Rozmowa

Schopenhauerowska mądrość i prawda o człowieku

twarz człowieka z profilu
Obraz Gordon Johnson z Pixabay

Z Pawłem Okołowskim, autorem książek „Głos Pana Lema” i „Filozofia i los. Szkice tychiczne” rozmawiamy o Schopenhauerowskim spojrzeniu na wojnę i człowieka, oraz o tłumaczeniu rzeczywistego świata w przeciwieństwie do iluzji, jakie w tym zakresie, są oferowane przez innych filozofów.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Schopenhauer – wróg wiary w postęp).

Rafał Górski: „Filozofia, w której nie słychać między zdaniami łez, płaczu i zgrzytania zębami, oraz straszliwego hałasu powszechnych i wzajemnych mordów, nie jest żadną filozofią” – pisał Artur Schopenhauer. Gdyby Schopenhauer dziś żył, jak skomentowałby wojnę w Strefie Gazy czy na Ukrainie?

Paweł Okołowski:

Dla Schopenhauera wojna była czymś normalnym. Uważał, że wszelka wojna jest stałym przejawem niesprawiedliwości rodzaju ludzkiego. Niesprawiedliwość Schopenhauer by potępiał, rzecz jasna, ale ani by się nie dziwił wojnom, że one wybuchają, ani by też naiwnie nie myślał, że można trwale ich zaprzestać.

Według niego wojna ma zawsze charakter łupieżczy, w ten sposób rozumiał nawet krucjatę Napoleona. Myślę, że agresji Rosji na Ukrainę nie dziwiłby się specjalnie.

Gorzej natomiast ze zrozumieniem konfliktu palestyńsko-izraelskiego, bo nie o grabież przecież tu chodzi. Myślę, że raczej odwrotnie, chodzi o jakąś, w cudzysłowie, „dobroczynność”, to znaczy obdarowywanie innych własnym duchem, obdarowywanie na siłę. Natomiast Schopenhauer by pewnie powiedział, że to złe charaktery, złe osoby w obu tych populacjach, i palestyńskiej, i izraelskiej nakłoniły innych ludzi do walki o jakieś zyski w przyszłości. Myślę, że on tak by to rozumiał. Ale nie miałby racji, także w stosunku do wojny między Rosją a Ukrainą, bo obie te wojny nie tyle chcą komuś coś zabrać, co narzucić swój styl życia i stąd taka potężna nienawiść.

Schopenhauer nie doceniał życia społecznego. Jego zdaniem życie społeczne jest prostym przedłużeniem życia osobniczego, jego niesprawiedliwości. Pisał w ten sposób: „Państwo jest zwykłą instytucją opieki, między narodami i państwami obowiązuje zasada: jeżeli nie chcesz zostać zniewolony, musisz zniewolić zawczasu sąsiada, kiedy jest słaby.”

Schopenhauer przedstawił piękną metaforę życia społecznego – obraz jeżozwierzy. Otóż grupa jeżozwierzy zbija się w jednorodną masę, by się chronić od mrozu wzajemnym ciepłem, ale stale się rozłazi, bo rani się wzajemnie kolcami. Nie brał pod uwagę tego, że mróz może zelżeć albo kolce można inaczej ustawić. Nie uwzględniał też zupełnie faktu, że jakaś druga grupa jeżozwierzy nie tyle chce pierwszej odebrać cieplejsze legowisko, ile zmusić do ustawienia kolców na własną modłę. Myślę, że Schopenhauer patrzyłby na te współczesne wojny jak na rzecz najzwyklejszą pod słońcem. Tak jak patrzył na wojny Napoleońskie i wszelkie inne.

Czytając Pana książkę „Filozofia i los”, dowiedziałem się, że Stanisław Lem deklarował, że patronem jego filozofii człowieka jest właśnie Schopenhauer. Pana na studiach poruszyła do żywego i odmieniła pogląd na świat lektura tekstu profesora Bogusława Wolniewicza „Z antropologii Schopenhauera”. Wolniewicz pisze w nim: „Wyraz etyka w tytule dzieła Schopenhauera nie powinien nas mylić. Jego etyka jest w istocie antropologią. Nie rozprawia się w niej o tym, jacy powinniśmy być, ani niczego się nam nie zaleca; docieka się jedynie, jacy naprawdę jesteśmy”.

Czy może Pan wrócić do momentu pierwszej lektury tekstu Wolniewicza i opowiedzieć, dlaczego ona Pana poruszyła?

Poruszyła mnie z tego samego powodu, dla którego Stanisława Lema poruszyła Schopenhauerowska mądrość czy prawda o człowieku. Artykuł Wolniewicza ukazał się w 1989 roku, w roku ważnym, w momencie transformacji. Byłem wtedy może nie taki bardzo młody, ale jeszcze przed połową życia obecnego i jakoś przemówiła do mnie ta prawda o człowieku, otworzyła mi oczy. Później zrozumiałem, że teoria charakteru i teoria religii, te dwie rzeczy są u Schopenhauera wykonane po mistrzowsku. Nie mają sobie równych w tym sensie, że tłumaczą rzeczywisty świat w przeciwieństwie do iluzji, jakie w tym zakresie, są oferowane przez innych filozofów.

Trzecią domeną Schopenhauera jest jego estetyka, teoria piękna i teoria sztuki.

A jak Schopenhauer definiuje charakter i co z tego wynika dla każdego z nas?

On swoją koncepcję charakteru zarysował dwieście lat temu, to bodaj był rok 1819, kiedy się ukazało pierwsze wydanie jego dzieła głównego „Świat jako wola i przedstawienie”. Dwadzieścia lat później rozwinął poglądy dotyczące charakteru w dwóch rozprawach konkursowych. To są oddzielne książeczki, które zresztą po polsku są od ponad stu lat obecne: „O wolności ludzkiej woli” i „O podstawie moralności”. Nawiasem mówiąc, polecam je. To są krótkie książki, bardzo zwarte i napisane w piękny, przekonywujący sposób.

W kolejnych książkach swoje stanowisko podtrzymywał i rozwijał. U nas przez te ponad sto lat, które minęły od polskich wydań Schopenhauera, doceniły je tylko cztery osoby. Doceniły w tym sensie, że rozwijały te Schopenhauerowskie poglądy. Marian Zdziechowski w czasach I Wojny Światowej, później uczeń Zdziechowskiego – Czesław Miłosz, także Stanisław Lem i Bogusław Wolniewicz, i na tym koniec. Ale to i tak jest wiele, bo na świecie nie było nikogo takiego, kto by tę antropologię Schopenhauerską kontynuował, deklaratywnie aprobował czy rozwijał.

Pan pyta o charakter, bo to jest centralna sprawa u Schopenhauera. Więc Schopenhauer, z jednej strony, charakter pojmował wąsko, inaczej niż my w języku potocznym, bo zwykle mówiąc o charakterze mamy na myśli coś, co się nabywa. Charakter się wykuwa, charakter się kształtuje, tak zresztą było u Arystotelesa, ale jasne jest, że żeby coś wykuwać, to trzeba mieć z czego wykuwać, więc charakter, siłą rzeczy, ma część nabytą i część wrodzoną.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

U Schopenhauera mowa jest tylko o tym, co wrodzone, więc wąsko, ale jednocześnie jako cały wrodzony trzon woli, to znaczy suma osobniczych: egoizmu, litości (litość to tyle dla Schopenhauera – co współczucie), i złośliwości.

Charakter to jest suma tych trzech wolicjonalnych predyspozycji, u każdego wrodzona, u każdego inna i niezmienna.

Schopenhauer pominął sumienie z tego powodu, że je utożsamiał ze współczuciem. Współczucie było głównym hasłem jego etyki i on dopuścił się takiego błędu, że utożsamiał współczucie z poczuciem sprawiedliwości czy sumieniem, choć jasne, że to nie jest to samo. Ale to tylko wyostrzyło jego pesymistyczną wizję człowieka.

Schopenhauer jest znany. Pracując na uczelni, zauważyłem, że wszyscy maturzyści, którzy trafiają na studia, znają to nazwisko i zadawałem sobie pytanie, dlaczego. Znane to nie znaczy, że jakoś aprobowane czy przychylnie przyjmowane, ale znane. Odpowiedź jest, jak sądzę, prosta – bo to był największy pesymista, jaki pojawił się kiedykolwiek w dziejach. Głosił, że człowiek składa się z egoizmu, litości i ze złośliwości. Już nic gorszego o człowieku powiedzieć nie można.

Z tej koncepcji po pierwsze wynika, że sprawności moralne, o których mówimy zwykle „cnoty”, czyli właśnie nabyte dyspozycje, możemy nabywać, ale wyłącznie w zakresie, jaki wyznacza nasz genotyp. Nie skoczymy nigdy, jak Adam Małysz, dwieście metrów na nartach, o ile to nie jest zapisane w naszych genach jako możliwość. My te możliwości możemy wykorzystać. Możemy też nie wykorzystać, nie trenując nigdy, ale zapisany mamy jakiś próg, jakieś maksimum, które jesteśmy w stanie wykonać. Więc tak samo jak nie skoczymy dwustu metrów na nartach, o ile to nie jest zapisane w genach, tak samo nie zostaniemy bohaterami ani nie zostaniemy zbrodniarzami, jeżeli to nie jest w genach zapisane w postaci predyspozycji.

Po drugie, nikt nie wie, z jakim charakterem przyszedł na świat. Schopenhauer mówi: „charakter jest empiryczny”. To właśnie ma znaczyć, że nikt nie zna swojego charakteru, dopóki on się nie objawi, a objawia się, jak to Wolniewicz trafnie nazwał „czynem probierczym”.

Dopuszczamy się czynów, które świadczą o naszej osobowości, a kiedy się taki czyn probierczy ujawni, na przykład kłamliwość albo złodziejstwo, albo nienawiść, to każdy „posiadacz charakteru” już wie, że takie, a nie inne tkwią w nim predyspozycje. Wie, że może analogiczny czyn powtórzyć, jeżeli raz ukradł, jeżeli kogoś zgwałcił, to jasne, że i drugi raz to może zrobić. W nim tkwi taka możliwość. Dzisiaj mamy do czynienia z mydleniem oczu, bo bardzo często, żeby nie powiedzieć nagminnie, mówi się, że złoczyńcy nie wiedzą, co czynią, a parodią pedagogiki jest perswazja.

Perswazja? Co Pan ma tutaj na myśli?

Pan dokonuje złodziejstwa, a ja Panu tłumaczę, że Pan źle zrobił. Ale Pan doskonale wie, że źle zrobił, i moje tłumaczenie nie ma na to wpływu. Ja nie mówię ani Schopenhauer nie mówił, że nie możemy mieć wpływu na ludzkie zachowania. Natomiast nie za pomocą perswazji. To dotyczy nawet dzieci. Pedagogika jest nieskuteczna, jeżeli chodzi o perswazję, tu muszą być stosowane inne metody pedagogiczne. Jedną z nich jest „dobry przykład”. Ja mogę nic nie mówić, ale dając swoim życiem dobry przykład (np. punktualnością), wywieram presję na ludzi młodych, którzy na mnie patrzą i to może mieć dobry skutek pedagogiczny. Natomiast samo gadanie nic nie daje. To jedna z takich kardynalnych rzeczy u Schopenhauera.

Jasne.

No, a trzecia kwestia, która wyziera z jego koncepcji charakteru, byłaby taka, że Schopenhauer podkreśla, że w ludzkiej duszy może tkwić bezinteresowne zło, inaczej mówiąc radość ze zła albo miłość do zła. Coś takiego w nas tkwi, a nie tylko bydlęce jakieś przywary albo głupota. Jeżeli tak jest, to z miłości do zła nikogo nie można wyleczyć. To jest coś, co jest wrodzone i niezmienne.

Powiedziałem, że charakter u Schopenhauera jest z jednej strony za wąski, bo tylko mówi o tym co wrodzone, z drugiej strony jest za szeroki, bo obejmuje wszelkie pobudki składające się na ludzkie czyny. Natomiast w istocie, patrząc z dzisiejszej perspektywy na sprawę, powiedziałbym, że charakter jest czymś węższym. Że jest wrodzonym i czynnym stosunkiem do własnych dążeń, które sami za zło uznajemy, a które płyną z interesu, bądź z wiary. Jeżeli nasz charakter je hamuje, to jest dobry, natomiast jeżeli wzmacnia, to jest zły. Składa się wtedy na anty-sumienie czy, jak to się najczęściej mówi, na „brak sumienia”.

Jeżeli mówimy, że ktoś nie ma sumienia, to właśnie mamy na myśli, że ma zły charakter, to jest taki, który popycha do czynów, o których wiadomo, że są złe. Zło czyni nie z głupoty, tylko właśnie z takiej przyrodzonej skłonności.

Uściślenie, które tutaj wprowadzam, nie podważa głównej myśli Schopenhauera, bo tak samo jak u niego charakter pozostaje nadal wrodzony, indywidualny, niezmienny i empiryczny, czyli rozpoznawalny tylko po czynach. Każdy człowiek ma inny charakter. Może on zawierać złośliwość, może w rozmaitym stopniu, ale też nie musi.

Ta koncepcja charakteru wygląda bardzo paskudnie w świetle tego, co dzisiaj dominuje w naukach społecznych, w humanistyce, filozofii czy nawet w takim myśleniu codziennym, potocznym.

A dlaczego Pan tak myśli? Rzadko dzisiaj wracamy do tego, jak Schopenhauer definiował charakter, jak go określał. Rozlało się inne patrzenie na charakter w naszych społeczeństwach, cywilizacji.

Tutaj nie da się sformułować jakiejś krótkiej odpowiedzi, bo to bardzo skomplikowana sprawa, gąszcz czynników się na to składa. Pierwszy, który bym wymienił, jakby na czole go wypisał, to jest zmiana warunków życia.

Warunki życia człowieka współczesnego, mam tu na myśli naszą cywilizację zachodnią, są diametralnie inne od tych, jakie panowały na początku XIX wieku, kiedy żył Schopenhauer. Zmieniły się one na lepsze, chociażby w tym sensie, że średnia długość życia wydłużyła się dwukrotnie. To jest fakt, którego w ogóle nie bierzemy pod uwagę. Myśmy na początku XX wieku żyli średnio czterdzieści lat. Na tę średnią miała wpływ śmiertelność niemowląt, śmiertelność w wyniku rozmaitych chorób zakaźnych, braku higieny itd. Więc to byłby czynnik główny, zmiana warunków życia. Ten wzrost jakości życia podniósł ludzi na duchu w tym sensie, że optymistyczniej zaczęli na świat patrzeć. Od czasów oświecenia bombardowani byli rozmaitymi ideami progresywnymi, optymistycznymi, jak myśl encyklopedystów francuskich albo później myśl marksizmu. To byłby główny powód, dla którego na Schopenhauera patrzy się trochę jak na jakąś „odstrychniętą” jednostkę.

Chociaż to był genialny pisarz. To był pisarz, którego się czyta wyśmienicie, z radością i zaciekawieniem. Nawet jeżeli odstręczają jego poglądy, nawet jeżeli się wydają jawnie fałszywe, to jest literatura piękna najwyższego lotu. I myślę, że to sprawia, że Schopenhauer w literaturze zostanie na zawsze. Niestety on jest traktowany tak jak Borges albo inni beletryści, a nie jak poważny filozof.

W takim razie jakie trzy najważniejsze lekcje możemy z pożytkiem pobrać dziś u Schopenhauera? I dlaczego warto się zagłębić w jego dzieła?

Pierwsza lekcja byłaby taka, że istnieją między nami, ludźmi, istoty diaboliczne, to znaczy takie, które mają ogromną dozę skłonności do bezinteresownego zła.

Druga jest taka, że można je rozpoznać tylko po ich zbrodniach, i to nie byle jakich zbrodniach, ale takich, które przekraczają granice człowieczeństwa. O czymś takim mówił Kant, za ucznia którego miał się Schopenhauer. Ta granica człowieczeństwa, ona może być wyznaczona tylko w sądzie. To sumienie sędziego, przed którym staje zbrodniarz, orzeka o tym, czy ta granica została przekroczona, czy nie. Dzisiaj oglądamy codziennie w mediach przerażające obrazki, na przykład znęcanie się rodziców nad niemowlętami i tutaj sumienie sędziego musi zdecydować czy oni przekroczyli granicę człowieczeństwa, czy nie przekroczyli. Czasem nie przekroczyli, jeżeli, chociażby, ich zachowanie jest uzasadnione jakąś chorobą.

Trzecia lekcja byłaby taka, że właśnie tych „ze złego nasienia”, jak mówił ewangelista, bo w Ewangelii przecież stoi napisane, że „są ludzie z dobrego i ze złego nasienia”, więc tych bez sumienia nie da się w żaden sposób naprawić. Oni są ze złego nasienia, więc są nienaprawialni. Można ich tylko związać, jak mówił św. Augustyn, to znaczy można ich sparaliżować, jakoś społecznie zneutralizować albo zgładzić.

Dodam rzecz, o której nie mówiłem. Schopenhauer tego wszystkiego nie wymyślił, on to w piękny sposób wyeksponował, nadał tej koncepcji rys własnej osobowości, natomiast to są idee wzięte od św. Augustyna, czyli z czwartego wieku po Chrystusie. One były przedstawione w formie na poły teologicznej, bo w koncepcji predestynacji. Idea predestynacji ma swój korzeń w Ewangelii według świętego Mateusza. Mówi, że „są ludzie z dobrego i ze złego nasienia”. Św. Augustyn to rozbudował do koncepcji predestynacji i to weszło do protestantyzmu, tego tradycyjnego, klasycznego, do Lutra i Kalwina. Pod wpływem Lutra była rodzina Schopenhauera i część Niemców. Taka idea Lutra trafiła do przekonania Schopenhauerowi, który, tak w ogóle, był ateistą.

On był XIX-wiecznym ateuszem i przyznawał się do tego otwarcie, natomiast mówił też otwarcie, że się solidaryzuje z nauką chrześcijańską o skażeniu natury ludzkiej grzechem pierworodnym. Jeszcze raz to podkreślę – skażenie polega na tym, że się zdarzają istoty diabelskie pośród ludzi. Nie znaczy, że wszyscy jesteśmy diabłami, tylko że wśród nas tacy się zdarzają.

Z Pana książki „Filozofia i los. Szkice tychiczne”, którą bardzo polecam, chociaż jest trudno dostępna, dowiedziałem się jeszcze o dwóch kwestiach. Po pierwsze, że dopiero w 1994 roku PWN jako 180. tom Biblioteki Klasyków Filozofii opublikowało dzieło główne Schopenhauera „Świat jako wola i przedstawienie”. Dopiero jako 180. tom, powtórzę.

Druga kwestia, która wywołała uśmiech na mojej twarzy, to fakt, że radziecki słownik filozoficzny, jeszcze w 1986 roku nazywał Schopenhauera „wrogiem wiary w postęp”. Czy może Pan skomentować te dwa fakty?

Tak. Otóż pierwszy fakt może dziwić, mianowicie, że Biblioteka Klasyków Filozofii, seria największych dzieł filozoficznych, jakie w ogóle powstały, tłumaczonych na język polski, dopiero w 90. latach w jednym ze swoich tomów przedstawiła dzieło Schopenhauera. Myślę, że to zasługa tłumacza, którym był nieżyjący już profesor Jan Garewicz, wielki admirator Schopenhauera i człowiek niezwykle uzdolniony językowo. Jego przekład można nazwać śmiało kongenialnym, zresztą wielokrotnie był nagradzany i przez Polaków, i przez Niemców za piękno tego przekładu. Mówię o książce „Świat jako wola i przedstawienie” i powtórzę, co już mówiłem, czyta się ją wspaniale niezależnie od poglądów filozoficznych.

Przyznam, że naiwnie myślałem, że wydanie Schopenhauera po polsku to będzie jakiś zwrot czy przełom, że będzie to miało wpływ na naszą mentalność, że to Polaków otrzeźwi, że idee Schopenhauera dotrą do szerszych kręgów. Nic takiego się nie stało, więc myślę, że to był epizod. Natomiast zmieniło się tyle, że Schopenhauer jest dostępny powszechnie. Proszę zauważyć, że nie dotyczy to wszystkich książek, a tylko bardzo nielicznych; że Schopenhauer jest praktycznie cały czas dodrukowywany. Pan powiedział, że moja książka jest trudno dostępna. Moja książka to jest margines życia wydawniczego, natomiast Schopenhauer jest zawsze na podorędziu. Wejdźmy do księgarni Prusa na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie: stale leży tam Schopenhauer, co świadczy w sposób niezbity o tym, że ludzie go regularnie kupują i czytają. Natomiast jego idee nie przebiły się do mentalności Polaków.

Pozwolę sobie się z Panem nie zgodzić. Faktycznie książkę „Świat jako wola i przedstawienie” można kupić. Bardzo się cieszę, bo sam ją nabyłem. Natomiast, żeby dostać książkę „W poszukiwaniu mądrości życia”, to po prostu jest jakieś horrendum. A jeśli już jest gdzieś dostępna, to trzeba za nią zapłacić kilkaset złotych.

Nie znam szczegółów, ale tak z marszu tłumaczyłbym to jakimiś historiami związanymi z prawami autorskimi. Książka, o której Pan mówi, polski tytuł „W poszukiwaniu mądrości życia”, a tytuł oryginału „Parerga und Paralipomena”, była wydana przez różne wydawnictwa (pierwszy i drugi tom gdzie indziej).

Natomiast co do Rosjan: kiedyś kupiłem sobie za grosze radziecką książkę, jeszcze istniał Związek Radziecki, to były czasy Gorbaczowa, osiemdziesiąte lata. To była encyklopedia filozoficzna i w niej było hasło: Schopenhauer. I uderzyło mnie, że w pierwszej linijce, chyba, było napisane, że to wielki wróg postępu, co jest niewybaczalnym grzechem. Tym wrogiem postępu, w oczach obywateli Związku Radzieckiego, był Schopenhauer dlatego, że miał negatywny stosunek do Hegla. Hegel jest optymistyczny. Ponadto, jeżeli się neguje Hegla, to tym samym neguje się Marksa, i to już wystarczy, żeby w Związku Radzieckim potępić Schopenhauera.

Jest nawet taka anegdotyczna historia, przytaczana przez wszystkich biografów: w Berlinie na Uniwersytecie wykłady mieli równolegle Hegel i Schopenhauer; Schopenhauer miał na widowni chyba pięciu słuchaczy, a Hegel setki. Skończyło się tak, że nieszczęsnego Schopenhauera usunięto z Uniwersytetu.

W rozumieniu ówczesnych Rosjan Schopenhauer był przeciwnikiem postępu, bo był przeciwnikiem heglizmu i marksizmu.

Marksizm był doktryną zakładającą inżynierię społeczną, poprawianie człowieka. Jan Jakub Rousseau – idol Marksa – głosił, że człowiek jest z natury dobry. To przeciwieństwo tego, co mówili św. Augustyn i Schopenhauer. Według nich człowiek z natury jest zły, i to podejście sprawiało, że Schopenhauer był negowany. To się nie mogło podobać w Związku Radzieckim i nie podoba się do dnia dzisiejszego w Unii Europejskiej zdominowanej przez lewackie elity. Bo i w niej zakłada się jakiś progres, postęp moralny i inżynierię społeczną, a Schopenhauer temu zaprzecza. To też tłumaczy małą znajomość i małą przychylność Polaków dla Schopenhauera.

Myślę, że transhumaniści czy ludzie, którzy chcą poprawiać człowieka biologicznie czy w jakikolwiek inny sposób, też chcieliby „zakopać Schopenhauera jak najgłębiej”. Pamiętam jak pierwszy raz spotkałem się z tym autorem, polecił mi go znajomy. Kupiłem wtedy książkę „Aforyzmy o mądrości życia”, którą specjalnie dziś ze sobą zabrałem. Mam tu zapisaną datę 27 października 1998. Przez te wszystkie lata Schopenhauer jako filozof był u mnie na pierwszym miejscu. I bardzo się ucieszyłem, że Pan poświęcił mu kilka tekstów i zwrócił moją uwagę na tekst profesora Wolniewicza.

A dlaczego napisał Pan w jednym z tekstów: „Diabła nie da się unicestwić ani porzucić, ale jak pisał św. Augustyn, można go związać”?

„Państwo Boże”, tak jest zatytułowane największe dzieło św. Augustyna, było pisane aż do jego śmierci, przez wiele lat, dwadzieścia chyba. Jeden z jego rozdziałów nosi tytuł: „O związaniu i rozwiązaniu diabła”. To jest oczywiście metafora, ale należy ją rozumieć w ten sposób – diabelstwo to skłonność do zła, która tkwi w ludziach. Myśl Augustyna jest prosta, bo ona głosi, że budując życie społeczne można i należy stworzyć takie warunki, poprzez prawo karne i wcześniej obyczajność, żeby złoczyńcom stale patrzono na ręce, żeby nie czuli się bezkarni. Jeżeli tak jest, jeżeli taki stan w społeczeństwie panuje – że się bez przerwy patrzy złoczyńcom na ręce – to „diabeł jest związany”.

Ta metafora jest prosta, ale sprawa dziś niewykonalna, bo obyczajność tradycyjna więdnie. Obyczajność nie zależy bowiem od nas, raczej jest odwrotnie. To jest coś, co nami rządzi, a do walki ze złem nie można nikogo przekonać. O tym już mówiliśmy, o perswazji; wola walki musi wypływać z inklinacji wewnętrznych, z nawyków. Więc dzisiaj należałoby pielęgnować takie środowiska, w których tradycyjna obyczajność jest żywa, a nie słuchać się liberałów i domagać się ciągłego zwiększania wolności. Bo zbytnia wolność to jest anarchia i rozwydrzenie, a po nich nastaje dyktatura. Zawsze tak jest: jeżeli anarchia i rozwydrzenie przekraczają pewien próg, to wkracza tyran, dyktator, żeby zaprowadzić porządek.

Dzisiaj się patrzy na to opacznie, bo nie jest dyktaturą rygoryzm obyczajowy, jak się dzisiaj często uważa, ale dyktaturą jest nieobyczajność i zbrodnie rządzących. Gwałcenie rządzonych, którzy są niewinni, to jest dyktatura. Na przykład stalinizm nie strzegł obyczajności, a gwałcił, gdzie popadnie, natomiast u ajatollahów [ajatollah to honorowy muzułmański tytuł naukowy – przyp. red.] pod pozorem obyczajności gwałci się niewinnych ludzi. Póki co, u nas ani jednego, ani drugiego nie ma – ani stalinizmu, ani ajatollahów, i nie ma jeszcze ustroju totalitarnego.

Jeszcze raz powiem: „związać diabła” to znaczy stworzyć takie warunki społeczne, w których się patrzy złoczyńcom na ręce. Tutaj jest niezbędne właściwe prawo karne; ono nie może być nazbyt liberalne, bo wtedy „diabeł się panoszy”.

Nawiązując do św. Augustyna: od jakiej książki, która najmocniej koresponduje z filozofią Schopenhauera, polecałby Pan zacząć jego lekturę?

Najpiękniejszą książką św. Augustyna, która może stać na półce obok Szekspira albo i obok platońskich „Dialogów”, są „Wyznania”. To jest książka przełomowa, bo św. Augustyn miał życie niezwykle burzliwe, o czym pewnie większość z Państwa dobrze wie. Dokonały się w jego życiu rozmaite zwroty, a zwrot intelektualny i najgłębszy dotyczył właśnie antropologii, i dokonał się w okolicach roku czterechsetnego. Wtedy zostały napisane „Wyznania”. To rodzaj autobiografii św. Augustyna i tam jest, na przykład, zawarty słynny fragment o kradzieży gruszek – w którym św. Augustyn wspomina, jak za czasów młodości z kolegami wybrali się kraść gruszki. Nie dlatego, że byli głodni, nie dlatego, że smaku gruszek nie kosztowali ani dla żadnych innych utylitarnych względów. To byli przecież młodzieńcy z arystokratycznych domów. Oni poszli te gruszki kraść tylko dlatego, że nie wolno tego robić. Dalej się pojawia konkluzja, że jest coś takiego w człowieku jak skłonność do zła jako zła, czy inaczej miłość do zła, i to jest właśnie ten rdzeń, sedno, antropologia Augustyna, która została dziś w chrześcijaństwie zatarta. Różne były odłamy chrześcijaństwa po Augustynie, ale wiemy, że przez tysiąc lat on był główną wyrocznią doktryny chrześcijańskiej.

Później przyszedł św. Tomasz i rzecz złagodził. Antropologia chrześcijańska od czasów św. Tomasza jest już bardziej umiarkowana, nie tak radykalna. Schopenhauer nawiązał do Augustyna, ale zrobił to w sposób świecki, nie teologiczny, to po pierwsze. A po drugie – w sposób adekwatny do epoki, przyswajalny, zrozumiały dla współczesnego człowieka.

Jakiego ważnego pytania nikt jeszcze Panu nie zadał o filozofię Schopenhauera, i jaka jest odpowiedź na to pytanie?

Nie pytano mnie o rzecz, która jest bardzo dobrze znana, o fałszywe fragmenty filozofii Schopenhauera, bo takich jest cała masa: filozofia społeczna, negowanie wolnej woli, filozofia płci i miłości. Na przykład tłumaczenie miłości erotycznej – takiej, jaką uosabiają, choćby, Romeo i Julia. Fałszem jest tłumaczenie miłości erotycznej „jakością potomstwa”; tym, że to przyroda tak steruje nami poprzez miłość erotyczną, żeby jak najlepsze potomstwo wydać. Romeo i Julia nie zostawili potomstwa i zupełnie nie o potomstwo chodzi w miłości erotycznej, a o bratnią duszę. Więc takie fałszywe idee u Schopenhauera się pojawiają.

Schopenhauer to była bardzo ponura postać. On był pyszałkiem, mizantropem, mizoginem, antysemitą i w ogóle typem złośliwym i agresywnym, który po sądach był ciągany, alimenty płacił za to, że sąsiadkę ze schodów zrzucił.

Ale takie życie tylko uzasadnia jego antropologię. Ma życiorys „bardzo malowniczy”, myślę, że nie gorszy niż u św. Augustyna. Tyle że Schopenhauer świętym nie został.

Taką zaś częścią dorobku Schopenhauera, która nie jest wystarczająco doceniona, a która jest wybitna, jest jego estetyka. Witold Gombrowicz twierdził, że to najwybitniejsza ze wszystkich estetyk. Powtórzyłbym, że samo pisarstwo Schopenhauera już świadczy o jego artyzmie. Ale jego filozofia sztuki to jest rzecz jeszcze rzadsza niż talent literacki.

Ona w zarysie tak się przedstawia, że sztuka odwzorowuje świat, podobnie jak nauka i filozofia, tylko że sztuka odwzorowuje świat innymi środkami. Wielka literatura, malarstwo, rzeźba czy muzyka wyrażają takie aspekty świata, które są niewypowiadalne dyskursywnie. Schopenhauer mówi, że wielka sztuka „wyraża istotę świata i główne jego rysy”. Te główne rysy można tylko częściowo ująć mową artykułowaną, racjonalnie, a wielki malarz czy wielki kompozytor mogą je dopełnić, pokazać jakieś widoki świata, które nie są werbalizowalne. W szczególności poezja, zdaniem Schopenhauera, jest „artystyczną metafizyką” człowieka, a muzyka wyraża same emocje, bez żadnej przedmiotowej treści, czyli wyraża stosunki podmiotu do wartości. Odzwierciedla nagie uczucia, powiada Schopenhauer, bez pokazywania ich źródeł.

Dlaczego Chińczycy uwielbiają Chopina? To się może wydawać dziwne. Otóż dlatego, że Chińczycy żywią takie same uczucia jak my, chociaż częściowo z innych powodów – nasze kultury bardzo się różnią. Ponadto myśl Schopenhauera doskonale tłumaczy awangardowy charakter sztuki – w tym sensie, że świat się bezustannie zmienia, to znaczy zmieniają się warunki życia, stąd ciągła potrzeba nowego artystycznego wyrazu. Tylko geniusze, to znaczy osoby o niebotycznych uzdolnieniach wrodzonych, mogą nabyć niezbędny kunszt i tworzyć wielką sztukę. Tacy ludzie jak Homer, Fidiasz, Szekspir czy Bach. A reszta ludzkości to są grafomani, co jest oczywiście poglądem dzisiaj bardzo niepopularnym, bo żyjemy w „czasach równości”, w których nawet Nagrody Nobla dostają ludzie przeciętni, więc ten pogląd arystokratyczny Schopenhauera nie może się podobać.

Spośród tych, którzy się dzisiaj jawią artystami, jedni nimi pozostaną, tak jak Homer, którego słuchamy od trzech tysięcy lat niemalże, a inni, rozmaici samozwańcy artystyczni, którzy uprawiają fuszerkę i kicz, przepadną bezpowrotnie. To do mojej wyobraźni i mojego rozumu przemawia, chociaż zdaję sobie sprawę, że to poglądy bardzo dzisiaj niepopularne.

Dziękuję za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 220 / (12) 2024

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: