Felieton

Jak Bolesław Prus opisał 9/11, CO2 i C19

ręka_marionetka
fot. Alex Yomare z Pixabay

Olaf Swolkień

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 91 / (39) 2021

„Bo kto chce zachować swoje życie, straci je…”
Mk 8,34 – 9,1

Latanie samolotami zbrzydło mi już przed ostatnim atakiem globalistów, tym bardziej że z powodów rodzinnych latałem nimi jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku (to był luksus, a człowiekowi ciężko o luksusie zapomnieć), potem w kolejnych dekadach, jeszcze ostatnie loty do USA w okolicach roku 2000 były znośne i amerykańskie lotniska przypominały wtedy nasze dworce kolejowe. Po tak zwanym 9/11 (nine eleven) podróże lotnicze stały się nieprzyjemne, zdejmowanie butów, odbieranie obcinarki do paznokci, rozstawanie się z najbardziej osobistymi rzeczami, wszystko to sprawiło, że gdy tylko mogłem, zamieniałem samolot na inny środek transportu.

Mniej więcej około dziesięć lat potem kolejna po podróżowaniu, wydawałoby się niewinna czynność, zaczęła być utrudniana. Praca w ogrodzie zawsze polegała między innymi na przycinaniu gałęzi, paleniu chwastów, czasem liści (np. orzecha). Nagle ogłoszono, że rozpalenie ogniska jest groźne dla zdrowia, zamiast snujących się jesiennych dymów czy wiosennych ognisk, liście kazano pakować do plastikowych worków wożonych potem po mieście ciężarówkami, ba, nie tylko liście, także gałęzie, niektórzy, aby poradzić sobie z tym problemem nabywają specjalne, napędzane prądem i piekielnie hałaśliwe mielarki. Szczęśliwcy posiadający piece lub kominki z początku ratowali się, paląc w nich gałęzie, jednak zaciskająca się pętla rewolucji energetycznej dopadła i ich, w piecach i kominkach po prostu zabroniono palić. Ogrzewać wolno tylko prądem lub gazem i obecnie rząd „oswaja” Polaków ze smutnym faktem, że ceny jednego i drugiego wzrosną o kilkadziesiąt, a nawet kilkaset procent, a taniej alternatywy już zakazano. W mieszkaniach będzie więc zimno i dzięki temu klimat także się ma oziębić.

A ponieważ samochody też mają być tylko elektryczne, więc i ten rodzaj podróży stanie się niedługo luksusem. Nie wiem, co jeszcze wymyślą, żeby ograniczyć ruch rowerowy, na razie niby budują sporo ścieżek, ale przecież autostrady też budowali, a raczej płacili zachodnim firmom (Strabag i Mota – byłem na blokadzie budowy przez Górę Św. Anny, więc pamiętam) za ich budowanie, a teraz jeździć zabronią, w końcu człowiek na rowerze intensywnie oddycha, a to wiadomo jest groźne dla klimatu i przyszłych pokoleń. Ostatnio widziałem miniwywiad z reprezentantem takiego pokolenia, który śmiało argumentował, że nie tylko aborcja, ale zabijanie także do czwartego roku życia jest jak najbardziej przyszłościowe, bo dopiero w takim wieku świadomość dziecka zaczyna wyprzedzać szympansa. Co uczyni ten młody ­– na oko licealista – ze staruszkami dotkniętymi demencją czy Alzheimerem można się domyślać. Zresztą wiem, skąd on wziął te cztery lata – była taka czytanka w podręczniku do nauki języka angielskiego („Friends” się nazywał) – chodziło o wzbogacenie zasobu słów do opisu zwierząt, ale przy okazji znalazła się i taka inspirująca, jak widać, informacja.

Dwa i pół roku temu miałem ciężką grypę, gorączka do 39, kaszel, piekielne zmęczenie, ścięło mnie nagle i trzymało dwa tygodnie, potem słaniałem się jeszcze przez kolejny miesiąc, nawet nie pamiętam, czy miałem węch i smak, bo niewiele jadłem i wąchałem. Sędziwy lekarz rodzinny w tym czasie kilkakrotnie mnie badał, osłuchiwał, opukiwał, kazał odkaszlnąć, poradził zażywać preparat na zwiększenie odporności i bańki, jednak jak stwierdził, z tymi ostatnimi może być kłopot, bo pielęgniarce nie może tego zlecić (może zlecić natomiast wiele innych drogich zabiegów – dodał sarkastycznie), ale dał telefon do zakonnic, niestety, okazało się, że siostra, która kiedyś je stawiała, już jest zbyt stara, a młode się nie nauczyły. Gdyby ta przygoda spotkała mnie rok później, do lekarza bym się nie dostał, kazano by mi robić wątpliwej wiarygodności test, zamknięto w domu, dostarczono spory ładunek stresu i radzono czekać z utęsknieniem na wystarczający stopień pogorszenia, żeby ratownicy uznali, że już się kwalifikuję do zabiegów podprowadzających pod respirator i trumnę. A wszystko w trosce o siebie i innych.

Podróże, samodzielne wytwarzanie żywności, leczenie zostały więc w ciągu ostatnich dwóch dekad radykalnie utrudnione, a czekają nas jeszcze podobne rewolucje w dziedzinie żywienia, bo do chodzenia w podartych, zawierających obowiązkowo domieszkę plastiku (przyjaznego dla środowiska?) łachmanach już młodzież, a nawet chcące się odmłodzić pańcie w średnim wieku, przyzwyczajono.

Zamachy określane dziś jako terrorystyczne są stare jak świat. Ich przykłady można znaleźć w opisach wszystkich epok, w dziejach stosunkowo niedawnych ich ofiarami byli carowie, członkowie rodzin cesarskich, dyplomaci, politycy i Bogu ducha winni pracownicy hotelu King David w Jerozolimie. Nie wiadomo zresztą, jak dokładnie odróżnić, co jest zamachem terrorystycznym, ludobójstwem czy zbrodnią wojenną.

Klimat Ziemi zmieniał się na przestrzeni znanych nam dziejów w sposób bardzo wyraźny. Dwanaście tysięcy lat temu większość naszego kraju była pokryta całoroczną zmarzliną, tysiąc lat temu rosły u nas winorośle, trzysta pięćdziesiąt lat temu przez Bałtyk zimą podróżowano saniami i ogrzewano się w stojącej na środku morza zimowej karczmie.

Koronawirusy znane są nauce – jeśli wierzyć takiemu ekspertowi jak profesor Gut – od 80 lat. Podręcznik wirusologii lekarskiej z 1984 roku opisuje wszystkie ich cechy, odkrywane teraz z wypiekami na twarzy przez korporacyjnych propagandzistów: „Zakażenia występują najczęściej w wieku dojrzałym. Rzadko izolowano wirusy od dzieci, w przeciwieństwie do innych zakażeń oddechowych, na które najbardziej podatne są właśnie dzieci /…/ Jest interesujące, że kiedy przeważają zakażenia koronawirusami, wówczas nie izoluje się rinowirusów. Oba typy zakażeń najczęściej występują w zimie i wczesną wiosną. Są odpowiedzialne za tak zwane zimowe i letnie przeziębienia /…/ Często obserwuje się zakażenia wewnątrzrodzinne. Nie istnieje ani leczenie swoiste, ani swoista immunoprofilaktyka. Przeciwko możliwości stosowania tej ostatniej przemawiają liczne obserwacje nad krótkotrwałym utrzymywaniem się pozakaźnej odporności immunologicznej”. Wyjaśniam, że ta „swoista immunoprofilaktyka” to szczepionki.

Jak widać wszystkie te trzy zjawiska, którymi na przemian straszy się ludzkość od kilku dekad, istniały od zawsze. Stosunkowo świeża jest jedynie wiedza o tym, że dobrze jest wietrzyć pomieszczenia, myć ręce, nie kaszleć na kogoś i nie chodzić do pracy, jak się ma grypę lub anginę. Mój dziadek, który leczył przed wojną litewskich chłopów, opowiadał, że pierwszym zabiegiem, jaki zawsze stosował po przybyciu na wizytę domową, było otworzenie okien w piekielnie dusznej izbie. Wiek później, pomimo zbudowania tysiąca szkół na tysiąclecie wielokrotnie w pracy mam wrażenie, że niewiele się od tamtego czasu zmieniło, obserwuję nawet pewną pozytywną korelację pomiędzy zamiłowaniem do duchoty w pomieszczeniu i oddychania przez zaplutą szmatkę. O chodzeniu do pracy z anginą i na antybiotykach, nie wspominając.

Strach zawsze był dla każdej władzy wygodnym narzędziem podporządkowania sobie ludzi. Jednak jawna przemoc jako sposób jego wywoływania jest stosunkowo mało skuteczna, a przede wszystkim na dłuższą metę może rodzić opór i kontrprzemoc, gdyż poddani znają jej źródło i mogą zemścić się na tych, którzy ją stosują.

Dlatego znacznie bardziej skuteczną i zarazem dla władzy bezpieczniejszą metodą trzymania w posłuchu poddanych czy też obywateli demokratycznego państwa prawa jest utrzymywanie ich w strachu przed wrogiem zewnętrznym, który zagraża zarówno władzy, jak i maluczkim. W ten sposób usuwa się ze świadomości poddanych zawsze niewygodny dla władzy podział na nas i „onych”. Słupki popularności polityków w każdym ustroju niezawodnie rosną, gdy kraj dotknie powódź, susza, krótkotrwały konflikt zbrojny gdzieś na dalekiej granicy. Terroryzm, klimat i wirusy nadają się do tego tak samo, jak zaćmienie słońca opisane w genialnej powieści B. Prusa „Faraon” opisującej ponadczasowe mechanizmy utrzymywania władzy i wykorzystywania wiedzy o naturalnych zjawiskach dla jej umocnienia.

Współczesny rozwój nauk kognitywnych sprawia, że choć prawda o tym, że wszystkie trzy opisane przeze mnie straszaki nie są niczym niezwykłym i człowiek ma niewielki wpływ na ich istnienie, jest powszechnie dostępna, to jednak przy pomocy stosunkowo prostych technik znanych średnio wykształconemu psychologowi społecznemu można sprawić, że zostanie ona wyparta ze świadomości. Nakłada się na to potęga technologii informatycznych i to nie tylko wyklinanej dziś telewizji, ale także uzależnienie od smartfonów wpędzające całe młode pokolenie w rodzaj psychicznego, intelektualnego i moralnego odrętwienia. Znakomicie współgra z tym także zmiana systemu wartości. Honor, prawda, wolność ustąpiły dzisiaj jednemu: dbaniu o zdrowie i wierze, że możemy żyć wiecznie nie w jakimś tam niebie albo piekle, ale tu, na ziemi. Ta wiara inspiruje zarówno szefów wielkich koncernów inwestujących w badania genetyczne i zamrażanie czekających na lepsze terapie bogaczy, jak i maluczkich wierzących, że wielcy chcą 1000-letniej średniej długości życia nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich po równo. I w taki oto sposób, nie pierwszy zresztą raz w dziejach ludzkości, szaleństwo możnych współgra ze świętą naiwnością poddanych.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 91 / (39) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: