Książka

Paweł Okołowski: Głos Pana Lema

Głos Pana Lema
Paweł Okołowski, "Głos Pana Lema. Szkice z filozofii człowieka, wartości i kosmosu. W stulecie urodzin autora Summy"
Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 93 / (41) 2021

Wiek XX nie wydał wielkich filozofów na miarę Kanta czy Leibniza, ale wśród tych wyróżniających się Lem zajmuje miejsce poczesne. Jaka jest zatem przyczyna niedostrzegania lub niedoceniania Lema-filozofa? Wskazać tu można trzy powody. Po pierwsze, w czasie największej aktywności twórczej Lema filozofia akademicka zdominowana była przez modne, ale nie posiadające większej wartości heurystycznej orientacje ideologiczno-filozoficzne. Wyższe uczelnie świata Zachodu propagowały scjentystyczną wiarę w nieustający postęp we wszystkich dziedzinach ludzkich pragnień (z recenzji Zbigniewa Musiała).

Wydawnictwu Universitas dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.

3. Dewastacja kultury

Powiada Lem: „Jedynym sposobem na technologię jest inna technologia”[1]. Globalne zagrożenia, które niesie jej lawinowy rozwój, są dobrze znane i opisywane przez wielu autorów. Nazywane są nawet jeźdźcami Apokalipsy. Oto one: 1/ masowe i strukturalne bezrobocie, 2/ przeludnienie Ziemi, 3/ niszczenie środowiska naturalnego, w tym wyczerpywanie się surowców, 4/ nowe rodzaje broni – głównie atomowa, biologiczna i chemiczna, 5/ międzynarodowy terroryzm (zdolny te bronie przejąć), 6/ rosnące napięcie na linii biedni – bogaci (to wśród tych pierwszych „co dwanaście sekund umiera na świecie z głodu dziecko”[2]), 7/ manipulacje genetyczne, i w końcu 8/ rozpad wiar, pojęć i norm oraz 9/ rozrost państwa (etatyzm) i jego ideologizacja. Punkty 1–7 to bezpośrednie konsekwencje rozwoju techniki. Ostatnie dwa są rezultatem pośrednim, choć niepodważalnym. Zgodnie z tym, co zostało już powiedziane, ów rozpad (8) w obrębie nadbudowy jest funkcją przemian bazy. Spojrzymy na niego oczami Lema.

Otóż – jak twierdzi Lem – nie robi się w obliczu globalnych zagrożeń nic, nic skutecznego. Technologii przeciw technologiom nie wytwarza się. A to znaczy, że cele ostateczne ludzkości są dziś inne. Mamy „coraz potężniejsze środki i coraz mętniejsze cele”[3] – mówi autor. Są one bowiem, powtórzmy, przede wszystkim autocentryczne, a nie wspólnotowe. Człowiek dzisiejszy nastawiony jest na doraźność. „Żyjemy w cywilizacji jednorazowego użytku”[4], którą Lem nazywa krótko i dosadnie „psywilizacją”. (Dobrze oddaje jej ducha amerykańskie hasło: Fast food, fast car, fast sex).Charakteryzuje ją między innymi nieludzka prędkość jednostkowego życia. Liczba zmian w bezpośrednim otoczeniu, głównie za sprawą pędzących technologii, staje się już dla człowieka potężnym ciężarem. Mówi Lem:

(…) Żyjemy wprawdzie coraz dłużej, ale wszystko wokół nas istnieje coraz krócej. To jest bardzo smutne[5].

Coraz krócej istnieją bowiem: odzież i sprzęty, budowle i organizacje, ale także bohaterowie, szlagiery czy naukowe teorie. Są te wytwory często także coraz bardziej liche. Można powiedzieć, że baza w stanie bezustannej erupcji wzbudza też jakiś dryf w nadbudowie. Świadczy o tym choćby nowe zjawisko kreowania potrzeb. Autor zwraca uwagę na inwazję „nowo-tworów wpychanych na rynek zgodnie z zasadą, że nie wystarczy potrzeby zaspokajać, ale należy je tworzyć”[6]. (Weźmy za przykład kolejne generacje telefonów komórkowych). Ogrom miejsca w eseistyce i publicystyce poświęca on na krytykę tego nowego oblicza cywilizacji. Nie sposób przytoczyć tu jej wszystkich punktów. Najogólniej mówiąc: godzi ona w rozkiełznany egalitaryzm i hedonizm, w otępiającą rolę mediów, a zwłaszcza telewizji i internetu, oraz w eskapizm – otaczanie się sztuczną rzeczywistością.

O destrukcyjnym dla kultury egalitaryzmie, sprowokowanym czy wymuszonym przez samą technologię, Lem pisał już w latach 60. Znajdujemy passus z tego okresu – o „inflacji słowa drukowanego” – będący rdzeniem wszystkich późniejszych krytyk tego rodzaju. Oto on:

Obecnie w zalewie tandety tonąć muszą publikacje cenne, ponieważ łatwiej jest odnaleźć książkę wartościową wśród dziesięciu kiepskich aniżeli ich tysiąc w milionie.

Dalej powiada się, co – paradoksalnie – dziś dopiero brzmi odważnie:

(…) Wolność słowa bywa dla myśli środkiem bardziej zabójczym (niż cenzura prewencyjna – P.O.); zakazane myśli mogą krążyć potajemnie, ale co zrobić tam, gdzie doniosły fakt ginie w powodzi falsyfikatów, a głos prawdy zagłuszony zostaje niesamowitą wrzawą i chociaż swobodnie się rozlega, nie może być dosłyszany, albowiem techniki informacyjne doprowadziły, jak dotąd, jedynie do sytuacji, w której najlepiej odbierać można tego, kto ryczy najgłośniej, choćby i najnieprawdziwiej?[7]

Uderza głębia tych słów. Zdumiewa fakt, że mieszkaniec gomułkowskiej Polski wypowiada się w nich jak obywatel XXI wieku. Jakiejż nabierają mocy, kiedy kierować je pod adresem nowoczesnych mediów elektronicznych[8]. Opisane wyżej zjawisko autor określi później także mianem cenzury, tyle że „rozproszonej”[9]. Działa ona bezosobowo. W potopie słów czy bitów całkowicie ginie to, co wartościowe, a „wyszukiwarki sensu” nie istnieją, bo istnieć nie mogą. W przypadku telewizji i internetu mamy ponadto do czynienia z deprawującą „składową ikoniczną, czyli obrazkowo-wizualną, wzmacniającą umysłową bierność, czyli lenistwo odbiorców, napychanych głównie wzrokowo przez ekrany”.

Autor tak rzecz kwituje:

(…) Obrazki nie potrafią z reguły żywić i pogłębiać ukształtowanego myślowo odbioru[10] (…) obraz zastępuje myśl[11].

Epokę naszą, zdominowaną przez tę formę przekazu („farsz optyczny” i „robactwo reklam”) charakteryzuje zatem – tu Lem mówi jednym głosem z Miłoszem – „atrofia wyobraźni”. Ale mówi coś więcej:

Świat reklam, ma (…) swoją własną ontologię, ma![12].

Jest ona szalbierska, zasadniczo zafałszowuje bowiem rzeczywistość.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Z przesadą, acz zasadnie powiada Lem: „zostanie po nas nie «złom żelazny», jak pisał Borowski, lecz głównie śmiecie”[13]. Dodatkowo treści obrazkowe, w praktyce o nieograniczonej skali wyuzdania i niekontrolowane, zaspokajają najgorsze w człowieku chuci, dewastując jego osobowość. W tym zakresie odbywa się dopiero prawdziwa i masowa samorealizacja – urzeczywistnianie tego, co w ludziach najgorsze. Zło uwalniane w świecie wirtualnym ma tendencje do przenoszenia się w realny, dlatego następuje „mordercze rozzuchwalenie”[14] i „amplifikacja zła”[15].

Generalnie według Lema:

(…) Im wyższy poziom technologicznego przekazu, tym łatwiej rozpowszechniać brednie, a ludzie brednie niestety lubią[69].

Autor wzorcowo rozróżnia przy tym dwa brzemienne w skutki zjawiska. A w zasadzie nawet trzy – wszystkie fundamentalne. Pierwszym jest rozwadnianie kultury przez grafomanię. Drugim – spodlenie gustów w zakresie ekspandującej rozrywki, która stając się w ogromnym stopniu prywatną zamiast kolektywną, zaspokaja antygusta, a nie tylko objawia brak smaku. Trzecim procesem w końcu jest zacieranie różnicy pomiędzy samymi: kulturą i rozrywką, wypychające tę pierwszą za burtę życia społecznego.

O pierwszej czytamy u Lema:

Technologia jest naturalnym niejako i pierwszym przeciwnikiem sztuki (…), ponieważ dezindywidualizuje. (…) Tam, gdzie jest bardzo wielu Szekspirów, nikt nie jest Szekspirem. (…) Każdy mówi swoje, a nikt nikogo nie słucha.

O drugiej zaś autor mówi (tamże): „Rozrywka może rozwijać się w atmosferze triumfujących technologii”[16]. W tym przypadku triumf jest podwójny. W poprzednim łączy się z klęską.

Zjawisku rozwadniania kultury Lem daje wyraz tak częstym u niego wybrzydzaniem na współczesnych idoli i nędzę ich dokonań. Zwłaszcza w nauce, filozofii i literaturze, ale też w dziennikarstwie, krytyce i promocji dzieł, reżyserii czy plastyce. Potępienia te znienawidzone są przez fanów potępionych (w istocie raczej profanów, co potwierdzałoby słuszność kulturowego antyegalitaryzmu). Lem tak je uzasadnia:

(…) Potrzebę posiadania własnych mistrzów, duchowych przywódców, objawiają też umysłowości drugo- i trzeciorzędne. (…) Istnieje bowiem sporo ludzi, których umysłowo nie stać na tworzenie wartości pierwszorzędnych (…)[17].

Autor byłby nie w porządku, gdyby deprecjonowanym przez siebie gwiazdorom nie przeciwstawiał postaci rzeczywiście twórczych i wielkich. Ale przeciwstawia bez megalomanii. Weźmy osoby z felietonów Lema. Jego zdaniem rzeczywiście wybitni, w przeciwieństwie do Derridy, Foucaulta, Lacana, Lyotarda czy Rorty’ego, są Kotarbiński i o. Bocheński (1902–1995)[18]; w opozycji do pań Rowling, Jelinek i Gretkowskiej twórczy są Jurij Andruchowycz, Jarosław Marek Rymkiewicz czy Tomasz Różycki; w przeciwieństwie do Jerzego Pilcha – Mariusz Wilk; do „encyklopedystów” z PWN – Jerzy Giedroyc i jego „Kultura” albo Paweł Dunin-Wąsowicz ze swoją „Lampą”; w opozycji do Star TrekówMatrixów – wielki jest Rublow Tarkowskiego czy niektóre dzieła Buñuela, Kurosawy i Kubricka; inaczej niż Beuys, Christo i Giacometti – znamienici są na przykład Saul Steinberg, Józef Gielniak, Edmund Monsiel[19]. (Nazwiska ikon popkultury nie wymagają nawet podawania imion; pierwszorzędnych twórców, nie licząc klasyków, tak). Zdaniem Lema obok ekspansji idoli odbywa się wprost eliminacja z kulturowego obiegu twórców najsubtelniejszych, klasyków właśnie. (Nie wszyscy Polacy na przykład są w stanie docenić Gombrowicza[20] czy nawet Mickiewicza. Ale lepiej, żeby czytano ich bezrozumnie, pojmując przy tym swą ignorancję i dzięki temu przyłączając się niekiedy do kultu wieszczów, niż żeby zastąpiono pisarzy wielkich mniejszymi, dobrymi dla wszystkich. To samo dotyczy Goethego czy Dostojewskiego dla ludzi Zachodu w ogóle. Oni nas wyróżniają i z nich możemy być dumni. Innym ludom nie jest nic podobnego dane). Lem zawsze bronił obecności tych największych, z Miłoszem na czele. W tym sensie powiada na temat ludzkości: „(…) Rozum bez kultury to akurat tyle, co orzeł bez skrzydeł”[21]. Odwrotnie zaś, można dla pełności obrazu dodać, kultura bez wolnego rozumu to jedynie skrzydła wypreparowane.

Trend niwelacyjny w kulturze dociera nawet, zdaniem Lema, do powszechnie dotąd szanowanych ośrodków uniwersyteckich. A może stamtąd się on właśnie wywodzi w dobie masowej edukacji i eksplozji etatyzmu? Autor mówi gdzieś o „nadprodukcji profesorów”[22], także o tym, że wykształcenie staje się dziś często jedynie rozrywką. Czytamy u niego o jednej z najbardziej renomowanych amerykańskich uczelni:

Instytucja zwana Massachusetts Institute of Technology napisała niedawno do mnie jako do profesora Lema (sic! – P.O.), abym się krytycznie wypowiedział na temat pracy pewnego pana (…). Z listem otrzymałem katalog wydawnictwa Instytutu (…). – I dalej: (…) Gratis stwierdzić mogę, że praca tego pana nie ma żadnej wartości (…) (a) przysłany mi katalog jest kolejnym dowodem upadku cywilizacji zachodniej[77].

Jeżeli nawet na najlepszej politechnice panoszy się miernota, to co dopiero gdzie indziej.

Powiedziane było, że mianem dziewiątego jeźdźca Apokalipsy określa się rozrost państwa i jego ideologizację. Z powodu tego zjawiska Lem pozostawał poza uniwersytetem; był outsiderem ze względu na wolność słowa. Od dawna bowiem nawet tak zwany samodzielny pracownik naukowy (po habilitacji) samodzielny nie jest. Jeszcze w połowie XX wieku Bertrand Russell szczycił się autonomią angielskich wyższych uczelni. Przy okazji referowania sprawy potępionego przez Grzegorza XI w XIV wieku teologa Wiklefa pisał: „(…) uniwersytet oksfordzki nie zgodził się uznać jurysdykcji papieża nad swoimi wykładowcami”[23]. Dziś jest nie do pomyślenia, by nie uznawać ingerencji odpowiednich urzędników unijnych (a urzędnik czy wytyczne szkolnictwa są ramieniem UE). O zgodę kasty urzędniczej „na badania” trzeba zabiegać, bo to ona przydziela synekury i apanaże, a daje je tylko za to, co jej miłe. Ergo, nie da się myśleć i pisać, co się chce – jak bywało – co oceniane byłoby dopiero post factum. Niby można – ale za darmo. A mamona kusi. Dlatego Lem zapewnił sobie niezawisłe dochody beletrystyką. W szkolnictwie, a także w mediach (jasne jest, że ideologizacja leży w interesie kapitału) odbywa się cenzura prewencyjna – w szczególnej dziś odmianie, nie wprost politycznej, a ekonomiczno-politycznej. Wszak rozrost państwa w PRL-u i dziś jest tej samej natury. A w ustroju ludzi wolnych zasadna byłaby wyłącznie cenzura represyjna (po druku): ignorowanie słów głupich oraz piętnowanie nieobyczajnych. I tylko tyle. W przypadku nauk ścisłych urzędnik liczy się jeszcze z dowodami, pod groźbą utraty innowacji, czyli zysków; w humanistyce, w której dowodów nie ma, a jedynie argumenty – liczyć się z nimi nie musi. Jedyną przeciwwagą dla ideologicznych zapędów państwa, choć coraz słabszą ze względu na te same niwelacyjne trendy epoki, jest Kościół. Lem zdawał sobie z tego sprawę. Drukował w różnych pismach, i katolickich, i lewicowych, w wieku dojrzałym generalnie omijając cenzurę autorytetem międzynarodowej sławy.

Tępiąc pseudonaukę, zdobył się też Lem na nowatorską ideę wymierzoną pozornie w rzetelne poznanie. Oto ona.

(…) Zapas nagromadzonej wiedzy już nigdy nie zostanie ogarnięty przez jakikolwiek pojedynczy umysł. Nie tyle wzbogacać ową wiedzę, ile najpierw unieważniać jej olbrzymie złoża tam, gdzie zalega drugorzędna, a tym samym zbędna informacja – to wydaje mi się pierwszą powinnością nowej nauki[24].

Otóż to, czego słusznie domaga się Lem, nie jest zadaniem dla chemii czy biologii. Nauka sama nie jest w stanie jakkolwiek się ograniczać, poza testami falsyfikacji. Selekcja zaś, której konieczność aż bije dziś w oczy, może być celem, ale dla nowej metafizyki. Jedynie jakaś oryginalna synteza wiedzy w postaci sugestywnej i nowoczesnej wizji świata mogłaby utrwalić rudymenty nauki, a prawdy poboczne, przez swą liczbę zachwaszczające, wyeliminować z pola widzenia. Można by rzec, że w istocie za postulatem Lema kryje się jego oczekiwanie na współczesnego Kanta czy Arystotelesa. Nikt taki nie nadchodzi i jak dotąd czyż nie on sam, Stanisław Lem, byłby najbliższy takiego miana? (Faktem jest, że nie może się on równać pod względem biegłości w dziedzinie konkurujących dziś ze sobą koncepcji kosmologicznych na przykład z ks. prof. Michałem Hellerem[25]. Ale w tym przypadku nie jest to wada, lecz zaleta. To Lem na fundamentach nauki, a nie jej ornamentach, produkuje oryginalne idee metafizyczne jak Kant. Tamten zaś nie).

Reasumując: nauka i technologia rozwijają się dziś, zdaniem Lema, na samorzutnie powstających przyczółkach, których nie da się planować. O wdrożeniach zaś decyduje wyłącznie wielki kapitał, coraz częściej ponadnarodowy, kierujący się krótkofalowym zyskiem[26]. Prze on za zasłoną ideologii do celów autocentrycznych, a to musi rodzić destrukcję. Wszystko to się kończy na połączeniu dwóch diabłów: diabła finansowego z diabłem libidinalnym pożądliwości – pisze Lem[27].

Tradycyjne wspólnoty są za słabe, żeby się temu wewnątrzcywilizacyjnemu pędowi przeciwstawić. Czytamy:

Sęk w tym, że człowiek rozumny jest statystycznie głupi, a im większy postęp techniki, tym większa szansa dla głupoty, aby się powielać, aby się gzić, ewentualnie niszczyć, deptać, burzyć i mordować [83].

Krótko mówiąc: „Zapaść kultury poprzedza faza jej patologii”[28]. W niej już się znajdujemy, a społeczeństwu grozi „pełne zglajchszaltowanie i niwelizacja” (terminy Witkacego)[85]. Według Lema:

Rozbita kultura nie może ani okiełznać instrumentalnego przyspieszenia (w zakresie technologii – P.O.), ani powodować nim sterowniczo, ani podporządkować go sobie, ponieważ nie tylko nie panuje nad zmianą i nie nadąża za nią, lecz jej nie pojmuje[29].

Już samo pojmowanie jako odróżnianie dobra od zła wiązać by się musiało z czynem – z kontrofensywą jakichś starowierców, z akcjami w rodzaju bombardowania fabryk czy laboratoriów. I czytamy o tym: „bitwy rzeczników z przeciwnikami biotechniki wypełnią pewno wiek XXI”[30]. Nie można wykluczyć, że takie zdarzenia wystąpią.

Rozwój technologii może zatrzymać tylko katastrofa – powiada Lem, wprowadzając pojęcie pułapki technologicznej – bez wyjścia[31]. Na pytania, czy już w nią wpadliśmy, czy jeszcze nie; czy katastrofa nastąpi rychło, czy będzie trwać setki lat, czy da się jej uniknąć? – nie ma odpowiedzi. Przyszłość jest nieprzewidywalna – mówi najgłębszy futurolog współczesności. Przewiduje on wprawdzie, i to stanowczo, potężne zderzenia siłowe w świecie, także militarne[32]. Przykładowo:
Powiem krótko. Idzie jakieś nieszczęście na ten świat…[33]
W ostatnim wywiadzie, jakiego w ogóle udzielił (z 31.12.2005), stwierdza już wprost:
Zmierzamy bowiem nieuchronnie w stronę konfliktu nuklearnego[34].
Nie musi to być starcie ostatnie i ostateczne. Po ataku na Amerykę w 2001 roku autor mówił:
Nie spodziewam się (apokalipsy – P.O.). Gdyby Stany Zjednoczone czuły nóż na gardle, zrzuciłyby pociski atomowe na całą masę państw arabskich, co byłoby, oczywiście, straszne, ale lepsze niż koniec świata[35][36].
Ten ostatni, zdaniem Lema, jest jeszcze odległy.

Lem nazywa siebie optysemistą[37]. Wie, że brniemy ku przepaści, wierzy jednocześnie w cywilizację naukowo-techniczną. Nie w człowieka, tylko w cywilizację, która jest jakąś pojętną namiastką potęgi Kosmosu. Przypomina w tym i w całej swej filozofii kultury wielkiego Hiszpana Ortegę y Gasseta (1883–1955; myśliciela laickiego o katolickich korzeniach)[38]. Tamten powiadał w Buncie mas (1929):

Typ Europejczyka, który obecnie zaczyna dominować – taka jest moja hipoteza – byłby w stosunku do skomplikowanej cywilizacji, w której się narodził, człowiekiem prymitywnym, barbarzyńcą.
Albo mówi podobnie:
Świat jest cywilizowany, lecz nie są cywilizowani jego mieszkańcy[39].

Masowo bowiem posługują się wyrafinowaną techniką, nie mając pojęcia ani o jej istocie, ani jej cywilizacyjnej genezie, a tylko o banalno-utylitarnych zastosowaniach. Podobnie Lem, o czym była już mowa, nazywa czasy obecne „elektroniczną epoką jaskiniową”, gdyż „prymitywnie utylitarny, użytkowy stosunek do kultury i do nauki wszędzie się szerzy”[40]. Powyższa diagnoza znajduje uzasadnienie w charakterystycznych dla współczesności rysach. Pisał Ortega y Gasset:

(…) Zdumiewa mnie lekkość, z jaką mówiąc o technice, zapomina się o tym, że soki żywotne czerpie ona z nauk teoretycznych (…). Czy naprawdę poważne jest przekonanie o tym, że jak długo istnieć będą dolary, tak długo trwać będzie nauka?[41]

A dalej mówi, znów zupełnie jak później Lem:
(…) Nauki eksperymentalne są jednym z najdziwaczniejszych i najbardziej nieprawdopodobnych tworów historii (…).
Oraz:
Nauka nie może istnieć, kiedy zabraknie zainteresowania nią samą. Stanie się tak, kiedy ludzie przestaną okazywać zapał do ogólnych zasad kultury[42].

Już przestają, dlatego Ortega, a zwłaszcza Lem, w człowieka nie wierzą. Obaj ufają natomiast temu, że kulturowa potęga Zachodu może się odrodzić niejako mocą samej swej dynamiki.

Spośród współczesnych sobie Lema krytyka naszej cywilizacji plasuje się znacznie bliżej konserwatyzmu Patricka J. Buchanana czy Oriany Fallaci[43], a u nas Pawła Hertza niż szkoły frankfurckiej i jej lewoskrętnych pogrobowców. (Potwierdza tę diagnozę wrogość Lema względem politycznej poprawności, któranie przysparzała mu rozgłosu: „Political correctness g… mnie obchodzi”[44] – rzekł nawet kiedyś zirytowany). Lewoskrętność, jak zdefiniował ją Wolniewicz, to chęć poprawiania świata przez zrównywanie społeczne, nielicząca się z realiami natury ludzkiej. Trudno znaleźć potężniejszego od Lema przeciwnika takiego naiwnego programu. (Przemysław Czapliński określa go jako „konserwatystę pesymistycznego”, a nawet „katastrofistę”)[45]. Paradoksalnie jednak Lema sympatie polityczne mogły sprawiać wrażenie odwrotne (co wynikało z duchowej mizerii ugrupowań prawoskrętnych).

Według Lema – co stawia go w zupełnej opozycji do posthumanizmu – absolutnie największym dziś zagrożeniem dla ludzkości staje się autoewolucja. Zbliża się ona krok po kroku, dlatego niezauważalnie, dzięki postępom inżynierii genetycznej. (Nieuchwytność i zdradliwość procesów idących sukcesywnie drobnymi krokami – „metodą plasterków salami” – Lem wyraził najdobitniej następującą formułą: „Pomału można doprowadzić nawet konklawe do kanibalizmu”[46]). Są już zwiastuny autoewolucji: „nadeszło etyczno-prawne tsunami”[47] – powiada Lem w dobie klonowania ssaków i patentowania genomów. Ingerencja w niezmienną dotąd biologię człowieka, stanowiącą ostatnią podporę wszelkiej kultury, unicestwi nas jako ludzi – co Lem przedstawił pierwotnie w przełomowych szkicach Wizja filozofa na krze oraz Empiria i kultura[48]. Trzy dekady później powtarza tę myśl bez jakichkolwiek zmian:

Kto daje zgodę na autoewolucję, ten zgadza się na likwidację własnego gatunku i przejęcie cywilizacyjnego dziedzictwa przez istoty pod każdym względem nam obce[49].

W obliczu sukcesów biologii (jak pełna mapa ludzkiego genomu) oraz medycyny (na przykład udane przeszczepy twarzy) od powtórki tej wieje znacznie większą grozą. A potęguje ją jeszcze domysł, że do autoewolucji może też dojść naturalnie – na gruncie społeczeństwa upadłego w promiskuityzm – w sposób, w jaki wyłonił się nasz gatunek z poprzedniego. Według Lema człowiek brzydzi się nieczłowiekiem[50], ale brnie w jakąś nieludzką otchłań.

Paweł Okołowski, Głos Pana Lema. Szkice z filozofii człowieka, wartości i kosmosu. W stulecie urodzin autora Summy, Wydawnictwo Universitas, 2021.


[1] Tenże, Summa technologiae, dz. cyt., s. 8.

[2] Tenże, Dylematy, dz. cyt., s. 123. Inny przykład: jedna trzecia z 6 mld ludzkiej populacji żyje w ogóle bez prądu (por. tenże, Świat na krawędzi, dz. cyt., s. 223).

[3] Tenże, Dwadzieścia lat później – posłowie do wyd. 4 Summy, Lublin 1984, s. 327.

[4] Tenże, O wiedzy i ignorancji, w: Rozmowy na koniec wieku, red. K. Janowska, P. Mucharski, Kraków 1997, s. 71.

[5] Tenże, Małpa w podróży (rozmawiał J. Żakowski), „Gazeta Wyborcza”, 6-7.05. 2000.

[6] Tenże, Okamgnienie, dz. cyt., s. 84.

[7] Tenże, Głos Pana, dz. cyt., s. 24-25. W 2000 r. Lem pisze: „im więcej nowych książek, tym więcej dzieł staje się ofiarami powszechnego zapomnienia” (tenże, Dylematy, dz. cyt., s. 69-70).

[8] Niesprawiedliwa w świetle powyższego, a w istocie bezczelna jest opinia Wojciecha Orlińskiego z jego książki: „Lem narzekał tym bardziej, im mniej wiedział o jakimś zjawisku – jak choćby o Internecie” (W. Orliński, Co to są sepulki? Wszystko o Lemie, Kraków 2007, s. 68). To tak jakby powiedzieć, że jeśli ktoś nie posługuje się biegle skalpelem, to nie może zdawać sobie sprawy z zastosowań chirurgii. Te dwie rzeczy nie muszą iść w parze.

[9] Por. S. Lem, Rasa drapieżców, dz. cyt., s. 219.

[10] Tenże, Dylematy, dz. cyt., s. 79-80.

[11] Tenże, Krótkie zwarcia, dz. cyt., s. 268.

[12] Tenże, Listy albo opór materii, dz. cyt., s. 122.

[13] Tenże, Dylematy, dz. cyt., s. 83.

[14] Tenże, Krótkie zwarcia, dz. cyt., s. 296.

[15] Tenże, Sex Wars (1996), dz. cyt., s. 216.

[16] Tenże, Filozofia przypadku, dz. cyt., t. 2, s. 59; 61.

[17] Tenże, Fantastyka i futurologia, dz. cyt., t. 1, s. 384-385.

[18] Por. na przykład o Kotarbińskim jako autorytecie – Sex Wars (1996), dz. cyt., s. 325; felieton o Bocheńskim – Człowiek wielkich przestrzeni z „Tygodnika Powszechnego” 1996, nr 2 – który nie znalazł się w żadnym książkowym wyborze publicystyki Lema (a jest w niniejszym tomie).

[19] Por. tenże, Świat na krawędzi, dz. cyt., s. 138.

[20] Lem powiada: „(…) plackiem leżę przed Ferdydurke, uwielbiam Bakakaj” (tenże, Listy albo opór materii, dz. cyt., s. 275).

[21] Tenże, Mój pogląd na literaturę. Rozprawy i szkice, Kraków 2003, s. 214.

[22] Por. na przykład tenże, Świat na krawędzi, dz. cyt., s. 262.

[23] B. Russell, Dzieje filozofii Zachodu, przeł. T. Baszniak i in., Warszawa 2000, s. 560.

[24] S. Lem, Głos Pana, dz. cyt., s. 111-112.

[25] Por. M. Oramus, dz. cyt., s. 8-9. Lema określa się tu, z lekceważeniem, jako inteligentnego amatora (s. 208); Hellera, z przesadą, jako „naukowca z pierwszej ligi” (s. 9). Mimo wielu zasług tego ostatniego (Nagroda Templetona, 2008), nie jest to Feynman. Wywiady z laureatem można przeczytać w prasie (na przykład w „Rzeczpospolitej”, 2-4.05.2008, w „Dzienniku”, 2-4.05.2008). Uderza w nich wprawdzie racjonalizm ks. profesora; nie ma jednak u niego, zasadniczo, tez filozoficznych, z którymi nie zgodziłby się Lem (poza twierdzeniami odmiennej metafizyki ogólnej – jak tytułowe Prawa fizyki stworzył Bóg; poza treściami wiary).

[26] Por. S. Lem, Lube czasy, dz. cyt., s. 149; tenże, Okamgnienie, dz. cyt., s. 119; tenże, Świat na krawędzi, dz. cyt., s. 243.

[27] S. Lem, Świat na krawędzi, dz. cyt., s. 153.

[28] Tenże, Filozofia przypadku, dz. cyt., t. 2, s. 45.

[29] Tenże, Filozofia przypadku, dz. cyt., t. 2, s. 41.

[30] Tenże, Sex Wars (1996), dz. cyt., s. 161.

[31] Por. tenże, Tajemnica chińskiego pokoju, dz. cyt., s. 115.

[32] Por. Tako rzecze Lem, dz. cyt., s. 471; S. Lem, Świat na krawędzi, dz. cyt., s. 257; tenże, Dylematy, dz. cyt., s. 22.

[33] W: M.P. Wnuk, dz. cyt., s. 43.

[34] S. Lem, Matka Boska się nie zjawi, dz. cyt., s. 10.

[35] Tenże, Wszystko ma swój koniec (rozmawiała E. Likowska), „Przegląd”,

[36] .10.2001, s. 8.

[37] S. Lem, O wiedzy i ignorancji, dz. cyt.

[38] Lema filozofia kultury w dużym stopniu pokrywa się ideowo z poglądami transcendentalistów XX wieku, na przykład Jaspersa czy Bierdiajewa. Weźmy, dla przykładu, wypowiedź tego ostatniego o „przemocy dokonywanej przez prasę”. Mówi on (w 1939 roku) jak później Lem: „Przeciętny człowiek naszych czasów przyjmuje za  swoje opinie i poglądy tej gazety, którą czyta codziennie rano (…)” (M. Bierdiajew, Niewola i wolność człowieka, przeł. H. Paprocki, Kęty 2003, s. 49). W kwestii techniki podobnie: „Dialektyka postępu technicznego polega na tym, że maszyna jest (…) zrodzona przez ducha i ducha zniewala”. Inaczej niż Heidegger Bierdiajew twierdzi: „Nie jest możliwy powrót od życia stechnicyzowanego (…) do życia naturalnego” (tenże, Zarys metafizyki eschatologicznej, przeł. R. Paradowski, W. Paradowska, Kęty 2004, s. 151).

[39] J. Ortega y Gasset, Bunt mas i inne pisma socjologiczne, przeł. P. Niklewicz, H. Woźniakowski, Warszawa 1982, s. 100; 93.

[40] S. Lem, Sex Wars (1996), dz. cyt., s. 121; tenże, Lube czasy, dz. cyt., s. 54.

[41] J. Ortega y Gasset, Bunt mas i inne pisma socjologiczne, dz. cyt., s. 95-96.

[42] Tamże, s. 96; 94-95.

[43] Por. na przykład P.J. Buchanan, Śmierć Zachodu, przeł. D. Konik i in., Wrocław 2005; O. Fallaci, Wściekłość i duma, przeł. K. Hejwowski, Warszawa 2003; P. Hertz, Gra tego świata, Warszawa 1997.

[44] S. Lem, Jestem Casanovą nauki, w: M. Oramus, dz. cyt., s. 41. W felietonie Dwie cenzury powiada: „Geje i lesbijki mogą i nawet powinni chodzić ulicami i wydawać okrzyki na własną cześć, a o Murzynach nie można bąknąć jednego złego słowa (…)” (tenże, Krótkie zwarcia, dz. cyt., s. 227). To odnośnie do USA, w Polsce nie można o kim innym.

[45] Por. P. Czapliński, Stanisław Lem – spirala pesymizmu, „Teksty Drugie” 2001, nr 6.

[46] S. Lem, Śledztwo. Katar, dz. cyt., s. 172.

[47] Tenże, Okamgnienie, dz. cyt., s. 150.

[48] W: „Znak” 1969, nr 7-8, s. 900-904 (przedr. w: tenże, Diabeł i arcydzieło. Teksty przełomowe, Kraków 2018, s. 187-193) oraz Fantastyka i futurologia, dz. cyt., t. 1, s. 215-224.

[49] Tenże, Dylematy, dz. cyt., s. 245.

[50] Por. tenże, Opowieści o pilocie Pirxie, Kraków 1986, s. 384.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 93 / (41) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: