Rozmowa

Polowania na lekarzy. Dr Martyka, COVID i utajnione rozprawy sądowe

koronawirus
fot. Lothar Dieterich z Pixabay

Z dr. Zbigniewem Martyką rozmawiamy o zarzutach, jakie postawił mu okręgowy sąd lekarski na utajnionej rozprawie, o 200 tysiącach nadmiarowych zgonów oraz o tym, dlaczego debatę na temat COVID-19 zmonopolizowali w Polsce eksperci telewizyjni.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Dr Martyka, COVID i inkwizytorzy w białych kitlach).

Rafał Górski: Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie na rok odebrał Panu prawo wykonywania zawodu. Rozprawa była utajniona, wyrok nie jest prawomocny. Zarzuty dotyczą m.in. tego, że w okresie między 8 września 2020 r. a 5 grudnia 2021 r. publicznie propagował Pan „postawy antyzdrowotne poprzez publikację własnych poglądów i wypowiedzi niezgodnych z aktualną wiedzą medyczną”. O jakie wypowiedzi chodzi?

Zbigniew Martyka: Przede wszystkim chciałbym sprostować: nie chodziło o moje własne wypowiedzi czy interpretacje, gdyż ja jedynie przedstawiałem powszechnie dostępne wyniki badań. Przede wszystkim kwestionowałem zasadność noszenia masek ochronnych, które były zalecane w ramach przeciwdziałania pandemii COVID-19.

Dzisiaj wiemy, że skuteczność masek nie została potwierdzona nigdzie na świecie, poza jednym badaniem w Bangladeszu. Ale i wyniki tego badania były podważane, m.in. przez naukowca i analityka Denisa Rancourta, i moim zdaniem nie powinny być brane pod uwagę przy podejmowaniu decyzji dotyczących zdrowia publicznego.

Zapoznałem się natomiast z wynikami kilkunastu badań randomizowanych, które oceniały skuteczność noszenia masek jako nikłą bądź żadną. Badania te dowodzą, że maski praktycznie nie działają.

Wypowiadał się Pan również na temat skuteczności testów wykrywających COVID-19.

Tak, dziś bowiem wiemy już, że testy PCR niejednokrotnie wykazywały wyniki fałszywie dodatnie bądź fałszywie ujemne. Ponadto, nawet jeżeli byśmy przyjęli, że w teście w sposób wiarygodny stwierdzono obecność wirusa SARS-CoV-2, to nie wiemy, czy to właśnie ten wirus wywołał u danego pacjenta infekcję – potencjalnie mogłyby to być jakieś inne patogeny górnych dróg oddechowych, które właśnie tę chorobę spowodowały.

Dlatego apelowałem, żeby nie opierać możliwości udzielania pomocy pacjentowi w oparciu o wynik testu – w początkowym okresie pandemii, gdy czas oczekiwania na wynik testu wynosił kilka dni, pacjentom po prostu odmawiano pomocy. Zdarzało się, że nawet w przypadkach nagłych pacjenci nie byli przyjmowani do szpitala, dopóki nie było wyników testu. Od początku pandemii apelowałem, aby leczyć tych ludzi – takie postępowanie mogłoby uratować wiele ludzkich istnień.

Testowanie oraz ograniczenie dostępu do służby zdrowia doprowadziło do około 200 tysięcy tzw. nadmiarowych zgonów – ja zaś jestem dziś oskarżony o kwestionowanie powszechnego testowania… Nikt natomiast nie odpowiedział za te nadmiarowe zgony, spowodowane błędną polityką.

W oskarżeniu wymienia się też kwestię zagrożeń dla dzieci. O co chodzi?

Według danych z USA i z Izraela jedynie około 5-10% dzieci choruje na COVID, natomiast z tej grupy niecałe 2% z dodatnim wynikiem testu podlega hospitalizacji. Mogłyby one być hospitalizowane z innych przyczyn, gdyby nie stwierdzono dodatniego wyniku. Tym bardziej, że okazuje się, iż u bardzo niewielu dziecięcych pacjentów infekcja SARS-CoV-2 przebiega z poważnymi powikłaniami. Według badań, ryzyko zgonu związanego z COVID-19 wśród dzieci i młodzieży wynosi 0,17/100,000, czyli jest to jakaś tysięczna część promila.

Czyli szczepienie dzieci przeciw SARS-CoV-2 jest Pana zdaniem nieuzasadnione?

Zacznijmy od tego, że nie istnieje żaden lek ani szczepionka, które byłyby w 100% pozbawione działań ubocznych. Naiwnością byłoby twierdzić, że coś jest w 100% bezpieczne. Problem polega na tym, że o ile w przypadku większości leków mówi się otwarcie o ich działaniach ubocznych – czyli możemy ze sporym prawdopodobieństwem rozstrzygnąć, czy większym zagrożeniem będzie podanie leku, czy rezygnacja z jego stosowania – o tyle w przypadku szczepionek przeciw COVID-19 mamy do czynienia z naciskami, żeby nie mówić o ich działaniach niepożądanych, nawet jeżeli są udowodnione i udokumentowane.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że prawdopodobieństwo ciężkiego przebiegu choroby wśród dzieci jest tak znikome, to w świetle tych faktów można powiedzieć, że szczepienie jest zupełnie niepotrzebne.

Narażano jedynie organizm dziecka na skutki uboczne. Po przeanalizowaniu dostępnych danych klinicznych możemy stwierdzić, że dzięki zaszczepieniu miliona dzieci/nastolatków unikniemy około 16 tys. przypadków objawowego zakażenia oraz zaledwie kilkuset hospitalizacji, natomiast narazimy aż 900 tys. dzieci na co najmniej jeden niepożądany odczyn, przy czym 500 tys. z nich będzie musiało stosować leki przeciwbólowe lub przeciwgorączkowe, zaś 200 tys. może się borykać z gorączką ponad 38°C. Dodatkowo, oprócz tych przejściowych działań niepożądanych, dochodzi mniejsze, ale poważniejsze ryzyko wystąpienia znacznie groźniejszych objawów niepożądanych, takich jak choćby zakrzepica czy zapalenie mięśnia sercowego.

Trafiłem niedawno na artykuł zamieszczony w miesięczniku „Archives of Pathology & Laboratory Medicine”. Był to wynik sekcji zwłok dwóch nastolatków, którzy zmarli w ciągu pierwszego tygodnia po otrzymaniu drugiej dawki szczepionki Pfizer. Uszkodzenie mięśnia sercowego obserwowane w tych sercach po szczepieniu różni się, jak wykazali patomorfolodzy, od typowego zapalenia mięśnia sercowego i ma obraz najbardziej przypominający kardiomiopatię stresową.

Jeżeli zatem w populacji dzieci i młodzieży mamy tak znikome prawdopodobieństwo ciężkiego przebiegu i zgonu w wyniku COVID-19, to po co niepotrzebnie narażać dzieci i młodzież na szczepienia, które mogą spowodować tak poważne powikłania?

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Jakie inne kroki można było podjąć?

Wielka Brytania zrezygnowała z masowego szczepienia dzieci i młodzieży. Sąd w Urugwaju nakazał natychmiastowe wstrzymanie szczepień dzieci preparatami przeciw COVID-19 (Mówię, że podjęto taką decyzję, ale nie wiem, czy jest utrzymana). Szwecja zaprzestała podawania szczepionki firmy Moderna osobom urodzonym przed 1991 rokiem, podobną decyzję podjęła Finlandia. Władze Izby Lekarskiej w Portugalii wyraziły dezaprobatę dla planowanego rozpoczęcia szczepień dla dzieci w wieku 5-11 lat. U nas natomiast słyszeliśmy, że minister chce szczepić półroczne dzieci…

Na potwierdzenie słuszności moich wcześniejszych wypowiedzi informuję, że zgodnie ze zaktualizowanymi wytycznymi opublikowanymi kilka dni temu na stronie internetowej WHO – zdrowe dzieci i nastolatki najprawdopodobniej nie potrzebują szczepień przeciwko Covid-19.

Strategiczna Doradcza Grupa Ekspertów ds. Szczepień (SAGE) WHO spotkała się, aby stworzyć poprawiony plan szczepień przeciwko Covid-19, określając trzy grupy priorytetowe: wysoki, średni i niski. Zdrowe dzieci w wieku od 6 miesięcy do 17 lat mają niski priorytet. WHO przyznaje dziś to, o czym mówiłem wcześniej.

Jak stwierdził prof. dr hab. nauk medycznych Piotr Kuna: „dług zdrowotny to jest coś gorszego niż COVID-19, bo pandemia, moim zdaniem, mija, a dług zdrowotny pozostanie z nami nie na rok czy dwa, lecz na pokolenia”. Czym jest ów dług zdrowotny?
To nie tylko 100 czy 120 tysięcy zgonów nadmiarowych, poza COVID, to również jest wzrost liczby zachorowań na nowotwory, na choroby sercowo-naczyniowe, na cukrzyce, na choroby układu oddechowego i wynikające z tego ogromne koszty dla całego systemu. Nieuchronne jest też skrócenie średniej długości życia w Polsce. To prawdziwa tragedia, że w XXI wieku w nowoczesnym państwie, które ma całkiem niezły dostęp do różnych metod leczenia, organizacja ochrony zdrowia, zdrowie publiczne są w tak fatalnym stanie, że nie udało się zapobiec skróceniu ludzkiego życia. Bo tak naprawdę zawiodła organizacja i brak oparcia na wiedzy. Przeważyły emocje, które rządziły polityką zdrowotną w dobie pandemii” – mówi profesor dr hab. nauk medycznych Piotr Kuna. O co chodzi z długiem zdrowotnym i nadmiarowymi zgonami?

Określamy w ten sposób zespół zjawisk wynikających z przyjętej polityki zwalczania pandemii COVID-19, wśród których są m.in. nadmiarowe zgony oraz inne konsekwencje zaniechania leczenia osób, które z różnych powodów powinny były w okresie pandemii zostać poddane specjalistycznej diagnostyce lub hospitalizacji, lecz nie było im to dane. Szpitale czy oddziały, do których powinni trafić, przemianowano na covidowe – a tym samym osoby cierpiące na poważne schorzenia kardiologiczne, onkologiczne i in. choroby przewlekłe zostały pozbawione możliwości przyjęcia do specjalistycznej placówki.

To jest jedna z głównych przyczyn zaciągniętego długu zdrowotnego. Druga jest taka, że pacjentów, którzy wykazywali objawy chorobowe i powinni zostać zbadani przez lekarza POZ, kierowano na teleporady. Zalecenia były wówczas takie, że pierwsza konsultacja ma się odbyć przez telefon, zaś jedynie w przypadku pogarszania się stanu pacjenta – ewentualnie może on zostać przyjęty na żywo przez lekarza.

Na ogół było tak, że jeżeli następowało pogorszenie, to wynikało ono z opóźnienia w leczeniu – bo jak można podczas rozmowy telefonicznej, bez zbadania oraz wykonania badań laboratoryjnych, zgadnąć, co pacjentowi dolega?

Gdy następowało pogorszenie i pacjenci trafiali do szpitala, słyszeli często: „Dlaczego tak późno?” Ale co ten biedny pacjent miał zrobić, jeśli wcześniej nikt go nie chciał zbadać, a tym bardziej skierować do szpitala?

A czy Pan w trakcie pandemii przyjmował pacjentów?

Na samym początku pandemii, kiedy w ogóle nie było wiadomo, z czym mamy do czynienia, wszyscy byliśmy bardzo ostrożni. Z czasem okazało się, że jest to wirus jak wirus, i że większość osób przechodzi go tak jak inną infekcję wirusową. Tak więc od pewnego momentu przyjmowałem wszystkich pacjentów, także tych, którzy w innych placówkach byli odsyłani bądź kierowani na teleporadę. Wtedy już nie przejmowałem się tak bardzo tym, czy dany pacjent ma COVID, czy grypę, czy może jeszcze coś innego – po prostu chciałem go zbadać i na tej podstawie wypisać leki. Dla mnie to było normalne, natomiast przez wiele miesięcy miałem kontakt z osobami, które naprawdę błagały o przyjęcie, gdyż inni lekarze proponowali im wyłącznie teleporadę.

W Pańskiej sprawie przed Okręgowym Sądem Lekarskim w Krakowie pojawia się nazwisko dr Pawła Grzesiowskiego, który został powołany przez Okręgową Radę Lekarską na biegłego oceniającego Pana pracę lekarską. Dr Grzesiowski w okresie pandemii był jednym z najczęściej obecnych w mediach ekspertów, wypowiadających się na jej temat. Jaką rolę odegrał w Pańskiej sprawie?

Pan dr Grzesiowski jest pediatrą, z drugim stopniem specjalizacji z pediatrii. Został powołany w uzasadnieniu jako biegły-immunolog, ale nie ma specjalizacji z immunologii. Ten pan oceniał merytorycznie moje wypowiedzi oraz weryfikował ich zgodność z aktualną wiedzą medyczną. Prawdę mówiąc, nie wiem, na jakiej podstawie, ponieważ opierałem się na setkach, jeśli nie tysiącach publikacji naukowych. Istnieją konkretne badania, na które się powoływałem. Pod ważnymi wypowiedziami umieszczałem odnośniki do artykułów, na które się powoływałem.

W rezultacie, jak przyznaje to w swoim uzasadnieniu wyroku w mojej sprawie Sąd Lekarski – odrzucił on opinię dr Grzesiowskiego, nie wziął jej w ogóle pod uwagę.

Czyli Pana zdaniem rozprawa toczyła się nie w oparciu o dowody naukowe, tylko o wyobrażenia?

Nie mogę podawać szczegółów, ponieważ rozprawa została utajniona. Mogę przytoczyć tylko to, co zostało oficjalnie podane w uzasadnieniu wyroku. Logiczne jest że  dr Grzesiowski jako biegły musiał wydać negatywną opinię. Skoro wniosek o ukaranie mnie został przedstawiony do sądu, to znaczy, że opinia biegłego musiała być negatywna – gdyby napisał, że mówię prawdę, nie byłoby rozprawy sądowej.

Przez 8 lat byłem przewodniczącym okręgowego sądu lekarskiego w Tarnowie i wiem, jak takie sprawy powinno się prowadzić – gdyby ta rozprawa była przeprowadzona lege artis, to nie byłoby żadnych podstaw do skazania mnie. Tyle mogę powiedzieć.

Złożył Pan do sądu akt oskarżenia przeciw dr. Pawłowi Grzesiowskiemu. Co zawiera pozew i dlaczego zdecydował się Pan na taki krok? Proszę o odpowiedź.

Treść pozwu jest dostępna w sądzie i w tym miejscu nie powinienem podawać szczegółów.

Mogę natomiast odpowiedzieć, dlaczego zdecydowałem się na taki krok: jeśli ktoś pomawia mnie o to, że wprowadzam ludzi w błąd, podając niesprawdzone informacje, to powinien to udowodnić – które z podawanych przeze mnie informacji były niezgodne z rzeczywistością, skoro pod każdą moją wypowiedzią były  odnośniki do tekstów źródłowych: oficjalnych danych dostępnych na stronach ministerstwa zdrowia, stronach rządowych innych państw lub do prac naukowych.

Czy przynależność do Izb Lekarskich nadal jest obowiązkowa?

Tak, jest obowiązkowa. Izba Lekarska nadaje prawo wykonywania zawodu lekarza, na podstawie którego można pracować jako lekarz.

Kilkanaście lat temu św. pamięci Janusz Kochanowski, ówczesny rzecznik praw obywatelskich, wykazywał, że „wymóg bezwzględnej obowiązkowej przynależności do samorządu zawodowego oraz sankcja pozbawiania prawa do wykonywania zawodu jest nieuzasadniona konstytucyjnie. Stanowi nieproporcjonalną ingerencję w wolność stowarzyszenia się”. Jakie jest Pana zdanie w tej sprawie? Przed kim lekarze powinni odpowiadać?

Według mnie – przed sądami cywilnymi lub karnymi, jeżeli popełnili jakiś błąd w sztuce medycznej. Jestem przekonany, że w sądzie cywilnym nie byłoby żadnych podstaw do skazania mnie.

„Żądam postawienia przed sądem karnym tych, którzy swoimi niepopartymi wiedzą medyczną decyzjami ograniczyli dostęp do ochrony zdrowia, przyczynili się do śmierci dziesiątek tysięcy pacjentów oraz spowodowali zaciągniecie długu zdrowotnego na całe pokolenia” – napisał Pan na swoim blogu. Kto Pana zdaniem powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności za nadmiarowe zgony?

Myślę, że decydenci, gdyż to oni podejmowali decyzje, na podstawie których uniemożliwiano udzielenie obywatelom fachowej pomocy lekarskiej w odpowiednim czasie.

Szacuje się, że spowodowało to około 200 tys. nadmiarowych zgonów. Zakładamy, że było to działanie nieumyślne, ale ktoś te decyzje podejmował.

I nie były one podejmowane w oparciu o wyniki badań naukowych. Uważam, że ktoś powinien za to odpowiedzieć.

Pańska sprawa przypomina „polowanie na czarownice”. Na lekarzy ratujących życie i zdrowie pacjentów polują inkwizytorzy w białych kitlach.

Tak, spotkałem się z tym określeniem. Mówimy tutaj o sytuacji, w której lekarz ma inne zdanie niż powszechnie obowiązujące. Prof. Ryszardowi  Rutkowskiemu zarzucano z kolei, że głosi tezy nie tyle niezgodne z aktualną wiedzą medyczną, co „niezgodne z wytycznymi zespołu ekspertów”. Z tego wniosek, że wytyczne zespołu ekspertów, jeżeli byłyby oparte na błędnych założeniach, powinny być respektowane. To jest jakiś nonsens, bo nauka rozwija się wtedy, kiedy możemy podawać w wątpliwość dotychczasową wiedzę, formułować nowe hipotezy i interpretacje badanych faktów.

Gdyby istniało coś takiego jak korporacja astronomów, Kopernik najpewniej nie miałby szans powiedzieć, że Ziemia jest okrągła, a może nawet zostałby „pozbawiony prawa wykonywania zawodu astronoma”. Jeżeli dysponujemy randomizowanymi badaniami, opartymi na losowym przydzielaniu pacjentów i analizowaniu zależności między zastosowanym postępowaniem a efektami końcowymi, które następnie są poddawane metaanalizom, to są to bardzo istotne badania i nie można ich pominąć milczeniem albo udawać, że ich nie ma.

Czy Pana sprawa może wpłynąć na postawy innych lekarzy w Polsce?

Znam wielu lekarzy, którzy w początkowym okresie pandemii byli bardzo zaniepokojeni, po czym otworzyli oczy i przyznali mi rację. Wielu kolegów gratuluje mi odwagi, mówiąc, że całkowicie mnie popierają, ale boją się utraty prawa wykonywania zawodu, a mają jeszcze daleko do wieku emerytalnego. Doskonale ich rozumiem. A jak wpłynie to na postawy lekarzy? Pewnie niektórzy przestaną dzielić się publicznie swoimi wątpliwościami, bo po prostu będą się bali.

W 2022 r. ukazała się „Biała księga pandemii koronawirusa”. Co Pan sądzi o tej publikacji?

To wszystko można znaleźć w tej książce w postaci omówień wyników wiarygodnych badań naukowych. Jeżeli ktoś ma wątpliwości w danej sprawie, powinien najpierw zapoznać się z faktami, a potem podejmować dyskusję.

Poddano analizie takie zagadnienia jak: diagnostyka COVID (w szczególności testy molekularne PCR), sam lockdown, funkcjonowanie ochrony zdrowia w okresie pandemii, zamykanie szkół i ogólnie negatywne skutki dystansowania społecznego, restrykcje związane z podróżowaniem, szczepienia, maski, skutki działań prawnych…

Uważam, że warto się z nią zapoznać, ponieważ zostały tam omówione artykuły naukowe oraz najbardziej istotne kwestie związane z tym kryzysem polityczno-zdrowotno-ekonomicznym.

Kto Pana zdaniem traci, a kto korzysta na braku rzetelnej debaty dotyczącej koronawirusa w Polsce?

W kontekście korzyści coraz powszechniej mówi się o wpływie korporacji farmaceutycznych. Wcześniej zostało wykazane, że np. na świńskiej grypie to właśnie one mogły zyskać najwięcej.

Osoby, które nie chcą rzetelnej debaty, zarzucają niechęć wobec debaty jej zwolennikom. Gdyby można było w rzetelny sposób dojść do najbardziej obiektywnych i uczciwych wniosków, niezależnych od poleceń politycznych, politycznej poprawności oraz od wpływu korporacji farmaceutycznych, najwięcej zyskaliby obywatele.

Natomiast mamy do czynienia z sytuacją, w której ucisza się głosy ekspertów zgłaszających wątpliwości, przemilcza wyniki badań naukowych i, co może najciekawsze – nawet w sprawach takich jak moja, tj. gdy dana osoba konsekwentnie opiera swoje tezy na powszechnie dostępnych wynikach badań, zamyka się jej usta, argumentując, że głosi tezy sprzeczne z aktualną wiedzą naukową. Nasuwa się tutaj pytanie: czym jest owa aktualna wiedza naukowa? Czy składają się na nią wyniki randomizowanych badań? Czy może aktualną wiedzę naukową stanowią wytyczne ministerstwa lub grupy ekspertów telewizyjnych?

Dlaczego Pana zdaniem w Polsce nie ma rzetelnej debaty na temat pandemii koronawirusa?

Jestem przekonany, że gdyby do niej doszło, ci eksperci telewizyjni musieliby przyznać, że są w błędzie. Jeżeli ktoś z uporem maniaka twierdzi, że czarne jest białe, to zrozumiałe, że będzie się obawiał konfrontacji z faktami. Łatwiej jest udawać, że to druga strona nie chce dyskusji, i tkwić dalej w koleinach własnych przekonań.

Dziękuję za rozmowę.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 171 / (15) 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Zdrowie

Być może zainteresują Cię również: