Rozmowa

Polska do zagrabienia. Kupuj bezpośrednio od rolnika

grabienie siana
fot. Paolo Berretta z Pixabay

Z Jadwigą Łopatą, chłopką i aktywistką, rozmawiamy o tym, jak zagraniczne korporacje przyczyniają się do degradacji polskiej wsi, kto zyskuje, a kto traci na globalizacji żywności oraz o narzędziu oporu, które mamy w swoich rękach, czyli kupowaniu żywności bezpośrednio od rolników.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Uwolnić żywność z uścisku korporacji)

Rafał Górski: „To był luty 1989 roku, kiedy znajdowałem się w samym centrum batalii przeciw działaniom rządu brytyjskiego, który próbował wtedy wprowadzić zakaz sprzedaży niepasteryzowanego mleka, gdy w skrzynce pocztowej znalazłem numer gazety „Wiadomości Rolnicze” z tytułem na pierwszej stronie Polska do wzięcia. Do dzisiaj pamiętam dreszcze, jakie mnie przeszyły, kiedy go zobaczyłem i przeczytałem zawartość artykułu. Polska została uwolniona od komunizmu i teraz Zachód mógł do niej wkroczyć, aby zgarnąć co smakowitsze kąski z narodowych skarbów. W przypadku artykułu z „Wiadomości Rolniczych” chodziło o ziemię rolną. Pierwsze z wielkich przejęć właśnie się zaczynało, a Polska otwierała wrota obcym najeźdźcom, tak jak instruował ją Jeffrey Sachs. Nie miałem przedtem kontaktu z Polską, ale poczułem, jakby ktoś wbijał mi nóż w serce…”. To słowa sir Juliana Rose ‒ współzałożyciela Międzynarodowej Koalicji Dla Ochrony Polskiej Wsi. Czy hasło „Polska do wzięcia” jest nadal aktualne?

Jadwiga Łopata: Moim zdaniem ten tytuł, który właściwie powinien brzmieć „Polska do zagrabienia”, jest jeszcze bardziej aktualny obecnie niż w latach 90. i na początku XXI wieku.

Dlaczego?

Dlatego, że wtedy grabiono i niszczono „tylko” rzeczy materialne. Poszły pod nóż zakłady przemysłowe, huty, stocznie. Na przykład na rynku rolno-spożywczym pojawił się Smithfield ‒ megakorporacja z siedzibą w Stanach Zjednoczonych ‒ która przejęła za grosze rolnicze spółdzielnie, a później wykupiła polski Animex. Sprzedaje teraz produkty pod znanymi nazwami polskich marek, takimi jak Krakus, Morliny, Mazury itd. Po zagrabieniu przemysłu przyszedł czas na ziemię. Z tym poszło grabieżcom trochę trudniej. Pamiętamy zielone miasteczko rolników pod siedzibą premiera, liczne protesty rolników w całej Polsce, które w pewnym stopniu przyblokowały te zakusy grabieży ziemi. No i są jeszcze lasy. Wciąż powraca temat lasów i planów, żeby je położyć pod topór. W każdym razie, jeśli chodzi o ziemię, to nie idzie to tak jak zaplanowała Komisja Europejska i wszystkie wielkie instytucje tego świata, które nami rządzą. Wiemy to bezpośrednio od Komisji Europejskiej, ponieważ w roku 2001 minister Jerzy Plewa, który był wtedy odpowiedzialny za negocjacje w sprawach rolnictwa, umożliwił nam, tzn. mnie i Julianowi Rose jako przedstawicielom Międzynarodowej Koalicji Dla Ochrony Polskiej Wsi, udział w spotkaniu z zespołem negocjującym warunki wejścia Polski do Unii Europejskiej w obszarze rolnictwa i ochrony środowiska.

To, co zdarzyło się podczas tego spotkania, wywołało u nas szok. Przewodnicząca zespołu powiedziała nam prosto w twarz, że Polska będzie musiała pozbyć się co najmniej miliona małych i średnich gospodarstw po to, żeby zrobić miejsce na wielkoprzemysłowe gospodarstwa.

Powiedziała to przedstawicielka Komisji Europejskiej?

Tak, przewodnicząca zespołu negocjującego warunki wejścia Polski do Unii Europejskiej. Ciekawe było też to, że w tym zespole nie było żadnego Polaka. Oczywiście dla nas taka wiadomość oznaczała, że jest to koniec małych i średnich gospodarstw rodzinnych, które mają być zastąpione gospodarstwami wielkoobszarowymi. Przewodnicząca dodała jeszcze, że jest to proces, który wcześniej czy później nastąpi, i że jest to tylko kwestia czasu.

Powtórzmy: urzędniczka Komisji Europejskiej stwierdziła wprost, że trzeba zrobić w Polsce miejsce dla wielkoobszarowych gospodarstw rolnych?

Tak. Argumentowała, że zmiany te mają na celu zrównanie zarobków rolników z wynagrodzeniami ludzi w miastach. Bezrobocie w Polsce sięgało wtedy 20%. Zapytaliśmy ją, co będą robić ci rolnicy, których pozbawi się warsztatu pracy. Na co pani odpowiedziała, że jakoś znajdą sobie nowe zajęcie. W każdym razie z tą wiadomością wróciliśmy do Polski. Chcieliśmy tę sprawę nagłośnić, ale niestety już wtedy okazało się, że media nie są zainteresowane tym tematem. To był czas, gdy zdecydowana większość mediów skupiała się wyłącznie na korzyściach z przystąpienia do Unii Europejskiej, inne informacje i krytyczne opinie były wyciszane – nam też nie udało się wtedy przebić przez tę falę propagandy. A wracając do pytania: dlaczego uważam, że tytuł „Polska do wzięcia” jest obecnie jeszcze bardziej aktualny? Teraz walka toczy się nie o rzeczy materialne, lecz o dusze. Chodzi o dusze, o ducha Polski, duszę każdego Polaka.

Zostaliśmy złapani w sidła materializmu, wygodnictwa, bezmyślności, w sidła taniej rozrywki i marnej jakości życia – teraz myśli za nas telewizor, komputer, komórka itd.

Odrywamy się od natury, od ziemi, a tymczasem najważniejsze i najcenniejsze są wartości niematerialne i tego nikt nam nie może zabrać, jeśli sami nie oddamy tego dobrowolnie. Z moich obserwacji wynika, że ta walka o dusze jest bardzo intensywna w Polsce, gdyż jesteśmy narodem bardzo głęboko osadzonym w duchowości. Kraje zachodnie, np. Stany Zjednoczone, już tę duszę dawno sprzedały.

Kto zyskuje, a kto traci na globalnej gospodarce żywnościowej?

Generalnie można powiedzieć, że zyskują wyłącznie globalne korporacje, wielcy tego świata, a tracimy my wszyscy, obywatele. Tracą konsumenci, rolnicy, natura.

Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej nastąpił dramatyczny spadek jakości żywności – półki w sklepach uginają się pod ciężarem żywności, ale jest ona pełna chemii czy GMO.

W konsekwencji dużo częściej chorujemy i obniża się wiek zachorowań na kolejne choroby ‒ tzn. na choroby, które kiedyś były domeną ludzi starszych, zaczynają chorować dzieci. Poza tym robimy się narodem ludzi otyłych. Do tego jeszcze dochodzi sposób produkcji żywności, bo od wejścia do UE nastąpił dramatyczny wzrost zużycia środków chemicznych w rolnictwie, ponieważ właśnie te obce korporacje, które weszły do Polski, pokazały nam, co znaczy uprawa z użyciem chemii.

W Łodzi kupuję niepasteryzowaną śmietanę w słoikach na Rynku Bałuckim. Dziś bardzo trudno jest kupić niepasteryzowane mleko czy śmietanę.

Tak, masz rację, ja nawet żyjąc na wsi muszę sobie zadać dużo trudu, by zdobyć niepasteryzowane mleko i śmietanę, a masło jest już prawie nieosiągalne. Wśród tych zagranicznych, rolniczych gigantów, o których mówiłam, jest na przykład polski oddział koncernu Cargill ze Stanów Zjednoczonych, który zajmuje się handlem zbożem, śrutami i roślinami oleistymi, a także Sokołów SA ‒ jedna z największych w Polsce firm branży przetwórstwa mięsnego, której jednym z głównych udziałowców jest Danish Crown. To także Smithfield Polska, o którym już mówiłam, czy CNN Industrial z siedzibą w Holandii ‒ producent maszyn rolniczych.

Praktycznie cały większy przemysł rolno-spożywczy jest w rękach obcych korporacji. Oznacza to z jednej strony, że ogromne zyski wyjeżdżają z Polski, a z drugiej – że to korporacje decydują o tym, czyje produkty są sprzedawane na polskim rynku.

Oczywiście korporacyjne są też supermarkety, takie jak Biedronka (Portugalia), Lidl (Niemcy), Carrefour (Francja) itd. Oni decydują, jakie produkty są na półkach w tych sklepach, i często są to produkty z ich własnych krajów, z ich własnych wielkoprzemysłowych farm. Pozycja negocjacyjna naszych rolników czy małych zakładów przetwórstwa rolno-spożywczego wobec korporacji handlowych jest bardzo słaba i nie mają one żadnego wsparcia ze strony rządu. Można powiedzieć, że kolejne rządy nie zrobiły w tej sprawie praktycznie nic i tylko udają, że pomagają polskim rolnikom i polskim przedsiębiorcom – natomiast w istocie wspierają ponadnarodowe korporacje, które dyktują im rozwiązania i lobbują bardzo skutecznie.

Skąd wziął się pomysł na Deklarację na rzecz rolnictwa i żywności XXI wieku: „Rolnictwo dla ludzi i z ludźmi”?

Bazą dla tej deklaracji była Deklaracja Belwederska, która powstała w 2017 roku podczas konferencji w Belwederze na temat rolnictwa, sytuacji rolników i wsi. Deklaracja ta zyskała poparcie tysięcy Polaków. Główne motto naszego programu brzmi: „Uwolnić żywność z uścisku globalnych korporacji”. Przytoczę fragment deklaracji, który jest najistotniejszy: „Nasze dobre zdrowie psychiczne, fizyczne i duchowe oraz wolność zależą od przejęcia przez nas kontroli nad łańcuchem pokarmowym. Tymczasem centralny system sterowania ‒ w postaci Światowego Forum Ekonomicznego ‒ planuje Zielony Ład i Wielki Reset, co oznacza koniec tradycyjnych gospodarstw rodzinnych, cyfryzację i robotyzację rolnictwa. Żywność ma się stać całkowicie syntetyczna, a jej wytwarzanie oparte na „nauce” i laboratoryjnej produkcji. Towarzyszyć ma temu przymusowe przesiedlenie mieszkańców wsi do miast funkcjonujących jako inteligentne miasta 5G kontrolowane przez Internet. To nie jest futurystyczne marzenie, to jest rzeczywistość, która już się dzieje. Może zostać powstrzymana jedynie przez silny opór społeczny.

Aby przeciwstawić się tym ambicjom zwolenników nowego porządku świata konieczne jest całkowite uwolnienie rolnictwa od korporacji i przywrócenie go do korzeni, zapewnienie lokalnej samowystarczalności i narodowego bezpieczeństwa żywnościowego, wyżywienie wszystkich obywateli ogólnie dostępną żywnością dobrej jakości bez szkodzenia naturalnemu środowisku. (…) Niech idea „bezpośrednio od rolnika” stanie się codziennością każdego konsumenta. Doprowadzi to do ponownego zbliżenia między producentem i konsumentem żywności przy jednoczesnym uwolnieniu się od korporacji, które czerpią zyski z oddzielenia tych dwóch grup. To jedyna droga do tego, abyśmy byli wolni i mieli zapewniony autentyczny dostęp do możliwe jak najlepszej żywności”.

Na czym polega idea „bezpośrednio od rolnika”?

Tak jak nazwa wskazuje, jest to idea kupowania żywności bezpośrednio od rolnika – albo w jego gospodarstwie, albo, jeśli w końcu wywalczymy dobre przepisy, w lokalnym sklepie. Taka żywność powinna też być dostępna w szpitalach, szkołach, przedszkolach.

Należy odbudować współpracę między miastem a wsią, gdyż celowo ją rozbito zgodnie z zasadą „dziel i rządź” – miasto narzeka na wieś, a wieś narzeka na miasto, natomiast idea „bezpośrednio od rolnika” doprowadzi do tego, że znowu się do siebie zbliżymy.

Z jednej strony rolnicy będą mieli zapewniony lokalny rynek zbytu, a z drugiej konsumenci będą mieli bezpośredni dostęp do dobrej jakości żywności. W tej chwili jest taka sytuacja, że wielu rolników przestało uprawiać ziemię i wytwarzać żywność, gdyż nie mają rynku zbytu, nie ma kto od nich kupować. Konieczne jest podjęcie wysiłku ze strony mieszkańców miast i zwrócenie się do rolników, zawarcie umowy o współpracy – z jednej strony, że rolnik będzie wytwarzał żywność metodami, które są przyjazne dla środowiska i żywność nie będzie zawierała chemii, a z drugiej, że konsumenci będą tę żywność kupować. To jest jedyny kierunek, który zapewni obywatelom dostęp do dobrej jakości żywności, w ogóle dostęp do żywności, bo jeśli ten program nowego porządku światowego będzie wdrażany dalej, a nabiera on coraz większego przyśpieszenia, to my po prostu będziemy zmuszeni do jedzenia żywności plastikowej, chemicznej, z GMO itd. Drugim bardzo ważnym rozwiązaniem jest to, żeby sobie samemu wytwarzać żywność. Każdy, kto ma ziemię, powinien w jakimś zakresie ją uprawiać ‒ dla własnego dobra, dla dobra rodziny, dla zdrowia nie tylko fizycznego, ale i psychicznego. Praca z ziemią jest bardzo napełniająca, ziemia daje nam dużo energii, dużo wdzięczności, że ją pielęgnujemy. To bardzo ważny element.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Wieś, na której się wychowałem, bardzo się zmieniła. Dzisiaj mało które gospodarstwo ma swoje kury, nie mówiąc o krowach czy świniach. Małe gospodarstwa rodzinne prawie wyginęły.

Tak dzieje się w wielu wioskach i dlatego tym bardziej trzeba cenić tych rolników, którzy ciągle zadają sobie trud wytwarzania żywności.

Chcę tutaj szczególnie podkreślić, że żywność się wytwarza, a nie produkuje (produkuje się samochody, telewizory itp.) ‒ z mądrością, sercem, troską o tych, którzy tę żywność będą jedli, i z troską o środowisko.

Takich rolników nadal mamy tysiące, jak Polska długa i szeroka, i do tych rolników należy się zwrócić. Wszyscy na tym skorzystamy ‒ i konsumenci, i rolnicy. W związku z tym zadajmy sobie ten trud, zanim będzie za późno.

Obok biura Instytutu Spraw Obywatelskich w Łodzi działa sklepik, do którego rolnicy dostarczają jajka, ziemniaki, śmietanę itp. Właścicielka opowiadała mi, że ci rolnicy ciągną już ostatkiem sił. Działają bardziej z odruchu serca, miłości do swojej pracy, niż w oparciu o jakąś kalkulację biznesową, bo ich gospodarstwa są na granicy opłacalności.

Tak, dlatego to jest takie ważne, żeby było więcej takich ludzi jak Ty – żeby rolnicy mogli tę żywność sprzedać, a nie np. karmić nią zwierząt, żeby się nie zmarnowała. To jest naprawdę kluczowe dla przetrwania naszego i tych rolników.

Jakie są największe przeszkody dla rozwoju idei „bezpośrednio od rolnika”?

Największy opór stanowią przepisy. Przez wiele lat rolnicy sprzedawali „spod lady”. To nigdy nie było do końca legalne, ale nikt ich za to nie karał. Natomiast od kilku lat rolnicy jeden po drugim dostają olbrzymie kary, są kontrolowani przez służby sanitarne, weterynaryjne. Jako Koalicja Polska Wolna od GMO i Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi byliśmy zaangażowani w projekt ustawy o tzw. sprzedaży bezpośredniej, rolniczym handlu detalicznym. Po 3 latach zmagań w Sejmie w końcu został uchwalony w miarę sensowny projekt, po czym po kilku miesiącach nastąpiła zmiana, która spowodowała milowy krok wstecz i powrót do wcześniejszych regulacji. Chodzi tam przede wszystkim o artykuł, który w naszej wersji mówił o tym, że rolnicy podlegają nadzorowi organów, odpowiednio, Państwowej Inspekcji Sanitarnej lub Inspekcji Weterynaryjnej ‒ nadzorowi, czyli pewnego rodzaju doradztwu. A pod koniec 2021 r. wprowadzono poprawkę, zgodnie z którą rolnicy podlegają urzędowej kontroli. Przepis obowiązuje od stycznia 2022 r. Zgodnie z nim rolnicy podlegają wszystkim przepisom prawa żywnościowego i w tej chwili, jeśli chodzi o przepisy sanitarno-epidemiologiczne, regulacje dotyczące sprzedaży bezpośredniej praktycznie nie różnią się niczym od tych starych przepisów. Początkowo te regulacje nie były restrykcyjnie egzekwowane, natomiast od mniej więcej dwóch lat prowadzone są regularne „naloty” na rolników.

W Polsce mamy chyba najsurowsze w Unii Europejskiej prawo, jeśli chodzi o sprzedaż bezpośrednią.

Ponieważ rolnicy nie poddali się tak łatwo, jak UE by sobie życzyła ‒ nadal mamy około 1 mln 300 tysięcy gospodarstw rodzinnych ‒ metody stosowane w celu zniechęcenia ich do uprawy ziemi są coraz ostrzejsze. Dodam jeszcze, że zmiana została wprowadzona w ramach Zielonego Ładu dla wsi. Tak w praktyce wygląda pomoc polityków w ramach wsparcia małych i średnich gospodarstw rodzinnych. Naszym zdaniem te przepisy nie mają nic wspólnego z dbałością o zdrowie obywateli, lecz są po to, żeby wyeliminować z rynku małych i średnich rolników, zostawiając pole otwarte dla korporacji i wielkoprzemysłowych gospodarstw. Idea „bezpośrednio od rolnika” jest najlepszym rozwiązaniem zarówno dla rolników, jak i dla konsumentów.

W jakim kierunku powinna zmieniać się polityka naszego państwa względem wsi?

Moim zdaniem polska wieś jest ciągle niedoceniana. Nie doceniamy bogactwa, jakie stanowi.

To jest fundament, na którym Polacy muszą się oprzeć, ponieważ od tego zależy nasze bezpieczeństwo żywnościowe, nasze zdrowie, lokalna ekonomia, stan środowiska naturalnego i wolność. Bez małych i średnich gospodarstw rolnych będziemy niewolnikami. Polityka rolna musi uznać wieś jako fundament i postawić na jakość żywności – na jej ekologiczne, tradycyjne wytwarzanie. Musi docenić zalety rolnictwa opartego na małych i średnich gospodarstwach. Istnieje stereotyp, że te gospodarstwa są niewydajne, staromodne itd., ale to jest nieprawda. Mniejsze gospodarstwo wytwarza znacznie więcej z jednostki powierzchni niż duże gospodarstwo, a częścią obecnego problemu jest wprowadzająca w błąd metodologia używana do porównywania wydajności gospodarstw różnej wielkości. Stosuje się tzw. wydajność plonów jako miernik produktywności, a to daje bardzo nieuczciwą przewagę wielkim gospodarstwom. Natomiast gdybyśmy naprawdę chcieli porównać małe i duże gospodarstwa, powinniśmy wziąć pod uwagę tzw. wydajność całkowitą, czyli sumę wszystkiego, co wytwarza rolnik: różnych gatunków zbóż, owoców, warzyw, pasz itd. Małe i średnie gospodarstwa dbają o bioróżnorodność, wzmacniają lokalne wspólnoty i lokalną ekonomię. Stanowią sposób na życie dla całych rodzin – dzieci, które w nich dorastają, uczą się szacunku dla ziemi, dla natury. Mamy tych małych gospodarstw jeszcze około 1,3 mln i trzeba je promować, autentycznie wspierać, a przede wszystkim nie przeszkadzać w sprzedaży żywności, którą wytwarzają.

Mam wrażenie, że wieś bardzo się zatomizowała. Jest dużo maszyn, za to mało więzi sąsiedzkich. Pamiętam z czasów dzieciństwa wykopki, żniwa, sianokosy itd. To był czas pomagania sobie nawzajem ‒ gospodarstwo gospodarstwu, rodzina rodzinie. A potem dziwimy się, że Polska ma jeden z najniższych wskaźników kapitału społecznego w Europie…

Pamiętam, jak jeszcze przed wejściem do UE robiliśmy objazdy z rolnikami z Francji po polskich wsiach. Ci francuscy rolnicy mówili nam: „Nie dajcie się Unii Europejskiej, nie dajcie sobie zniszczyć tych małych i średnich gospodarstw. To, czego najbardziej pragniemy, to sąsiadów – nie chcemy hektarów, lecz sąsiadów”. To było niezwykle wymowne. We wsiach, w których wcześniej było 30-50 gospodarstw, a zostawało kilka, znikało wszystko: sklepy, poczta, po prostu życie zamierało.

Co sprawiło, że przestałaś być programistką i zostałaś chłopką-aktywistką?

Jako programistka pracowałam w Bielsku Białej, lecz często odwiedzałam swoją rodzinną wieś i już wtedy obserwowałam tę degradację. Bolało mnie, że coraz mniej rolników uprawiało ziemię. Takich wsi jak ta, w której wyrosłam, były tysiące, jak Polska długa i szeroka, a dzisiaj wielu ludzi zadaje sobie trud, żeby tworzyć tzw. wioski ekologiczne.

Czyli urodziłaś się na wsi?

Tak, w małym gospodarstwie rodzinnym, więc od niemowlęcia mam do czynienia z ziemią. Nigdy się jej nie wyrzekłam, kocham pracować z ziemią i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Pamiętam, że w 1990 roku poznałam grupę Holendrów i zaprosiłam ich na polską wieś ‒ na tę moją polską wieś ‒ i oni byli zachwyceni wszystkim, począwszy od jedzenia, poprzez naturę, po kulturę i gościnność. To, co dla mnie było normalne, dla nich było czymś niezwykłym.

Później wyjechałam na 2 lata do Holandii i dopiero wtedy zrozumiałam to ich zdumienie i zachwyt. Ich wsie były martwe, ziemie były martwe – bez bioróżnorodności, bez żadnego motyla, pszczoły itp., a jakość żywności była okropna. Dla mnie był to kompletny szok.

Gdyby nie to, że robiłam zakupy w sklepach z żywnością ekologiczną, nie wytrzymałabym tam. Holenderskie doświadczenia sprawiły, że podjęłam wysiłek założenia Europejskiego Centrum Rolnictwa Ekologicznego i Turystyki. To była pierwsza organizacja promująca rolnictwo ekologiczne poprzez turystykę, wtedy jeszcze nie było agroturystyki itd. Po 10 latach zaangażowania pomagałam już około setce gospodarstw w całej Polsce, ale to nadal było za mało. Wtedy powstała idea utworzenia Międzynarodowej Koalicji Dla Ochrony Polskiej Wsi. Prawdę mówiąc, sądziłam wtedy, że rozstaję się z programowaniem na rok, dwa, może pięć, ale z czasem okazało się, że potrzeby stawały się coraz większe, bo z perspektywy lat te wyzwania, z którymi miałam do czynienia w początkach mojej działalności, okazały się małe w porównaniu z tym, co mamy teraz. Podobnie ludzie, z którymi się wtedy pracowało, nawet politycy, byli zupełnie inni. Tak że jest co robić.

Jak każdy z nas może dzisiaj stawiać opór globalnym korporacjom żywnościowym?

Odpowiedź jest bardzo prosta, a działanie nie wymaga wielkiego wysiłku – wystarczy zacząć kupować żywność u naszych rolników zamiast w supermarketach.

Mamy tutaj do czynienia z podwójną moralnością, bo z jednej strony wielu ludzi narzeka, że źle się dzieje, a z drugiej w swoich wyborach konsumenckich chwyta się najprostszych rozwiązań, czyli kupuje żywność w marketach, bo tak jest im wygodnie. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – czyniąc tak, podtrzymujemy ten system i przyczyniamy się do degradacji polskiej wsi. Należy zwrócić się w stronę naszych rolników, przetwórców i wytwórców, i kupować bezpośrednio od nich. Wtedy najskuteczniej stawimy opór globalnym korporacjom.

Dziękuję za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 185 / (29) 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Polityka Chcę wiedzieć

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Chcę wiedzieć

Być może zainteresują Cię również:

Nie bądź emo, nie żryj GMO!

Chcę wiedzieć

Już przedszkolak o tym wie, GMO mówimy NIE!

Prowadzona przez nas kampania „Wolne od GMO? Chcę wiedzieć!” zatacza coraz szersze kręgi. Właśnie dotarła do…  najmłodszych konsumentów. Partnerami naszych kampanijnych działań zostały:  Niepubliczne Przedszkole Ekologiczne Ekoludek oraz Sieć Przedszkoli i Szkół Ekologicznych. Dzięki temu dzieci poszerzą  swoją wiedzę o tematy związane z jedzeniem bez GMO.  Bardzo się z tego cieszymy.