze musi być odniesiona do kontekstu i zniuansowana.
Istnieje też stereotypowa opinia, która głosi, iż człowiek, stosując technikę, zawsze dysponuje marginesem dowolności, a sama dostępność danego wynalazku nie musi z konieczności oznaczać obowiązku użycia. Jak sądzę, należy uznać ją za problematyczną.
W tekście Staroświeckość człowieka z 1956 roku przeciwstawiał się jej również Günther Anders. Zdaniem Andersa innowacje technologiczne stanowią przemagające otoczenie, z którym wolna jednostka musi się liczyć i któremu ulega. W połączeniu z przymusem konsumpcyjnym, nowe techniki tak naprawdę narzucają się człowiekowi, zaś „strajk” przeciwko tej sytuacji okazuje się często po prostu niemożliwy (Anders 2001: 413). Niemiecki filozof pisze: „Wspomniane urządzenia są faktami, i to faktami nas kształtującymi. Tego, że kształtują nas niezależnie od celów, którym mają w naszym przekonaniu służyć, nie wyeliminujemy degradując je w sposób werbalny do poziomu »środków«” (Anders 2001: 420) [9] . Jak pokazują dalsze partie rozprawy, choć technologie i odkrycia kształtują się w dynamicznych i wielowymiarowych procesach (nie mając nigdy danej z góry postaci), to jednak z punktu widzenia jednostki mogą stanowić one narzucającą się rzeczywistość, której trudno jest się przeciwstawić.
Reasumując, w prezentowanej tu książce przestrzegam przed wybranymi, często niebezpiecznymi inklinacjami społeczno-politycznymi wymienionych powyżej przekonań. Dopuszczam jako prawdopodobne przypuszczenie Ellula, które głosi, iż ewolucja techniczna nie dokonuje się wcale wedle żadnego planu, czy też celu. Autor ten pisał: „Mamy do czynienia ze zjawiskiem ślepym na sprawy przyszłości” (Ellul 1974a: 252). Jeśli miał on rację, to powinniśmy zastanowić się, jakie rezultaty dla przyszłości zbiorowości może przynieść technonauka pozostawiona samej sobie, nie poddana żadnym normatywnym uregulowaniom.
Jak zauważa jeszcze jeden myśliciel, którego nie sposób pominąć w tym miejscu – amerykański filozof Neil Postman: „Nauczyliśmy się, jak wynajdować rzeczy, pytanie dlaczego straciło na znaczeniu” (Postman 2001: 46). W tej książce namawiam do postawienia na nowo pytania o to, dlaczego warto odkrywać oraz wynajdywać pewne rzeczy? Czy rzeczywiście powinniśmy osiągać wszystko to, co wchodzi obecnie w zasięg naszych możliwości? Czy dalsze rozwijanie nauki to właściwy i jedyny sposób reagowania na wywołane już interwencjami laboratoryjnymi problemy i niedogodności? Jakie są polityczne konsekwencje twierdzenia, iż zwiększanie liczby laboratoriów sprawi, że uda się maksymalizować „bogactwo, wygodę, zdrowie i dobrobyt”? Czy jedyny środek zaradczy wobec niepożądanych skutków postępu, który potrafimy dziś sobie wyobrazić, to nadal jedynie „jeszcze więcej postępu”?
Zastanawiając się w 1981 roku nad zagadnieniami ewolucji techniki oraz wpływu zmian technologicznych na środowisko, filozof techniki Józef Bańka pisał: „W epoce, w której gruntownie zmienia się środowisko człowieka, a i jego naturalne parametry są zagrożone, byłoby zbyt proste pozostawić rozwiązanie tych problemów starej zasadzie laissez-faire” (Bańka 1981: 7). Wielu badaczy przywołanych poniżej zgadza się z poglądem Bańki. Część piąta monografii rekonstruuje postulaty, których celem jest zinstytucjonalizowanie samej możności pytania, dlaczego należy coś odkrywać, w szerszym kontekście politycznego projektu aktywnego monitorowania przyszłości społeczeństwa ryzyka. Uważam, że dopiero udane zinstytucjonalizowanie możliwości stawiania tego pytania wciąż na nowo może odmienić oblicze technonauki.
Próbując poddać kontroli wprowadzane innowacje, zawsze stajemy w obliczu niewygodnej sytuacji: albo jest za wcześnie, by skutecznie przewidzieć wpływ danej technologii, albo jest już za późno, bo innowacja jest już tak mocno powiązana z innymi elementami kultury i społeczeństwa, że nie można jej przekształcić.
David Collingridge nazywa ten problem „dylematem kontroli” (Collingridge 1980). W pracy stawiam pytanie o to, czy możemy wykroczyć poza ten dylemat. Zakładam, iż teraźniejszość zawsze otwiera nowe pole filozofii, rozpatrując przy tym wybrany, ważny aspekt tej teraźniejszości: potrzebę wypracowania odpowiedzialnych i zinstytucjonalizowanych sposobów reagowania na konkretne wyzwania, które wytwarza dynamika laboratoriów.
Przypisy:
[8] Jak podaje Neil Postman, idea postępu pochodzi od Francisa Bacona (przełom XVI i XVII wieku), występuje też ona w obrębie brytyjskiego empiryzmu, u Davida Hume’a oraz w filozofii Adama Smitha (Postman 2001: 34–35). Losy tej idei były jednak dość zawiłe. W opracowaniu Stevena Shapina Rewolucja naukowa czytamy na przykład: „koncepcja stopniowego, kumulatywnego postępu umysłowego była czymś nowym i nie cieszyła się wcale powszechnym uznaniem. Wielu uczonych, w tym i wybitnych wczesnonowożytnych filozofów przyrody, za coś oczywistego uznawało, że starożytni dysponowali lepszą wiedzą i potężniejszą techniką niż dostępna w XVI i XVII wieku” (Shapin 2000: 70). Na temat upadku idei postępu pisze z kolei Zdzisław Krasnodębski (1991).
[9] Anders wyjaśnia swoje stanowisko na przykładzie telewizji, która umożliwia nam obejrzenie również i mszy świętej, co nie zmienia jednak faktu, iż oglądając mszę w telewizji, tak naprawdę nie bierzemy w niej udziału, a jedynie konsumujemy jej obraz.