Książka

Krzysztof Rutkowski: Ostatni pasaż

ostatni pasaż
książki fot. TPHeinz z Pixabay

Książka jest diagnozą współczesnej kultury uwolnionej od kłopotów myślenia; namiętnym protestem przeciwko bylejakości współczesnego życia, które coraz częściej irytuje postępującą infantylizacją, utratą tradycji, poczuciem bezsensu, „gadaniną” wypierającą dążenie do rozumienia, wiedzą zastępującą mądrość… Napisana z pasją, momentami nawet z furią książka jest ważnym głosem w toczącej się dyskusji o kondycji społeczeństw ponowoczesnych i wartości kultury postmodernistycznej.

ostatni-pasaz okładka

Dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury książki. Krzysztof Rutkowski, Ostatni pasaż, Wydawnictwo Słowo/Obraz Terytoria, 2007

Polis i pubis

Nie tak dawno, żeby być, trzeba było być kimś: panem, wójtem lub plebanem. Kowalem, drwalem, kawalerzystą. Żeby być kimś, trzeba było się dobrze urodzić lub czegoś się wyuczyć. Jeszcze nie tak dawno, żeby „być”, wystarczyło „mieć”. Było się „kimś” dzięki bogactwu. Moraliści narzekali, że „mieć” zastąpiło „być”. W dzisiejszych czasach moraliści przestali narzekać, ponieważ – jak wszyscy – muszą z konieczności być byle-jak. Bycie byle-jakie polega na wystawianiu się na widok. By być „kimś” dzisiaj, nie wystarczy się dobrze urodzić, ani czegoś wyuczyć. Nie wystarczy też mieć pieniądze. By być „kimś” dzisiaj, należy zająć korzystne miejsce w Widowisku Wcielonym. Każdy chce się jakoś pokazać. Dawniej po to, żeby osiągnąć coś innego niż pokazanie się. W dzisiejszych czasach pokazywanie się przemieniło się w środek bez celu i cel samoistny. Widowisko Wcielone i Widowisko pisane wielką literą – to synonimy.

„String” jest przepowieścią o Widowisku Wcielonym. Czym jest przepowieść i czym jest Widowisko Wcielone? Postaram się odpowiedzieć na to podwojone pytanie przepowiadając, przeplatając wątki, milezyjską modłą, mocno zagubiony i niepewny swego. Niech przepowieść się przepowiada i przepowiadaniem sprawdza, niech się sama chwyta za słowa i bezlitośnie za słowa się szarpie, niech się próbuje, niech się sobie krytycznie przygląda, niech sobą potrząsa, niech sobie przeczy, niech sens swój podważa i niech sensu szuka. Ta przepowieść nie zna prawdy, ale wierzy, że prawda istnieje. W dzisiejszych czasach wiara w istnienie prawdy jest niemodna i źle widziana. Trudno, ja też jestem niemodny i źle widziany, a wiara jest łaską. Nie na wszystkich spływa.

Czym jest wierzenie i skąd się wzięło? Każde wierzenie jest uznaniem czegoś za prawdę. Najskrajniejszą fazą nihilizmu byłby pogląd, że każde wierzenie, każde uznanie czegoś za prawdziwe musi być błędne, ponieważ w ogóle nie ma prawdziwego świata i taka perspektywiczna ułuda to pokusa, która tkwi w każdym z nas, bo potrzebujemy takiego świata: skrótowego i skróconego. Ściemnionego świata. Świata co nie świeci. Miarą siły w świecie ściemnionym staje się stopień uznania wobec siebie samych, że istnieje tylko pozór, wobec czego kłamstwo jest nieuniknione. Jak nie zginąć, skoro prawdy nie ma? „W tym stopniu nihilizm, jako zaprzeczenie prawdziwego świata, mógłby być boskim sposobem myślenia”. Tak Czesław Miłosz komentował fragment „Woli mocy” Friedricha Nietzschego w „Świadectwie poezji. Sześciu wykładach o dotkliwościach naszego wieku”. Przepowieść niniejsza wyzywa nihilistów na słowa, hołd składając zuchwalcy, co chciał filozofować młotem.

Przepowieść o Widowisku Wcielonym zaczynam od kilku hipotez o tym, czym jest Widowisko. Hipotezy te sprawiać mogą przykre wrażenie tez do budowy jakiegoś systemu, który chciałby całą rzeczywistość objąć i wyjaśnić. Tak nie jest. Po pierwsze dlatego, że przepowieść systemami się brzydzi, po drugie dlatego, że rzeczywistości całej żaden system ogarnąć nie zdoła, po trzecie – że wiara w istnienie prawdy nie oznacza jej poznania. Najpierw więc przepowiadam kilka hipotez o Widowisku w duchu Guy Deborda, potem kilka hipotez o przepowieści, by przepowiedzieć, kim był, skąd się wziął Guy Debord i dlaczego czytać go warto. Później przepowieść maskuje się i demaskuje się – jeśli rzecz tak ująć można – sama siłą rzeczy.

Widowisko Wcielone jest sposobem bycia współczesnych społeczeństw post-demokratycznych. Zajęcie dobrego miejsca w Widowisku zwalnia od wielu uciążliwych czynności wymagających pracy, uporu, pamięci, wiedzy, wyrzeczeń, niekiedy poświęceń, a zatem czynności kłopotliwych, męczących oraz nieprzyjemnych. Dobre miejsce w Widowisku zwalnia od trudu wyuczenia się fachu, a nawet od trudu zdobywania pieniędzy, które po zdobyciu wyeksponowanych miejsc w Widowisku, cisną się same w ogromnych ilościach, niemożliwych do zdobycia bez widowiskowej ekpozycji. Wystawianie się w Widowisku Wcielonym wymaga sprytu, zabiegów, zdrowia i przede wszytkim braku skrupułów.

W Widowisku Wcielonym wystawia się tylko ciało, bo – zgodnie ze swą naturą – Widowisko nie uznaje ani duszy, ani ducha, ani widm, ani upiorów, choć Widowisko wypełnia upiorna magia, odmiana „fetyszyzmu towarowego” zagęszczonego i wywyższonego przez nowoczesne technologie, przede wszystkim przez elektronikę: multimedia oraz przez telefonię komórkową. Wystawiając ciało, Widowisko znosi intymność. To, co intymne, stało się publiczne, to, co publiczne – widowiskowe. Widowisko wystawia więc ciało i ciało wystawia się w Widowisku. Skoro Widowisko Wcielone stało się jedynym możliwym i obowiązującym sposobem bycia, ciało stało się obiektem politycznym. Polityka post-demokratyczna ogranicza się do troski o ciało i polega na szukaniu najskuteczniejszych sposobów jego wystawiania. Rządy w państwach post-demokratycznych stały się – według Guy Deborda – „władzą widowiskową wcieloną” (le pouvoir spectaculaire intégré). Cele polityki post-demokratycznej polegają na zdobywaniu środków na Widowisko i na czuwaniu, by trwało ono bez przerwy.

Polityka już dawno zamieniła się w biopolitykę, co proroczo przewidział Alexis de Tocqueville w połowie dziewiętnastego stulecia. Michel Foucault o biopolityce pisał w „Woli wiedzy”, czyli w pierwszym tomie „Historii seksualności” (1984). Biopolityka tkwiła w dwudziestowiecznych totalitaryzmach, czego dowodzą dzieła Hannah Arendt: „Kondycja ludzka” (1958) oraz „Źródła totalitaryzmu” (1951-1973), chociaż Arendt nie używała tego słowa. Biopolityka stała się najważniejszym i właściwie już jedynym lepiszczem współczesnej Francji, czego dowodzi Michel Schneider – autor rewelacyjnego dzieła „Big Mother. Psychopatologia życia politycznego” (2002). Schneider zamiast słowem „biopolityka”, posługiwał się figurą Wielkiej Matki, ale Big Mother i biopolityka – to jedno. Z każdym miesiącem, z każdym dniem, a nawet z każdą godziną w deszyfrowaniu biopolityki regulującej przebieg Widowiska Wcielonego nabierają znaczenia dwie książki Guy Deborda: „Społeczeństwo Widowiska” (1967) oraz „Komentarze do społeczeństwa Widowiska” (1988). To książki więcej niż zbójeckie – one są demonicznie. Ich moc nie truchleje, chociaż pisma Deborda starają się zawłaszczyć we Francji komuniści, a liberałowie – ośmieszyć.

Debord zastrzelił się 30 listopada 1994 roku, o świcie.

Rzekł i postrzegłszy, że ktoś słucha z boku,
Zadmuchnął świecę i przepadł w pomroku.
Błysnął i zniknął jak nieszczęść przeczucie,
Które uderzy w serce, niespodziane,
I przejdzie straszne – lecz niezrozumiane.

Giorgio Agamben wyciągnął dzieło Deborda z szufladki z etykietą „Maj 68” i pokazał, jak stanowcze tkwią w nim ostrzeżenia przed totalitarnym zniewoleniem umysłów ponad ustrojami, przed odwirowywaniem dusz, przed życiem po życiu ciał bezdusznie nagich, ciał bezbronnych lecz ciałem przebóstwianych, namaszczanych kremami, użyźnianych żelem.

– i nigdy zgiełk duszy
Niezwykłym rzutem źrenic nie poruszy,
Nigdy ich długa żałość nie zaciemni;
Z daleka patrząc – wspaniałe, przecudne,
Wszedłszy do środka – puste i bezludne
Ciało tych ludzi jak gruba tkanica,
W której zimuje dusza gąsienica.

Nie chciano przez dziesięciolecia dostrzec, jak bardzo „Społeczeństwo Widowiska” sprzeciwiało się nie tylko „kapitalizmowi”, ale równolegle i z wielką energią komunizmowi w każdej metastazie. Czytanie Deborda zastygło w wirówce bezsensu nie tylko z powodu obecnej w jego książce, w końskich dawkach, retoryki marksistowskiej, ale przede wszystkim dlatego, że nad Debordem zawisło przekleństwo „majowego buntownika”, który nie mógł nie być czerwony lub przynajmniej, z chińska, żółtawy.

Giorgio Agamben, najsurowszy krytyk zniewolonych umysłów na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, przeczytał proroctwa Deborda bez uprzedzeń i ruszył za nim w trop we własnych książkach o biopolityce i triumfie Widowiska. Oto dzieła Agambena, w których podjął on dialog z Hannah Arendt, z Michelem Foucault i z Guy Debordem: „Dzieciństwo i historia. Zanik doświadczenia i pochodzenie dziejów” (1978); „Idea prozy” (1988); „Nadchodząca wspólnota. Teoria osobności byle jakiej” (1990); „Środki bez celu. Notatki o polityce” (1995); „Co zostaje z Auschwitzu. Archiwum i świadek. Homo sacer III” (1998); „Stan wyjątkowy. Homo sacer II,1” (2003). W studium: „Homo sacer I. Władza suwerenna i nagie życie” (1995), Giorgio Agamben zauważył: „Dekadencja współczesnej demokracji i jej nieuchronny ześlizg w stronę organizmów przymilnie totalitarnych – przybierających postać post-demokratycznego społeczeństwa Widowiska – zjawisko przewidziane przez Tocqueville’a i gruntownie zanalizowane przez Deborda – tkwiło już być może w aporii [w sprzeczności pomiędzy zoébios: pomiędzy archetypem życia niezniszczalnego i formatem życia ludzkiego] obecnej w demokracji od jej narodzin, łączącej tajemniczo demokrację z jej największym wrogiem [totalitaryzmem]. Polityka nie uznaje współcześnie żadnej innej wartości (a przez to nie uznaje też żadnej innej wartości negatywnej) niż nagie życie i jak długo sprzeczności wynikające z tego uznania nie zostaną przezwyciężone, nazizm i faszyzm, które z uzurpacji do władzy nad nagim życiem uczyniły nadrzędne kryterium polityczne, pozostają realnym zagrożeniem”[1]. Komunizm – pozostaje zagrożeniem nie mniej realnym i nie mniej przeraźliwym. Nadal. Wiedział o tym Debord. Wie o tym Agamben, chciaż o niebezpieczeństwach komunizmu pisze stanowczo za mało. Podobnie szczerzy kły trzecia ideologia nienawiści – islamizm. Czarny, czerwony, zielony – trzy kolory trwogi.

Skoro polityka zamieniła się w biopolitykę, moda stała się polityczna. Moda nie jest dekoracją, lecz motorem Widowiska. Michel Schneider pisał w „Big Mother. Psychopatologii życia politycznego”, że politykę francuską najlepiej odczytywać po śladach odciskanych na ciele lub na przepisach o skutecznej jego konserwacji lub o korzystnym wystawianiu ciała. Demokracja we Francji polega na procesie nieustannego ugniatania dla potrzeb Widowiska „ciał politycznych”, chętniej zwanych w polszczyźnie „ugrupowaniami”, niż „partiami”. Stopniowo, lecz nieuchronnie, „ciała indywidualne” – ciała poszczególne – stały się nie tylko głównym, lecz wręcz jedynym (jedynie możliwym) przedmiotem politycznego zainteresowania w Widowisku. Centralne miejsce w Widowisku (w wariancie francuskim, najbardziej widowiskowym ze wszystkich europejskich wariantów Widowiska) zajmuje Wielka Matka – Republika. Ciała poszczególne, by się nie pogubić i nie sczeznąć w wyścigu do jak najlepszych miejsc w Widowisku, chętnie tulą się do łona i ssą sutki gigantycznych piersi Wielkiej Matki. Rysy na jej twarzy już się zatarły albo i nigdy się nie wyżłobiły, lecz jej łono jest głębokie, ciepłe, miękkie, a potężne ramiona – obiecująco umięśnione. Wydaje się, że olbrzymie łapska Wielkiej Matki przytulą ciałka wszystkich dzieci spragnionych pokarmu – ciałka nagie, w swej nagości obiecujące i atrakcyjne, lecz całkiem bezbronne. Ciałka tulą się do matczynego łona i ssą, ale też i gryzą, bo od brzucha i sutek Wielkiej Matki zależy ich los, a one by wolały zależeć od siebie samych i samemu o czymś decydować, a przynajmniej udawać, że decydują. Tak wygląda Republika na niedokończonym obrazie olejnym Honoré Daumiera z roku 1848 przechowywanym w paryskim Muzeum d’Orsay.

„Jesteśmy świadkami natrętnego upolitycznienia ciała, uprawiania polityki fizyczności w najdosłowniej cielesnym, a nawet fizjologicznym znaczeniu tego słowa”[2]. Widowisko Wcielone polega właściwie na bezustannym wystawianiu ciała, na ekspozycji tych jego części, których jeszcze potąd nie zdążyło się wystawić, ponieważ uchodziły one za „wstydliwe”. Obszar intymności stał się wąski jak string. Zniesienie intymności w Widowisku należy uznać za ostateczny sukces polityki ciała, które uległo zupełnemu „wyzwoleniu” i odpowiednio konserwowane, powinno nadawać się do wystawiania przez długie dziesięciolecia. „Wyzwalanie” ciała z intymności stało się jednym z głównych celów politycznych francuskiej inteligencji od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, o czym świadczy historia dziennika „Libération” („Wyzwolenie”, „Wyzwoliny”) założonego – a właściwie ożywionego – przez Jean-Paul Sartre’a. „Libération” propagowało rozmaite ideologie „wyzwolenia”: najpierw proletariatu od kapitalistów, później mniejszości seksualnych od większości seksualnej (notabene „Libération” popierało też na początku lat siedemdziesiątych pedofilię jako szczególnie atrakcyjną i postępową postać wyzwoleńczej samorealizacji libidalnej)[3], następnie wyzwolenie kobiet od mężczyzn, dzieci od rodziców oraz od szkoły, wreszcie wyzwolenie, przez obnażenie organów ciała uznawanych przez burżujów, kołtunów i reaków – jakże wstecznie i niesłusznie – za wstydliwe. Jednym z ulubionych zajęć dziennika „Libération” pozostaje drukowanie kompozycji z fotografii przedstawiających męskie i żeńskie organy płciowe, należące niewątpliwie do osobników w rozmaitym wieku oraz do różnych ras. Twarze właścicieli narządów nie mieszczą się – rzecz jasna – w kadrze. W ten sposób „ciało polityczne” spenetrowało ciało indywidualne, by przemienić je – najdosłowniej – w „ciało publiczne”. Tak oto polis ciałem się stało i zamieszkało w pubis.


[1] Giorgio Agamben, Homo sacer.I. Il potere sovrano e la nuda vita, Torino 1995, Giulio Einaudi editore. Cyt. za tłumaczeniem francuskim: Giorgio Agamben, Homo sacer. I. Le pouvoir souverain et la vie nue, Paris 1997, Le Seuil. Z włoskiego tłumaczyła Marilène Raiola, s. 18.

[2] Michel Schneider, Big Mother. Psychopatologie de la vie politique, Paris 2002, Odile Jacob, s. 81-82.

[3] O pedofilii jako formie wyzwolenia, o którą „walczyli“ postępowcy francuscy, pisał w zankomitym eseju „Tyrania przyjemności“ Jean-Claude Guillebaud. Por: La tyrannie du plaisir, Paris 1998, Le Seuil, s.88-90.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 76 / (24) 2021

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: