Książka , Opinia

Propaganda mass mediów czyli fabrykowanie przyzwolenia – Edward S. Herman, Noam Chomsky

Kobieta z opaską na oczach
fot. Aurélien Dumont z Pixabay

Weronika Kursa

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 181 / (25) 2023

O amerykańskich mass mediach, pozostających na usługach rządu czy innych „elit”, krytycznie piszą Herman i Chomsky w swojej książce. Nie została ona przyjęta najcieplej, co nie powinno dziwić. W końcu w „kulturze totalitarnej, jak zachodnia kultura intelektualna, jeśli zaatakujesz święte państwo, musisz mieć antyamerykańskie poglądy”. Została wręcz „znienawidzona przez dziennikarzy i intelektualistów”. Tym samym jest to kolejna pozycja, od lat czekająca na tłumaczenie na język polski… Niewygodna? Zapomniana? Tym bardziej warto przyjrzeć się tej kopalni wiedzy.

„Walter Lippmann pisał, że «urabianie przyzwolenia» staje się «świadomą sztuką i stałym organem demokratycznie wybranego rządu». Nazywał to «rewolucją w praktykowaniu demokracji». Jego zdaniem to naturalna konsekwencja faktu, że opinii publicznej nie można ufać”. Uważał, że nie należy do niej merytoryczny osąd czy proponowanie rozwiązań, lecz okazjonalne „oddanie swej siły do dyspozycji” tej czy innej grupie „ludzi odpowiedzialnych”.

Z kolei ojciec public relations, Edward Bernays, mawiał, że „wolność przekonywania i sugerowania jest samą esencją procesu demokratycznego”. Nazwał to inżynierią zgody. Co ważne do podkreślenia, „kontrola kilku wielkich koncernów nad całą siecią przekazu informacji nie umniejsza demokracji”, przeciwnie: „stanowi jej sedno”.

Tego typu inżynierii i kontroli sprzeciwiali się Edward S. Herman i Noam Chomsky m.in. w książce „Manufacturing Consent. The Political Economy of the Mass Media”, o której będzie tu mowa.

Model propagandy – „filtry” wiadomości

Autorzy nakreślają „model propagandowy”, według którego funkcjonują mass media, by później, na podstawie wybranych przykładów z rzeczywistości, pokazać jego wpływ na sposób przekazywania i selekcjonowania informacji. Powstanie tego modelu wynika z przekonania autorów, że mass media służą interesom dominującym w rządzie i sektorze prywatnym.

Model propagandowy skupia się na nierównościach w poziomie bogactwa i władzy oraz ich wielopoziomowym wpływie na zainteresowania i wybory mediów głównego nurtu. Śledzi sposoby, dzięki którym niezwyciężony duet „pieniądz i władza” wpływa na filtrowanie wiadomości nadających się do publikacji, marginalizowanie głosów sprzeciwu i pozwala rządowi oraz dominującym sektorom prywatnym na dotarcie ze swoim przekazem do społeczeństwa.

Zasadnicze elementy modelu propagandy, czyli zestawu filtrów wiadomości, można podzielić na następujące cechy i właściwości:

  • skoncentrowana własność, orientacja na zysk, bogactwo właścicieli i ich kontrowersyjne powiązania;
  • reklama jako podstawowe źródło dochodu mass mediów;
  • poleganie mediów na informacjach dostarczanych przez rząd, biznes i „ekspertów” finansowanych i zatwierdzanych przez przedstawicieli władzy;
  • kultywowanie ideologii antykomunizmu jako „mechanizm obronnego”.

O ile większość z wymienionych filtrów jest dosyć oczywista, o tyle „ideologia antykomunizmu” może wydawać się czymś zaskakującym w 2023 r. Wypada dookreślić, że omawianą tu książkę opublikowano w 1988 r., czyli w trakcie zimnej wojny.

Filtr antykomunizmu to według autorów nic innego jak sposób prezentowania informacji polegający na usprawiedliwianiu różnorodnych (szczególnie tych mniej chwalebnych) działań USA tym, że „niosą demokrację” i „walczą z komunizmem”.

Taka ideologia pomaga zmobilizować ludność przeciwko wrogowi, a ponieważ pojęcie komunizmu bywa nieostre, może być użyte przeciwko każdemu, kto popiera politykę zagrażającą interesom własności. W ten sposób łatwiej było wojskom amerykańskim „znaleźć się w innym kraju” w obronie przed komunizmem, a nie dla własnych celów, ale o tym później.

Propagandowa dychotomia – wybiórcze nadawanie znaczenia ofiarom systemu

Jedna z podstawowych zasad działania propagandy brzmi: „skoncentruj się na ofiarach wrogich mocarstw, a zapomnij o ofiarach przyjaciół”. Posłuszne podążanie za tą zasadą prowadzi do skrajnej, wszechobecnej i systematycznej dychotomii panującej w mediach głównego nurtu, która dzieli ludzi (szczególnie ofiary systemów politycznych) na „wartościowych” i „bezwartościowych”.

Przykładem, którym posłużyli się autorzy, jest porównanie uwagi mediów poświęconej morderstwu Jerzego Popiełuszki z przemilczeniem tematu wielu religijnych ofiar, brutalnie torturowanych i mordowanych w Salwadorze i Gwatemali „przez siły oficjalne lub paramilitarne” w tym samym czasie.

Powód wydaje się oczywisty: dla amerykańskich mediów służących rządowym elitom morderstwo Popiełuszki było przydatnym politycznie dowodem na okrucieństwo komunistycznego systemu PRL (a w domyśle: wrogiego ZSRR), co wypadało podkreślać na każdym kroku.

Z kolei ofiary okrutnych systemów państw satelickich („państw-klientów” – client states) USA, takich jak Salwador i Gwatemala – należało tuszować, bo jakże to? Stany wspierają totalitarne systemy? Nie zawsze i nie wszędzie walczą o wolność i demokrację? 

„New York Times” prezentował sprawę Popiełuszki na pierwszych stronach przy dziesiątkach okazji, a intensywność tych doniesień zapewniała, że czytelnicy będą doskonale wiedzieli, kim był Popiełuszko, że został zamordowany i że ta nikczemna przemoc miała miejsce w państwie komunistycznym.

„Dla kontrastu, opinia publiczna nie ujrzała wzmianki o nazwiskach ojca Augusto Ramíreza Monasterio, ojca przełożonego zakonu franciszkanów w Gwatemali, zamordowanego w listopadzie 1983 roku, ani o księdzu Miguelu Angelu Montufar, gwatemalskim kapłanie, który zaginął w tym samym miesiącu, w którym Popiełuszko został zabity w Polsce”, jak i o arcybiskupie Romero oraz o czterech amerykańskich zakonnicach, ani o „dosłownie dziesiątkach innych ofiar morderstw na tle religijnym w prowincjach Ameryki Łacińskiej (…), które nigdy nie były badane ani ścigane przez prawo”, a bywały wręcz tuszowane.

„Tylko w przypadku czterech zamordowanych Amerykanek w Salwadorze istniała wystarczająca presja, aby wymusić jakiś rodzaj śledztwa i procesu prawnego. Proces ten był ledwie odnotowany przez środki masowego przekazu (w przeciwieństwie do ich intensywnego zainteresowania procesem w sprawie Popiełuszki), a prasa nie komentowała, ani nie badała znaczenia faktu, że w «totalitarnej» Polsce odbył się stosunkowo poważny proces, podczas gdy w szeregu krajów z amerykańskiej strefy wpływów, zwanych «wschodzącymi» demokracjami, codziennie dokonywano mordów państwowych bez żadnych dochodzeń czy procesów morderców”.

Z perspektywy polskiej określenie „stosunkowo poważny proces” w odniesieniu do morderstwa Popiełuszki może wydać się co najmniej nie na miejscu. Pamiętajmy jednak, że autorzy posługują się tym przykładem w konkretnym celu: amerykańskie media podkreślały okrucieństwo „totalitarnego systemu” PRL nie dlatego, że były tak wrażliwe na ofiary w odległym kraju za żelazną kurtyną, lecz dlatego, że było im to zwyczajnie na rękę. Jednoczesnym pomijały „niewygodne” mordy dokonane przez zaprzyjaźnione „demokratyczne” państwa Ameryki Łacińskiej.

„Totalitarna” Polska vs „demokratyczny” Salwador – Popiełuszko vs Romero

W kontekście artykułu „Times’a” o „morderczej Polsce” kłuje w oczy brak artykułu o „morderczym Salwadorze”, gdzie wszechobecna agresja była „dziełem rządu i armii wspieranych przez USA”. Mass media jednak przedstawiały tę kwestię nieco inaczej – mówiono raczej o „wojnie domowej między skrajną lewicą a skrajną prawicą”.

„Media przyjęły główny mit wymyślony przez rząd i ograniczyły swoje relacje i interpretacje do podstawowych założeń: «umiarkowany rząd», który popieramy, jest nękany przez terroryzm ekstremistów z lewej i prawej strony i nie jest w stanie zapanować nad nim.

Rząd USA i media doskonale rozumiały, że za przemoc odpowiedzialne są w przeważającej mierze zarówno wspierane przez USA siły bezpieczeństwa, które były i pozostają prawdziwą władzą w kraju, jak i stworzona przez nie sieć paramilitarna do terroryzowania ludności. Ale ta prawda była niewyrażalna (…)”.

Wspomniany już (zamordowany) arcybiskup Romero za winnych agresji w Salwadorze uważał „armię i siły bezpieczeństwa, zaś ugrupowania lewicowe widział jako ofiary, prowokowane (agresją i niesprawiedliwością) do obrony własnej”.

Napisał w tej sprawie do prezydenta Cartera, podkreślając, że te organizacje walczą, by „bronić swoich najbardziej podstawowych praw łamanych przez wojskowy establishment, którego jedynym zadaniem jest represjonowanie ludności i obrona interesów oligarchii”.

Tak więc stwierdzenie Josepha Treastera na pierwszej stronie „New York Timesa”, że Romero „krytykował zarówno skrajną prawicę, jak i skrajną lewicę za powszechne zabijanie i tortury w Salwadorze, jest prostym kłamstwem: Romero nigdy nie oskarżył lewicy o tortury czy powszechne zabijanie, nigdy nie zrównał prawicy i lewicy”, było to dla niego jednoznaczne, że to „rząd (agent prawicy) był głównym zabójcą”.

Media przemilczały również fakt, że Carter wysłał emisariusza do papieża, aby „doprowadzić Romero do porządku”, jak i to, że w odpowiedzi na ten nacisk przeor zakonu jezuitów w Ameryce Środkowej został wezwany do Rzymu.

Podobnie przemilczano apel Romero do wojska o powstrzymanie się od zabijania. Tuszując te wydarzenia, ukryto znaczenie jego opozycyjnej roli i jego wrogość wobec polityki USA. Według autorów jego postawa była dużo bardziej groźna dla polityki USA niż Popiełuszki dla ZSRR.

Zabójcy arcybiskupa Romero nigdy nie zostali oficjalnie odnalezieni ani tym bardziej oskarżeni, a on sam dołączył do grona dziesiątek tysięcy innych Salwadorczyków zamordowanych bez wymierzenia sprawiedliwości.

W przeciwieństwie do sprawy Popiełuszki amerykańskie mass media wydawały się zupełnie niezainteresowane ani tym, kto zamordował, ani tym bardziej żądaniem zadośćuczynienia. A przecież „istniały istotne dowody dotyczące tożsamości morderców Romero oraz znaczące powiązania morderstw z najwyższymi urzędnikami salwadorskiego establishmentu wojskowego”…

Propaganda wojenna – Wietnam, Laos, Kambodża

Propaganda wojenna ma to do siebie, że zwykle przedstawia jedną stronę konfliktu jako wcielone demony, a drugą – jako bezbronne anioły.

Wiąże się też z kwestią patriotyzmu mediów – no bo w końcu, czy wypada występować przeciwko „swoim”? Czy możemy oczekiwać, że media będą oskarżać o zbrodnie wojenne własny rząd?

Z drugiej jednak strony, jeśli media chcą uchodzić za niezależnych piewców prawdy, jest wysoce niemoralnym przedstawianie tylko „jednej strony medalu” lub też ignorowanie czy przeinaczanie faktów.

A jeśli te „niezależne i obiektywne” media dodatkowo utwierdzają opinię publiczną o słuszności kontynuowania krwawych działań zbrojnych i wyciszają głosy bezbronnych ofiar to… W zasadzie stają się za nie współodpowiedzialne. Generowanie przyzwolenia na zbrodnię jest więc jednocześnie współdziałaniem w zbrodni.

Ze względu na charakter tekstu nie sposób nawet skrótowo zaprezentować tła wydarzeń w Wietnamie, Laosie czy Kambodży, które autorzy szeroko omawiają. Skupimy się natomiast na relacjach medialnych z tych wydarzeń, które mocno kontrastują z obszernie udokumentowanymi faktami (o których wspomina bibliografia publikacji Hermana i Chomskiego stanowiąca w zasadzie 1/4 całości). 

Wietnam

Jeśli chodzi o wojnę w Wietnamie, według autorów sytuacja jest oczywista – należy zastosować ten sam punkt widzenia jak w przypadku sowieckiej agresji na Afganistan. Wniosek staje się jasny: „Stany Zjednoczone zaatakowały Wietnam Południowy (do 1962 r. była to teoria «prawdopodobna», zaś do 1965 r. – stała się ona bezsprzecznym faktem), rozszerzając swoją agresję na całe Indochiny ze śmiertelnymi i długotrwałymi skutkami.

Relacje medialne lub inne komentarze na temat tych wydarzeń, które nie zaczynają się od uznania tych podstawowych faktów, są jedynie apologetyką terroryzmu i morderczej agresji. Stany Zjednoczone «broniły Wietnamu Południowego» w tym samym sensie, w jakim Związek Radziecki «bronił Afganistanu»”.

Przez cały ten okres media przedstawiały interwencję Stanów Zjednoczonych całkowicie w ramach przewidzianych przez model propagandowy, niejako zachęcając Stany do prowadzenia wojny, którą później miały uznać za pomyłkę. „Nigdy nie przyznały się do swego fundamentalnego wkładu w gromadzenie publicznego poparcia dla polityki, którą ostatecznie potępiły”.

Biorąc pod uwagę konformizm i posłuszeństwo mediów wobec rządu USA w tym kluczowym okresie, nic dziwnego, że zaniepokojenie opinii publicznej było tak niewielkie, a opozycja tak znikoma, że całkowicie bez znaczenia.

Przy takim posłuszeństwie mediów i apologetyce terroru, reakcja opinii publicznej na naloty B-52 na zaludnioną deltę Mekongu była nieomal żadna. Nie jest znana nawet liczba ofiar cywilnych, które, jak się domyślamy, należały do kategorii „niefortunnej przypadkowej utraty życia poniesionej w wyniku wysiłków amerykańskich sił zbrojnych (…)”.

W przeciwieństwie do bohaterskiego i humanitarnego wizerunku amerykańskich żołnierzy broniących demokracji, Północni Wietnamczycy byli przedstawiani w „niemal idealnie jednowymiarowym świetle… jako okrutni, bezwzględni i fanatyczni”. Kiedy żołnierze USA palili wioski, było to konieczne, ponieważ zapewniały one osłonę i wsparcie dla Wietkongu.

„Natomiast kiedy północnowietnamski pocisk artyleryjski uderzył w sierociniec w An Hoa w październiku 1970 r., George Watson z ABC skomentował to z przerażeniem: «Nikt nie był przygotowany na masakrę, irracjonalne morderstwo, które Północni Wietnamczycy zadali An Hoa» (…).”

Co istotne, z punktu widzenia mediów lub „kultury” nie ma takiego wydarzenia w historii, jak atak USA na Wietnam Południowy i resztę Indochin z bardzo prostego powodu: fakt agresji USA był nieuznawany. I to nawet w szczytowym okresie aktywizmu pokojowego.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Bezczelność propagandy

O tym, jak ogromną bezczelnością cechuje się tego typu propaganda (oraz sami najeźdźcy) może świadczyć poniższy cytat:

„W jednym ze swoich przemówień na temat praw człowieka, prezydent Carter wyjaśnił, że nie mamy długu wobec Wietnamu i nie jesteśmy odpowiedzialni za udzielenie mu jakiejkolwiek pomocy, ponieważ «zniszczenie było obopólne», co według naszej wiedzy nie wywołało żadnego komentarza poza naszym własnym – fakt ten wiele mówi o panującym klimacie kulturowym (…)

The Times przyznaje, że Stany Zjednoczone doznały «wstydu» podczas wojen w Indochinach: «wstydu porażki». Zwycięstwo, jak zakładamy, nie byłoby hańbiące, a historia agresji i okrucieństw ogólnie wspierana przez The Times nie wywołuje wstydu. Stany Zjednoczone myślały raczej, że «stawiają opór» komunistom, kiedy «interweniowały w Indochinach»; w jaki sposób «stawiają opór» tubylcom broniącym swoich domów przed naszym atakiem, The Times nie wyjaśnia”.

Wojna z Wietnamem nigdy nie została uznana za zbrodniczą agresję. Do takiego osądu doszłoby natychmiast na podstawie podobnych dowodów, gdyby odpowiedzialnymi za agresję nie były Stany Zjednoczone bądź ich sojusznik.

Powyższe informacje potwierdzają, jak obca mediom jest koncepcja mediów jako wolnego systemu informacji i dyskusji, niezależnego od władzy państwowej i interesów elit…

Laos

Według Hermana i Chomskiego, zarówno Laos jak i Kambodża zostały wciągnięte w amerykański atak na Indochiny, co miało katastrofalne skutki (szerzej o tle tych wydarzeń autorzy piszą w rozdziale poświęconym Laosowi i Kambodży). Dla nas istotne jest to, że w obu przypadkach media miały znaczący wkład w ten proces. Interesuje nas jak bardzo zadziałała tutaj „inżynieria zgody”.

Regularne bombardowania Laosu rozpoczęły się w 1964 r., osiągając nadzwyczajny poziom od 1968 r. wraz ze „wstrzymaniem bombardowań” w Wietnamie Północnym – w rzeczywistości była to redystrybucja bombardowań, tj. samoloty zostały przesunięte do niszczenia Laosu.

W lipcu 1968 r. korespondent „Le Monde” w Azji Południowo-Wschodniej, Jacques Decornoy, opublikował długie raporty naocznych świadków bombardowań północnego Laosu, „dowodzące temu, że amerykańskie siły powietrzne kierowały mordercze ataki na cywilną społeczność północnego Laosu. Te doniesienia o straszliwych zniszczeniach były wielokrotnie podawane do wiadomości mediów, ale ignorowane”.

Media nie informowały o faktach, gdy były one łatwo dostępne w 1968 roku, i nie badały ich dalej, gdy były niezaprzeczalne, pod koniec 1969 roku. Przyczyniły się więc do skutecznego oszukania opinii publicznej i dalszej destrukcji Laosu, a konkretniej – do dalszych ataków na bezbronną społeczność cywilną…

Kambodża –„Dekada ludobójstwa”

Niewiele krajów ucierpiało bardziej niż Kambodża w latach 70. ,,podczas składającej się z trzech faz „Dekady ludobójstwa”, jak okres ten został nazwany przez Fińską Komisję Śledczą (Finnish Inquiry Commission). Oszacowała ona, że podczas pierwszej fazy zginęło około 600 000 osób z ponad siedmiomilionowej populacji, a dwa miliony osób stało się uchodźcami.

W niniejszym artykule zajmiemy się okresem od 1969 do 1975 r., kiedy to „amerykańskie bombardowania na historycznie bezprecedensowym poziomie i wojna domowa podtrzymywana przez Stany Zjednoczone pozostawiły kraj w całkowitej ruinie”.

18 marca 1969 roku rozpoczęły się osławione „tajne bombardowania”. Tydzień później, 26 marca, rząd Kambodży publicznie potępił niemal codzienne bombardowania i ostrzeliwanie „ludności Kambodży mieszkającej w regionach przygranicznych… przez samoloty USA”.

Książę Sihanouk, władca Kambodży, zwołał konferencję prasową 28 marca, na której stanowczo zaprzeczył doniesieniom krążącym w Stanach Zjednoczonych, że „nie sprzeciwiłby się amerykańskim bombardowaniom komunistycznych celów na swoich granicach”.

Następnie wystosował apel do międzynarodowej prasy: „Apeluję do was o nagłośnienie za granicą tego bardzo jasnego stanowiska Kambodży – to znaczy, że w każdym przypadku będę sprzeciwiał się wszelkim bombardowaniom na terytorium Kambodży pod jakimkolwiek pretekstem”.

Jego apel pozostał bez odpowiedzi. „Co więcej, materiał ten został zatajony do dnia dzisiejszego [przyp. red. – do momentu publikacji książki w 1988 r.], z wyjątkiem literatury dysydenckiej. Standardowe stanowisko w głównym nurcie, przyjęte przez obrońców bombardowań i krytyków, jest takie, że «Sihanouk nie protestował» (William Shawcross)”.

Kiedy „tajne bombardowania” stały się publicznie znane w 1973 roku, twierdzono, że Sihanouk prywatnie autoryzował bombardowanie wietnamskich baz w pobliżu obszarów przygranicznych. Prawda to czy fałsz, nie usprawiedliwia zatuszowania przez media żarliwych apeli Sihanouka, które odnosiły się do bombardowania khmerskich chłopów.

Propagandowe kłamstwa

W maju 1969 r. amerykański dziennikarz William Beecher poinformował o nalotach B-52 na „składowiska zaopatrzenia i obozy bazowe Wietkongu i Wietnamu Północnego w Kambodży”. Beecher stwierdził, że „Kambodża nie wystosowała żadnego sprzeciwu”, lekceważąc apele Sihanouka i jego protesty przeciwko mordowaniu „khmerskich chłopów, kobiet i dzieci w szczególności”.

Nagłówek jego artykułu był bezczelnym kłamstwem: „Naloty USA na Kambodżę bez sprzeciwu”… Swoją drogą jest to mocno relatywne podejście. Oznacza bowiem, że możemy spokojnie mordować, bo nie słyszymy głosu sprzeciwu, czy tak?

Informacje o tym, co działo się w społeczeństwie chłopskim Kambodży na początku lat 70. były ograniczone, ale nie niedostępne. Media zignorowały zeznania uchodźców i relację naocznego świadka (francuskiego specjalisty od Azji Południowo-Wschodniej, Serge’a Thiona, który spędził dwa tygodnie w regionach kontrolowanych przez kambodżańskich partyzantów).

Podobnie jak w Laosie, nasilająca się wojna pozostała w dużej mierze „niewidoczna” w mediach. Jeśli już mówiono w ogóle o ofiarach, to tych związanych z wojskiem i prawie zawsze dotyczyło to Wietnamu.

Generowanie przyzwolenia wiecznie żywe

Na tych przytłaczających przykładach autorzy pokazali, jak amerykańskie media (czyli podkreślmy: media kraju uchodzącego za wzór demokracji!) dostosowały się do „modelu propagandy”, zakładającego ni mniej, ni więcej, posłuszeństwo wobec swych mocodawców (w tym wypadku elit rządowych i powiązanych z nimi sektorów prywatnych).

Propagandowa manipulacja, zatajanie niewygodnych faktów czy nawet ich przeinaczanie (a mówiąc dosadniej: kłamanie) – wszystko to składa się na tytułowe generowanie przyzwolenia. Jeśli zaś generujemy przyzwolenie na zbrodnię, to stajemy się za nią współodpowiedzialni.

Gdyby media nagłaśniały okrutne mordy w Ameryce Łacińskiej, zbrodnie w Wietnamie, Laosie czy Kambodży – być może uniknęlibyśmy części z tych ofiar? Być może utrata dobrego wizerunku zmusiłaby oprawców do opamiętania?

Ktoś zapyta: po co do tego wracać? Czemu dziś miałoby to mieć znaczenie? Cóż, najogólniej rzecz ujmując warto nieustannie trzymać rękę na pulsie, co jakiś czas zadając sobie niewygodne pytanie, czy i nasze ulubione media (zwłaszcza te głównego nurtu) nie podlegają podobnym ograniczeniom? Czy nie działają wedle pewnych ram propagandowych? Czy nie manipulują, nie oszukują, zatajając lub przeinaczając niewygodne fakty?

Chciałabym, aby dla czytelników tak samo jak dla mnie odpowiedź na to pytanie była oczywista. Mam więc nadzieję, że powyższe (niestety wybiórcze) przytoczenie niektórych ustępów tej niepokojącej publikacji Edwarda S. Hermana i Noama Chomskiego uświadomi nam wszystkim, odbiorcom wszechobecnych mediów, ich wielką moc, która może przynosić zarówno dobro, jak i zło. Odnoszę smutne wrażenie, że częściej mamy do czynienia z tym drugim…

Bądźmy czujni.

Manufacturing consent, Edward S. Herman, Norman Chomsky

Edward S. Herman, Noam Chomsky, Manufacturing consent,
Wyd. Vintage Books, 1995


Cytaty ze wstępu pochodzą z książek przetłumaczonych na język polski:

  1. Noam Chomsky, Siła i opinia, w tłumaczeniu Marka Jedlińskiego, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa, 2018.
  2. Noam Chomsky, Nowy świat w naszych sercach, w tłumaczeniu Stefana Baranowskiego, Vis-à-vis Etiuda, Kraków, 2023.

Wszystkie pozostałe cytaty (łącznie z tytułem książki) zostały przetłumaczone przez autorkę tekstu i pochodzą z: Edward S. Herman, Noam Chomsky, Manufacturing Consent. The Political Economy of the Mass Media, Vintage, London, 1994.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – logo

Zadanie „Wydawanie internetowego Tygodnika Spraw Obywatelskich” dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 181 / (25) 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Świat

Być może zainteresują Cię również: