Felieton , Książka

Kazimierz Nowak – Polak, który potrafił… być wolnym

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 93 / (41) 2021

Jakiś czas temu trafiła do mnie w darze – jako znanego lokalnie już niemal emerytowanego cyklisty miejskiego – niezwykła książka napisana przez niezwykłego człowieka. „Rowerem i pieszo przez czarny ląd” autorstwa Kazimierza Nowaka to ułożony przez Łukasza Wierzbickiego w spójną opowieść zbiór korespondencji, jakie w ciągu swojej wędrówki przesyłał do krajowych czasopism polski podróżnik. A wędrówka to była niezwykła. Kazimierz Nowak w ciągu 5 lat (1931-1936) przewędrował Afrykę z Libii do Kapsztadu i z powrotem nad Morze Śródziemne do Algieru.

Wędrował z dala od głównych wtedy szlaków komunikacyjnych na rowerze, pieszo, konno, na wielbłądzie i płynął tubylczym czółnem. Spał cały czas w namiocie, często na gołej ziemi lub nie spał wcale. Pił wodę z afrykańskich studni, a nierzadko właściwie kałuż. Jadł to, co nosił w bagażach lub upolował. Lista fizycznych niedogodności, jakie znosił, jest znacznie dłuższa. Dodać tylko trzeba, że niemal od początku zmagał się z malarią i atakami wysokiej gorączki, które sprawiały, że wiele etapów swojej wędrówki kończył niemal w malignie, za każdym razem będąc o krok od śmierci.

Wszystko to robił z poczucia wewnętrznej pasji poznania i doznania życia poza zachodnią cywilizacją. Jednak paradoksalnie sam pozostał wierny jej najgłębszym wartościom, które ona sama porzucała i być może to także gnało go ku temu, co nazywamy dzikością – jego podróż była także następstwem kryzysu i utraty pracy, a dochody z drukowania reportaży miały zapewnić byt żonie i dwojgu dzieciom, które zostały w Poznaniu.

Z jego prostych, ale jakże plastycznych i trafiających w sedno opisów tego, co widział i przeżywał, przebija przypominające życie chrześcijańskich pustelników zapomnienie o sobie. W relacji z czynów, przy których filmowe przygody i dokonania Indiany Jonesa wydają się banalne, nie ma nic z pychy i zarozumiałości. Są skromność i pokora posunięte do ostatecznych granic. Na wzniosłość pozwala sobie jedynie przy opisach przyrody, rozmyślaniach nad życiem i światem. Bo choć wędrował, to szukał samotności. Wielokrotnie po przybyciu do miejskich placówek cywilizacji i wizytach w lokalnych, tanich i nie tylko tanich hotelach rezygnował z noclegu, wybierając spędzanie nocy poza miastem pod płachtą namiotu wśród komarów i węży, ale z niebem gwiaździstym nad głową, wśród odgłosów pożeranej i pożerającej dzikiej zwierzyny.

Jednak oprócz świadectwa niezwykłego hartu ducha, potęgi ludzkiej woli jest to także znakomity materiał reporterski, antropologiczny. Pisany jeszcze w czasach, gdy Polska sama żywiła mrzonki o posiadaniu kolonii i chciała dołączyć do klubu kolonialnych potęg. Nowak okazał się tu trzeźwym obserwatorem pozbawionym złudzeń co do dobrodziejstw, jakie rzekomo miała nieść kolonizacja dzikiej Afryki jej mieszkańcom. Pod płaszczykiem „misji białego człowieka” dostrzega ponurą prawdę, szczególnie dobrze widoczną tam, gdzie dzikich już zaczęto cywilizować i zmuszono do opuszczenia dżungli na rzecz miejskich slumsów. Znamienny jest następujący opis i refleksja:

„Ile razy słyszę słowa „Jesteśmy narodem kolonizatorów” stają przed oczyma duszy obrazy naprawdę czarnej Afryki, męczonej i gnębionej, milionowych rzesz tubylców okradzionych z ziemi i swej dawnej moralności, całych szczepów i ras przez zbrodniczą cywilizację zatracanych. Osiedla ludzi białych składają się z pięknych willi z zadbanymi ogrodami, a szerokie drogi, po których suną automobile, ocieniają wspaniałe drzewa, obok zaś znajdują się rezerwaty dla tubylców – skazanych, by zginąć śmiercią głodową. Anglicy zwą je location, a wyraz ten wymawiają z pogardą, którą trudno powtórzyć. Ludzkie śmietniska, dom wariatów, szpital trędowatych, dożywotnie więzienie, wszystko to skupione w jednym.

Szałasy zbite z pordzewiałych puszek od benzyny, konserw i innych odpadków. Skupisko rdzy, brudu, zgniłych worków, walące się w ruinę nory – oto towarzyszące każdemu niemal białemu osiedlu kwatery bastardów, nieprawych dzieci białych zdobywców tych ziem i murzyńskich matek.

Przybysz nie spotka tu mężczyzn. To osiedla kobiet wyniszczonych przez życie, ubranych w barwne, jaskrawe łachmany, otoczonych dziećmi przeróżnych odmian i kolorów skóry. Dzieci brudne, nie odziane, chore, głodne, kaprawe, pozbawione ojców – żywy dowód przepastnego bagna moralnego Afryki angielskiej”.

Egzotyka? A jednak brzmi znajomo. Wystarczy sięgnąć do „Ziemi obiecanej” Reymonta, i sprawdzić, czy dzisiaj nie znaleźlibyśmy punktów wspólnych z polską rzeczywistością anno domini 2021, choć mamy pod dostatkiem WC i dentystów – tych dwu wymienianych zawsze w polemikach największych osiągnięć naszej cywilizacji? Znajomo brzmi także mechanizm skonstruowany w celu zmuszania leniwych, czego Nowak nie ukrywa, Murzynów, do pracy. Otóż ludziom żyjącym poza obiegiem pieniądza każe się płacić podatki, a jedynym sposobem zarobienia jakichkolwiek pieniędzy jest praca na rzecz korporacji na plantacjach, czy w kopalniach. A czyż nas dzisiaj nie wprzęga się w taki sam kierat, przed którym „nie uciekniemy, Panie Olafie”, w którym goniąc za coraz nowymi udogodnieniami czyniącymi ponoć życie łatwiejszym i bezpieczniejszym gubimy życie samo? Nowak odpowiada na to następująco: „Noc. Siedziałem długo u ogniska, gotując baraninę i wpatrując się w gwiezdny strop. Prawie u zenitu wisiał Krzyż Południa. Daleko na południu zostawiłem za sobą Kapsztad, w którym mimo woli spędziłem aż całe trzy tygodnie.
– Czy pan nie boi się lwa? A takiego lamparta? A tych żmij i innych potwornych węży? – tym podobne pytania zadają mi ludzie czy to tu w Afryce, w Europie, czy w Azji Mniejszej.
Zawsze wtedy wyrywa mi się odpowiedź jednakowa: boję się jedynie stworzonego przez ludzi świata cywilizowanego, pełnego wiz, kaucji, urzędników emigracyjnych, gwarancji i innych nowości mających niby ułatwiać życie i zwiększających „wolność” cywilizowanego człowieka. Każdy dzień na świecie przynosi nowe prawa, ustawy, rozporządzenia…”

Gdzie uciekłby dzisiaj przed terrorem maniaków bojących się grypy i rezygnujących z tego powodu z podstawowych praw i próbujących przy pomocy represji i moralnego szantażu swoje obsesje narzucić innym? W dzikość czy w nowe gadżety, pozwalające wpaść w otępiające odrętwienie czatującym nastolatkom. A może jest wyjście pośrednie?

To kluczowe pytanie nadal jest otwarte, tym bardziej, że Nowak nie idealizuje świata pierwotnych mieszkańców Afryki. Dostrzega ich lenistwo, okrucieństwo, hołdowanie zabobonom, sprzedawanie w niewolę nie tylko członków wrogich plemion, ale i własnych rodzin, gry o władzę, korupcję i wszystkie przywary znane widzom dzisiejszych telewizji czy czytelnikom brukowców.

Może odpowiedzią jest ponad 1200 listów, które w czasie swoich podróży (nie tylko afrykańskich) napisał do żony, również jej odpowiedzi dochodziły do niego na środku pustyni czy w mrocznej dżungli. A może rację mieli Murzyni i Arabowie, którzy często uznawali go za świętego? Co ciekawe ten wspaniały człowiek i jego wyczyn poza oponami z fabryki Stomil nie był wspierany przez polskie władze. Czasem tylko małżonce udawało się przesłać trochę gotówki za honoraria. Do dzisiaj jest o wiele mniej znany niż Arkady Fiedler czy Ryszard Kapuściński, a przecież jakie to wspaniałe świadectwo polskiego black lives matter bez żadnego cudzysłowu, świadectwo tego, że w odróżnieniu od narodów, którym się w historii bardziej powodziło, mamy coś, czego one nie mają, a nawet nie potrafimy tego nie tylko sprzedać, ale docenić, a nawet nazwać.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 93 / (41) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: