Felieton

W czyjej służbie jesteś: zdrowia czy rozumu?

W czyjej służbie: zdrowia czy rozumu
Na jagody, fot. Maria Bartosińska

Zagadka:
Ten system jest zgnity od środka. O jakim systemie mowa?

System szkolnictwa, polityczny, rolnictwa, służby zdrowia… Aż nie wiem, od czego zacząć. Dzieci mają dobre oceny i zdają egzaminy, ale dziwią się, że smalec to tłuszcz. Politycy znają się na dyplomacji i biznesie, ale zapominają, że pracują w interesie społecznym. Rolnicy uprawiają rośliny i hodują zwierzęta, ale nie wiedzą, że one są od nich mądrzejsze. Lekarze znają się na anatomii i fizjologii, ale ignorują duchowość.

Po co nam takie szkoły, skoro na proszku do prania trzeba pisać, że jest niejadalny?
Po co nam taki rząd, skoro trzeba walczyć o prawa człowieka?
Po co nam takie uprawy, skoro plony nie mają smaku?
Po co nam taka medycyna, skoro oddziela ciało od emocji?

Monty Python – live, in Poland

Rozpoczynam pracę jako nauczycielka.
Aby rozpocząć ją zgodnie z prawem, potrzebuję przedstawić pracodawcy dowód na to, że jestem zdrowa i zdolna do pracy.
Aby rozpocząć ją zgodnie z prawem, pracodawca musi mi zapewnić badania, które potwierdzą, że nadaję się do tej pracy lub mój stan zdrowia się przez nią nie pogorszy ze względu na jakieś przeciwwskazania zdrowotne. W zawodzie nauczyciela szczególnie dużo używa się organów aparatu mowy. W związku z tym dostałam skierowanie na badania wstępne wraz z obowiązkową wizytą u laryngologa. Oprócz tego muszę wykazać, że nie jestem nosicielką pasożytów, więc dostałam również skierowanie do Sanepidu.

Kilka razy pracowałam w lokalach kulinarnych i powiem Wam, że nikt mnie o takie dowody nie prosił.

Umówiłam się do wyznaczonej przychodni na wizytę o godzinie 10:30. Przyszłam na czas, pani w rejestracji powiedziała mi, że mam się udać do gabinetu numer 7. Kilka osób już tam czekało. Do gabinetu weszłam o godzinie 12 i wkrótce się okazało, że najpierw powinnam była iść do laryngologa, który przyjmuje naprzeciwko, w pokoju numer 4. Niestety, laryngolog już sobie poszedł. Pani w rejestracji nie wiedziała, co zrobić.

Wtedy lekarka z pokoju numer 7 powiedziała, że przyjmie mnie w takim razie bez laryngologa. Da mi do wypełnienia ankietę laryngologiczną. Siedziałam przy biurku pani doktor przez kilka minut. Dostałam dokumenty potwierdzające moją zdrowość i zostałam skierowana do opłacenia tego badania w rejestracji. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego usługa podbicia pieczątki i podpisania się kosztuje 120 złotych.

Poszłam do rejestracji zapłacić. Drukarka, jak na złość, nie działała, więc stojąc przy ladzie czekałam aż pani z rejestracji wydrukuje fakturę dla mojego pracodawcy, który na jej podstawie zwróci mi koszt wizyty w przychodni. W międzyczasie przyjrzałam się dokumentom podpisanym przez panią doktor z pokoju numer 7 i – ku mojemu zaskoczeniu – zobaczyłam że na pieczątce widnieje imię i nazwisko kogoś innego.

Zaintrygowana tym błędem logicznym poprosiłam panią w rejestracji, aby mi go wyjaśniła, bo może ja czegoś nie rozumiem. Tak też było – okazało się, że pani z pokoju numer 7 ma uprawnienia do wypisywania dokumentów za inną panią doktor. Nawiasem mówiąc – nieobecną panią doktor.
To dopiero ciekawe…
Dużo później dowiedziałam się, że w takim wypadku przy pieczątce powinno jeszcze widnieć „Z upoważnienia (…)” lub „W zastępstwie (…)”, ale to już zakrawa o czepialstwo z mojej strony, bo przecież to są tylko papiery.

Absurdalne wnioski:

  • Płacisz za usługę, która nie została wykonana.

W celu wizualizacji, wyobraź sobie, że idziesz do fryzjera. Wchodzisz, mówisz jaką chcesz mieć fryzurę, wypisujesz ankietę o subiektywnej opinii na temat stanu zdrowia Twoich włosów. Fryzjer wpisuje Cię do wirtualnego systemu klientów, po czym mówi że ta usługa kosztuje 120 złotych, serdecznie Ci dziękuje i wysyła do kasy.

  • Dokumenty potrzebne do legalnego rozpoczęcia pracy wydawane są nielegalnie.

W celu wizualizacji, wyobraź sobie odwrotną sytuację. Chcesz zarejestrować plantację nielegalnej rośliny (sic!) – konopii. I dostajesz pozwolenie.

Spytałam panią w rejestracji czy nie sądzi, że ten system jest zgnity od środka. Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym „tak, ale za długo żyję, żebym uwierzyła, że cokolwiek się zmieni” i nic nie powiedziała

Nasuwa mi się pytanie: jak to się dzieje, że on wciąż obowiązuje? Obowiązuje, nie działa.
Dlaczego w państwie świeckim, gdzie wszędzie trąbi się o WIERZE, tak mało z nas wierzy?
Napoleon Hill pisze, że kościół głosi, by wierzyć, ale nie mówi jak to robić. Wiara to nie jest coś zewnętrznego, wiara nie równa się religia. Wiara to koncept abstrakcyjny i introwertyczny.

Nie trzeba wierzyć w boga, żeby w coś wierzyć. Poza tym, co jeśli każdy ma swojego boga? Co jeśli każdy jest swoim bogiem? Język angielski stworzył takie piękne sformułowanie „to live in a landscape of one’s own”. Zastanów się w co wierzysz, a odkryjesz, że żyjesz w swoim świecie.

W moim świecie staramy się pracować w Służbie Zdrowego Rozsądku. Kora w rozmowie z Olgą Tokarczuk powiedziała, że „szalenie trudno jest walczyć z instytucjami”. Ale można, da się. Teraz czas na nomen omen szaleńców

Kim jesteś, narodzie?

Poświęć się, poświęć siebie, poświęć swój czas, żeby jechać trzy razy do Sanepidu oddać próbkę Twojej kupy. Nie można zebrać trzech próbek w domu w ciągu dwóch dni i zawieźć na raz do badania – wiem, bo ja tak zrobiłam. Pani w okienku powiedziała, że ona rozumie, że to nie jest jedna próbka rozłożona na trzy, ale tak czy siak nie może przyjąć więcej niż jednej, bo wpisuje to wszystko do komputera i nie ma możliwości zmiany daty.

Absurdalne wnioski:

  • Państwo myśli, że obywatele są głupi. (Nawiasem mówiąc: a kim jest państwo jak nie obywatelami właśnie? Istnieje takie zjawisko w języku, które nazywa się synekdochą. Pars pro toto lub totum pro parte. Pod jeden podmiot podłóżcie państwo, a pod drugi obywateli.)

Mój znajomy ostatnio zadał takie pytanie:
Dlaczego obraza uczuć religijnych jest karalna*, ale obraza inteligencji już nie?
(*Artykuł 196. Kodeksu Karnego o przestępstwach wolności sumienia i wyznania)

  • Rozwiązania technologiczne nie uwzględniają nieskończonej liczby potencjalnych okoliczności.

George Orwell napisał serię esejów zatytułowaną „Kim jest Anglia” (moje tłumaczenie „England Your England”). Pierwszy z nich kończy zdaniem: „(…) najważniejsze jest to, żeby ustalić czym albo kim Anglia JEST, a dopiero potem zastanawiać się jaką rolę Anglia może w obecnej sytuacji ODEGRAĆ.”
Jaka jest Poland Your Poland?

Era Antylogiki

Kolejne moje przemyślenie jest następujące: czy logiki trzeba uczyć? (Czy w ogóle DA SIĘ jej uczyć?)
Myślę, że nie, natomiast powszechne stało się oduczanie jej. Konsekwentnie oducza się nas logiki od najmłodszych lat.
Zaczyna się na przykład od karmienia na siłę. Ciąg myśli w głowie małego człowieka wygląda mniej-więcej tak: jestem głodny, więc jem -> najadłem się -> nie chcę już jeść -> mimo to ktoś każe mi jeść –> muszę jeść gdy nie mam ochoty jeść, bo
„nie można marnować jedzenia”
„mamusi będzie smutno”
„będziesz później głodny”

ad.1
Ale zawsze można zjeść później albo dać komuś chętnemu.
ad. 2
Mamusia może rozweselić się czymś innym.
ad. 3
Owszem – wtedy właśnie zjem.

Nic zatem dziwnego, że jako dorośli nie sprzeciwiamy się absurdom skoro wydaje nam się, że tak po prostu jest i tego się już nie zmieni.
SIĘ nic nie zmieni.

Da się inaczej

Nauczyciele nie mają czasu dla uczniów, lekarze dla pacjentów – bo zalewa się ich lawiną dokumentów. A te dokumenty są tylko po to, żeby ktoś je SKONTROLOWAŁ. I dorzucił do tej sterty papierów jeszcze jeden świstek z pieczątką potwierdzającą poprawność prowadzenia dokumentacji. W rzeczywistości skutki tych kontroli są odwrotne: lekcje są bezwartościowe, bo nie starczyło sił i czasu na ich przygotowanie; wizyty są mało satysfakcjonujące, bo lekarz wykonuje dwie czynności naraz: słucha pacjenta i wypełnia dokumenty.

Chciałabym teraz nawiązać do dokumentów również postrzeganych jako papier i poruszyć hasło „go paperless” – czyli odejdźmy od papieru, przejdźmy na zapis cyfrowy. Zgadzam się, taka technologia wiele nam ułatwia i wiele przyspiesza, często jest pomocna. Ułatwia nam dostęp do informacji, przyspiesza tempo działania, pomaga gdy nie ma w pobliżu papieru. Ale kij ma dwa końce, a medal dwie strony. Ułatwia dostęp do informacji, ale też znacznie go poszerza. Przyspiesza tempo działania, ale wywołuje presję czasu. Pomaga gdy nie ma innej możliwości, ale wypiera umiejętności manualno-twórcze i umysłowe. Korzystając z materiału cyfrowego, potrzebujemy coraz więcej energii oraz urządzeń elektrycznych do jego odczytu.

Zamykają się zapałkownie, w sklepach do kupienia są już tylko plastikowe zapalniczki.

Kora w wywiadzie z Tomaszem Raczkiem z 1995 roku powiedziała, że my „nie wiemy czym – albo kim – są drzewa” oraz że w nich „zaklęty jest CZAS”. Zgadzam się z nią. Kocham las. I wiem, że papier wytwarza się z drewna. Wiem też, że nie ma nic lepszego jak obieg zamknięty.

Odchodząc od papieru, odchodzimy od natury, czyli odchodzimy od siebie – ponieważ jesteśmy jej częścią.

Zobaczcie: rodziny mieszkają w domach. Rodzinę tworzą ludzie, dom też jest stworzony przez ludzi. Oba czynniki są ze sobą powiązane, bo po co dom bez ludzi? Dom sam się nie utrzyma, z resztą wystarczy spojrzeć na ruiny kamienic, starych domków na wsi – niezamieszkane, opustoszałe, niszczeją. Odwrotna sytuacja: zamieszkałe, ale niezadbane, brudnieją. Trzecia opcja: zamieszkałe i zadbane, zapraszają zapachem, wyglądem i funkcjonalnością. Wtedy tworzą obieg zamknięty, bo są w stanie służyć na korzyść swoją, jak i mieszkańców.

Wyobraźmy sobie, że rodzina to ludzkość, a naszym domem jest świat (konkretnie Ziemia). Spoiler: świat bez nas się utrzyma. Nawet dzięki archeologii wiemy, że już tak kiedyś było. Ziemia po prostu istniała (podobno), nie zniszczyła się ani nie zamieniła w ruinę, a wręcz przeciwnie – stworzyła wspaniale mądry system, właśnie ten obieg zamknięty. System, w którym każdy ma swoje miejsce, swoją przestrzeń. Ma też swój czas – równy dla każdego, lecz dla każdego inny. Druga analogiczna sytuacja dzieje się teraz. Przyszliśmy już na gotowe, nie musieliśmy nic poprawiać, jedynie żyć w zgodzie ze środowiskiem. Tymczasem wymyśliliśmy pieniądze, energię wymiany, no i się zaczęło. (Nie sugeruję, że pieniądze są złe. Chcę pokazać do czego ten wynalazek doprowadził.) Wszystko oceniliśmy. Zobaczcie, rdzeń „cena” występuje w wyrazach „ocena”, „oceniać”. Czyli nie dość, że postanowiliśmy wszystko ocenić własną miarą, to jeszcze zmaterializowaliśmy tę ocenę (=osąd, opinię) w postaci ceny (=wartości). Nadaliśmy cenę drzewom, powierzchniom lądowym i morskim, zwierzętom, roślinom… I doszło do tego, że cena i dokumenty stały się ważniejsze od zdrowego rosądku, od naturalnego porządku. Służbę Zdrowego Rozumu zdegradowała Służba Zdrowia. W czyjej służbie jesteś: siebie czy systemu? Ludzie boją się jeść jajka ze wsi, bo nie mają pieczątki – nie ma dokumentu, który by potwierdzał bezpieczeństwo (ale jakie?) produktu. I doszło do tego, że jedząc jagody z krzaczka spotykam się z pytaniem: nie boisz się? Czego? „No że brudne, może jakiś lis obsikał…”

W swoim ćwierćwiecznym życiu na pewno zjadłam choćby jedną jagodę obsikaną przez lisa. Żyję. Stoję, stoję, czuję się świetnie.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 78 / (26) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: