Felieton

Toksyczne mauzery i czerwone wody. Sprawdź okolicę, zanim będzie za późno!

Mauzery z zawartością
Mauzery z zawartością

Renata Włazik

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 189 / (33) 2023

Polsce niepotrzebna jest wojna, byśmy wyginęli! Wykańczamy się na własne życzenie, swą biernością dając przyzwolenie na rosnące jak grzyby po deszczu, mniej lub bardziej legalne, nie tylko składowiska, ale i tereny przesiąknięte odpadami niebezpiecznymi!

W ogórkowo-przedwyborczym sezonie dla wielu podnietę stanowi widok mauzera [rodzaj zbiornika do magazynowania cieczy – przyp. red.], zawierającego ciecz, przed którą nawet producenci dopalaczy się kłaniają. Pokłony biją nie tylko dla koktajlu tam przechowywanego, o którym media wszelakie trąbią, jak bardzo jest niebezpieczny. A jest on jak mała bombka, bo swym rażeniem może wiele skazić. Zachwyca ich to, jak na tym interesie można się szybko wzbogacić, używając naiwności władających ziemią i słupa, który dla kilku srebrników użyczy swych danych.

Porzucanie niebezpiecznych odpadów to biznes

Biznes z porzucaniem niebezpiecznych odpadów nie stałby się tak popularny i powszechny, gdyby w Polsce nie było umożliwiających jego prowadzenie przepisów.

I gdybyśmy mieli skuteczne organy, mogące prowadzić efektywne kontrole, a nie tylko takie, które jak pokazuje rzeczywistość, takowe markują, bo jak inaczej wytłumaczyć ich nieskuteczność?

Kto swej wiedzy nie opiera jedynie na podawanych przez organy środowiskowe informacjach, a weryfikuje te dane, ten nie zadrży na widok mauzera, bo zdaje sobie sprawę, że kiedy szkodliwe substancje znajdują się w tym mogącym pomieścić 1000 lirów pojemniku, jest jeszcze dobrze. Wie, że kontrola takiego pojemnika z toksyczną substancją, a także jego szybka utylizacja są możliwe.

Zagrożenie ukryte w ziemi

Natomiast o wiele gorzej jest tam, gdzie toksyczne substancje, zazwyczaj mutagenne i kancerogenne, znajdują się bezpośrednio w glebie, tworząc ognisko skażenia. Przesiąkają przez ziemię, a jeśli dotrą do wód podziemnych, to nimi migrują, powiększając zanieczyszczenie terenu. Takie miejsca to nie tylko legalne i nielegalne składowiska odpadów niebezpiecznych, ale także miejsca, gdzie groźne dla zdrowia substancje były w użyciu.

Trzeba zacząć dostrzegać zagrożenie ukryte w sielskim krajobrazie, do którego przez dekady przesiąkały toksyczne koktajle, które nie trafiały po drodze do pojemników wielkości mauzera, czy nawet do kolejowych cystern, ale często bezpośrednio wnikały do gleby, wód.

Niestety nawet jeśli zbadamy próbkę z takiego skażonego terenu, nie dostaniemy informacji o skażeniu, bo przy standardowych badaniach wynik wyjdzie poprawny. Nie wykaże nieprawidłowości zagrażających zdrowiu. Kto zna możliwości polskich laboratoriów, wie, że ich poziom jest niedostosowany do współczesnych wytworów przemysłowych i zatrzymał się wręcz w XIX wieku. Próbki ziemi, czy cieczy badanych za nawet kilkaset złotych na standardy wyznaczone w przepisach, nie wykryją substancji zagrażających. Powszechnie przeprowadzane badanie nie wykaże tego, co faktycznie znajduje się w takiej próbce! Adekwatne badania są kosztowne, za rozszerzone badanie AOX zapłacić można nawet około 15 tys. zł. Żadne laboratorium krajowe go nie wykonuje, a to badanie jako jedno z niewielu może wykazać zagrożenie.

Kiedy słyszy się w mediach, że po przeprowadzonych badaniach nie wykryto zagrożenia, porównać to możemy do tego, jak byśmy słyszeli, że lekarz wykonał badania i nie stwierdza nadciśnienia. Tylko gdybyśmy dopytali, to dowiedzielibyśmy się, że wykonanym badaniem było mierzenie temperatury ciała, a nie mierzenie ciśnienia krwi przez określony czas. Czy mając świadomość, że poprzez mierzenie temperatury specjalista wyklucza nadciśnienie, damy wiarę, że faktycznie go nie ma? To już nawet fanów sezonowych celebrytek skłoniłoby do zastanowienia!

Jednak w przypadku takich informacji o badaniach środowiskowych nie trwożymy się jako społeczeństwo. Do tego często o braku takiego zagrożenia informują strażacy. Przyjmujemy to za pewnik, bo to mundurowi o wysokim stopniu zaufania społecznego. Tylko czy gdyby urzędnicy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (WIOŚ) zamiast strażaków zaczęli zapewniać o prawidłowo prowadzonych akcjach gaśniczych, to też damy wiarę? Wiedząc, że mogą nie wiedzieć, jak takie akcje gaśnicze powinny być prowadzone?

Tak więc słyszymy tu i ówdzie o takim czy innym składowisku odpadów niebezpiecznych i o tym, że one nawet jak się palą, to nie zagrażają. Czy dalej w to wierzymy?

Czy nie warto zawnioskować do organów, podających taką zapewniającą o nieszkodliwości informację, o wyniki badań? W wielu takich zapewniających wypowiedziach nie usłyszałam informacji o tym, ile wynosił poziom badanej substancji. Jak i jaką metodą oraz jakie skażenie badano? Wszystkich, którzy chcą wiedzieć, jak jest, zachęcam do składania wniosków o udostępnienie wyników badań, na podstawie których jesteśmy zapewniani, że nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia.

Jak życie pokazuje nawet wtedy, kiedy badania są prowadzone względnie poprawnie, otrzymanie ich wyników może być przez organy mocno utrudnione. Tak jak w Bydgoszczy, gdzie Daniel Kaszubowski zawnioskował do tutejszej Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) o wyniki badań, wykonanych za publicznie środki na terenie prywatnym. Nie dość, że wyników mu nie chciano wydać, przez urząd nazwany został – terrorystą!

Urząd nie tylko złamał zapisy 74 art. z Konstytucji RP, który mówi, że organy mają wręcz wspierać obywateli w działaniach środowiskowych, ale pokazał, że pewni prywatni właściciele mogą więcej uzyskać za pieniądze podatników.

Mieszkańcom osiedla Łęgnowo Wieś takich badań RDOŚ nie wykonał, a WIOŚ był im przeciwny, mimo przyznanych na to środków.

Wnioskujący obywatel został tak nazwany, bo organ uznał, że wyniki tych badań naruszyć mogą bezpieczeństwo firmy znajdującej się nieopodal, która jest strategiczną firmą kraju. Takie firmy są wręcz wyjęte z przepisów prawa środowiskowego, takie firmy mogą więcej.

Jednak ponad dwuipółletnie starania o wyniki badań przy wsparciu posła Jana Szopińskiego zakończyły się sukcesem. Pokazały, że i w tej części dawnych terenów Zakładów Chemicznych Zachem tyka chmura zanieczyszczeń, zmierzająca przez tereny zamieszkałe ku Wiśle.

Obszar zanieczyszczony przez te zakłady jest przykładem tego jak Polska, Polacy, od dekad nie przejmują się terenami skażonymi. Jak nie potrafią dostrzegać takich chemicznie skażonych, a bujnie pokrytych zielenią ziem, gdzie wręcz ludzie na swych podwórkach taplają się w toksynach.

Natomiast kiedy na terenach dawnych zakładów dziennikarz GW dla honorowego zakładu zgłosił zalegające tam mauzery, podniósł się alarm. Ku mojemu wręcz rozbawieniu znalazły się nawet urzędniczki z WIOŚ, które twierdziły, że wszystko jest przez  organ należycie prowadzone i że od lat mają te kilkaset zgłoszonych mauzerów pod kontrolą. Panie nie dostrzegały absurdalności swych wypowiedzi. Dzięki takiemu nadzorowi Bydgoszcz już nie tylko w Polsce słynie jako największa „bomba ekologiczna”.

Kolorowe i tęczowe wody

To tu przez lata płynęła „kolorowa rzeczka”, w której to też „wody czerwone”, jak i żółtawe, płynęły przez dekady.

Kolorowa rzeczka to określenie dobrze znane mieszkańcom dawnego bydgoskiego osiedla Awaryjne, a dzisiejszego Łęgnowa, czy graniczącego z nim, a z także z Wisłą i Brdą, osiedla Łęgnowo Wieś, który jest też terenem zalewowym królowej polskich rzek. Dziś na nie wodami podziemnymi migrują zanieczyszczenia z terenów dawnych Zakładów Chemicznych Zachem – Ciech.

Zakłady te, obecnie również obszar Bydgoskiego Parku Przemysłowo Technologicznego, zarządzanego przez UM Bydgoszcz, w której to radzie nadzorczej zasiadał onegdaj obecny regionalny europoseł. Zresztą jak i władze miasta nie odznaczył się zabieganiem o działania naprawcze.

To na tych terenach w listopadzie 1939 roku zaczęła powstawać Niemiecka fabryka zbrojeniowa – D.A.G. Fabrik Bromberg. Na obszarze niemieckiej fabryki już w lutym 1945 roku zaczęły tworzyć się zalążki przyszłych polskich zakładów – Zachem. Po wojnie na pozostałych zgliszczach ponownie uruchomiono produkcję substytutów niezbędnych do wybuchów: w górnictwie, przemyśle i armii. W początkach PRL-u zaczęto rozszerzać asortyment. Z roku na rok nastąpił rozwój w jedną z najważniejszych nie tylko w Polsce, ale i na świecie fabryk. Już nie tylko materiałów wybuchowych, ale także chemii organicznej, która dostarczała innym „podzespoły” chemii do produkcji wszelakich wytworów sztucznych.

Na terenie tego wielkiego zakładu, który był jak niejedno średnie miasteczko w Polsce, znajdowały się także wydziały, jak małe fabryki, produkujące wyroby z tworzyw sztucznych: wszelakiego rodzaju wykładziny PCV, pianki do samochodów, do spania, do mycia. W wydziale barwników wytwarzano wszelakiego rodzaju kolory, tak by nie tylko pianka do mycia bąbelków była kolorowa, ale i wiele innych przedmiotów okresu PRL-u nabrało barw.

Było tam takich wydziałów sporo, a każdy z nich poza dobrami dostarczał też odpadów i to często nie takich namacalnych, ale płynnych – specjalnym kanałem, wybudowanym jeszcze przez D.A.G. przez osiedle Awaryjne i Łęgnowo Wieś – prowadzonych wprost do Wisły.

Lokalni mieszkańcy ciecz z tego kanału nazywali „kolorową rzeczką”, bo kolory zmieniały się w niej dość często. Bydgoszcz dostarczała Polsce i światu amunicji, wszelakiej chemii i kolorów, było tu tęczowo, zanim stało się to modne. Nikogo wtedy wody czerwone, czy żółte, tu nie dziwiły. Kolorowy ściek to był chleb powszedni okolicy, na niego też dawał zarobić. Płynął sobie kiedyś, a niewykluczone, że i dziś sobie spokojnie płynie, choć już może nie tak dużo, bo, jak wiadomo, Zachemu już nie ma, ale pozostało po nim wiele działających pomniejszych firm.

Jedną z nich jest strategiczna firma kraju, z której ścieki w kolorowej rzeczce przez dekady, zapewne, nie stanowiły znikomego procentu.

Wizyta w zakładzie

Co prawda obecnie zapewniają, że ścieki przepływają wpierw przez oczyszczalnię, która kilka lat temu na terenie strategicznej firmy kraju, czyli Nitro-Chemu została postawiona. Jednak tajemnicą państwową jest, czy oczyszcza ona z tego, co faktycznie szkodliwe, czy tylko stwarza takie pozory!

Oczyszczalnia stojąca terenie zakładu oczywiście powinna neutralizować to, co szkodzi. Nitro-Chem po wyborach w 2019 roku i pewnym materiale w TV, w którym było powiedziane o zanieczyszczaniu okolicznych terenów również przez dawny Zachem, wydał oświadczenie, jak i ulotki okolicznym mieszkańcom do skrzynek wrzucił, że zmniejszył zanieczyszczenie do 94%. Niby super. Jednak co z okresem wcześniejszym? Co z pozostałymi 6%? Czym i w jakiej ilości zagraża to 6%?

W tamtym czasie wraz z organizacją ekologiczną TNZ, wnioskowaliśmy o kontrolę, tych terenów, tejże firmy, pod kątem utylizacji odpadów. Niestety odmówiono takiej kontroli.

Podstawy do kontroli i do pewnych podejrzeń, że coś jest nie tak, miałam z kilku powodów.

Firma, chcą mnie zapewnić, że jest ekologicznie, zaprosiła mnie na wizję lokalną. Mogłam wraz z ówczesnym jej rzecznikiem zobaczyć oczyszczalnię. Tylko co ja, nie będąc fachowcem w tej dziedzinie, mogłam tam dostrzec – że coś jest okrągłe, a coś kwadratowe. Zwłaszcza że nie przedstawiono żadnych badań, a oczekiwano, że na widok oczyszczalni będę zachwycona.

Będąc tam, wyczułam specyficzny, drażniący, bardzo intensywny, zapach, który utkwił mi w pamięci – wiedziałam, że skądś go kojarzę.

Oglądałam nie tylko oczyszczalnię, ale rozmawiałam też z prezesem i wiceprezesem spółki. W czasie tych rozmów zapewniana byłam, że firma wszystko robi super. Jednak kiedy zapytałam, co się dzieje z pozostałościami po oczyszczeniu, które nadal są skażone i są niebezpiecznym odpadem, wskazano mi stojące przed budynkiem mauzery i oświadczono, że mają podpisaną umowę z firmą z Trójmiasta, która to zabiera i utylizuje. Zapytałam o nazwę firmy, żebym mogła sprawdzić, czy faktycznie jest tak, jak mówią! Tu rozmowa przestała być miła. Oświadczono mi, że sprawdzą, czy mogą przekazać takie dane i wtedy odpowiedzą. Zdążyłam jeszcze spytać, czy toksyczne ścieki wypływają od nich jeszcze w jakiś inny sposób np. do oczyszczalni ścieków komunalnych, którą bez zgody mieszkańców na osiedlu Łęgnowo Wieś postawiono. Mój rozmówca zaczął wtedy kluczyć w odpowiedzi, a ostatecznie nagle musiał opuścić spotkanie, zostawiając mnie z rzecznikiem firmy. Niestety on już tego nie potwierdzi, ponieważ zmarł po długiej i ciężkiej chorobie mimo młodego wieku. Podobno krótko po mojej wizycie odszedł z firmy. Czy powodem odejścia było to, co tam dostrzegł? Tego się już nie dowiemy. Moim zdaniem był to etycznie postępujący człowiek.

Wtedy dostałam też informację, że z terenu Nitro-Chemu zaczynają wyjeżdżać w dużej ilości mauzery z odpadami. Ktoś dziękował mi, że to dzięki mnie je wywożą – nie kilka jak dotychczas, a niekiedy nawet dziesiątki. Ten ktoś podejrzewał również, że wcześniej zawartość wylewano bezpośrednio do ziemi i nawet podesłał mi zdjęcie z pompą mogącą to sugerować. Takie podejrzenia miało więcej osób. Jednak kiedy odmówiono mi i TNZ kontroli terenów po Zachemie, w tym i tej firmy, co mogłam jeszcze zrobić?

Reakcje decydentów

Próbowałam rozmawiać z wieloma decydentami, ale wszelacy władni z regionu mnie unikali. Posłowie opozycji w najlepszym razie wystosowali interpelację, uważając to za szczyt ich możliwości, a partii rządzącej w najlepszym razie mnie ignorowali.

Jeśli już przyjmowali mnie w swych biurach poselskich, na złożone do nich wnioski o działanie nawet nie odpowiadali, nie mówiąc o działaniu. Minister zasiadający w KPRM w ważnej roli, odpowiadający także za tworzenie nowych ustaw, odpowiedział na moje kilkustronicowe pismo po kilku miesiącach i przypomnieniach. Jednak ta odpowiedź była nie tylko lakoniczna. W mojej ocenie była to odpowiedź manipulacyjna, bo, ujmując to w skrócie, twierdzono w niej, że projekt remediacji prowadzony tu na niespełna 27 hektarach załatwia problem z istniejącym na terenie zanieczyszczeniem. To zaś występować może, jak podaje regionalna TVP3 Bydgoszcz nawet na 45 km2 [4 500 ha – przyp. red.]. Jakim cudem dla tego posła z ziemi bydgoskiej, który został ministrem, problem jest załatwiony?

Co ciekawe, po moim wniosku skierowanym do tegoż ministra zaczęła powstawać specustawa o wieloobszarowych terenach zdegradowanych w Polsce. Wymieniono w niej według jej autorów najbardziej zanieczyszczone obszary w Polsce – w tym Zachem. Specustawa ma zająć się tymi miejscami, w których toksyczne ścieki przedostały się do środowiska i zagrażają już nie tylko środowisku, ale i ludziom przebywającym w okolicy.

Moim zdaniem ta specustawa nie tylko nie pomoże, ale wręcz pogłębi problem. Obejmuje ona 5 miejsc, a według informacji podawanych przez media, nielegalnych składowisk niebezpiecznych może być 400. A gdyby media rzetelniej posprawdzały, wiedziałyby, że według Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska składowisk, czy miejsc zanieczyszczonych, może być trzy i pół tysiąca, ale sam organ ma problem z podaniem pełnej listy.

Przestańmy być bierni!

Działam od kilku lat w sprawie degradacji środowiska, wynikającej z pozostawionych bardziej lub mniej legalnie odpadów, ale trudno mi doradzić skuteczną drogę administracyjną, bo mimo wygranych w sądach WSA i NSA, jak i różnorakich działań, nie wynikają z tego realne pozytywne efekty.

Osobom, które mają takie mauzery na swej ziemi, mogę doradzić wynajęcie brygady specjalnej, by odwiozła je do miejsc, z których przyjechały. Jeśli nie można ich ustalić, to do tych osób, które w danym kraju o tym decydują. To chyba jedyny sposób, by w końcu mogły być podejmowanie niezwłocznie prawe i sprawiedliwe decyzje. A zapewne natychmiast uległyby zmianie niedoprecyzowane i wadliwe ustawy, na taki stan zezwalające.

Niestety, wiedząc, że to nierealne, mogę mieć jedynie nadzieję, że wszelkie organy odpowiedzialne za środowisko zostaną jak najszybciej odpolitycznione. Na decyzyjnych stołkach zasiądą w końcu specjaliści branżowi, a nie posiadacze partyjnych koneksji. Jak dotąd wszelkie stołki środowiskowe w Polsce traktowane są jak ciepłe posadki mało istotnej dziedziny, mówiącej o jakichś tam wróbelkach i drzewkach.

Tak myślący nie chcą zdawać sobie sprawy, że to, w jakim środowisku żyjemy, ma wpływ na to,  jakie mamy zdrowie. Pola zdrowotne Lalonda [wskazuje cztery grupy czynników, mających wpływ na stan zdrowia ludności, w tym środowiskowe – przyp. red], to dla wielu wiedza tajemna.

Jeżeli żyjemy w zanieczyszczonym środowisku, nie mamy szans na dobre zdrowie.

A jeśli nie mamy szans być zdrowi, to państwu nie przysparzamy swą pracą dochodu, a kosztów! W zanieczyszczonym środowisku zmniejszają się szanse na rozrodczość. Czy w Polsce, w której rodzi się obecnie coraz mniej dzieci, możemy nadal udawać, że nie ma potrzeby zajęcia się skażonymi obszarami na poważnie? Czy jako społeczeństwo nadal będziemy dawali zgodę na zamiatanie pod dywan tego problemu, wyniszczającego powoli obywateli? Tak mogą postępować tylko kompletni ignoranci. Dla naszego własnego dobra, przestańmy być bierni. Dojdźmy, jako naród, do tego, by mieć poglądy oparte na wiedzy fachowej, a nie tylko na przychylności do danej partii, bo żadna z nich nie jest bez winy.

Wszystko po to, żeby mieszkańcy takich terenów jak moja mała ojczyzna – gdzie w wodach wykrywa się ponadnormatywnie AOX, gdzie w powietrzu wyczuwam ten specyficzny, niezapomniany zapach, intensywniejszy przy pewnej rurze – mieli szanse na zdrowe życie, a nie byli pozbawieni takowej przez brak solidarności wśród Polaków, brak współodpowiedzialności w dążeniu do oczyszczenia tego kraju z wszelkich zagrażających toksyn i powstrzymania tych, co na ich rozproszenie zezwalają. Czy to poprzez zgody na zwożenie do Polski skażonych odpadów, czy to poprzez niechęć posprzątania tego, co sami wytworzyliśmy, a co kiedyś i dziś daje wpływy do budżetu RP.

Iceland, Liechtenstein, Norawy – Active citizens fund – logo

Projekt „Rady na odpady” finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 189 / (33) 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Zdrowie Rady na odpady

Być może zainteresują Cię również:

Chcę wiedzieć
# Zdrowie

Spór o obcy gen

Instytut Spraw Obywatelskich prowadzący ogólnopolską kampanię konsumencką „Naturalne Geny” w pełni popiera kierownictwo programu „Uwaga!” telewizji TVN w sporze z mało znanym Polskim Stowarzyszeniem Dziennikarzy Naukowych „Naukowi.pl”. Spór powstał po opublikowaniu przez wspomniane stowarzyszenie listu otwartego podważającego zasadność nominacji do Nagrody GRAND PRESS 2010 filmu dokumentalnego TVN „Obcy gen”, w którego powstaniu miał udział Instytut Spraw Obywatelskich. „Obcy gen” został wyemitowany na przełomie października i listopada 2010 r. jako seria reportaży wnikliwie analizujących skutki prowadzenia upraw żywności modyfikowanej. Film ujawnia nieprawidłowości w stosowaniu toksycznych środków chemicznych oraz lobbing firm biotechnologicznych promujących GMO. Ekspert kampanii INSPRO „Naturalne Geny” – Marek Kryda przez wiele miesięcy brał udział w pracach nad „Obcym genem” przemierzając wraz z jego reżyserem - Grzegorzem Kuczkiem tysiące kilometrów podczas zdjęć w Polsce, Belgii i Francji. Doświadczenia kampanii „Naturalne Geny” stanowiły jedną z podstaw tego niezwykle ważnego filmu, jak dotąd jedynego polskiego filmu dokumentalnego przedstawiającego problem GMO.