Felieton

Tyle, ile mogę – czyli jak co dzień zmniejszać ilość śmieci w domu

krzesło stojące na ulicy
fot. Pexels z Pixabay

Urszula Niziołek-Janiak

Tygodnik Spraw Obywatelskich – logo

Nr 145 / (41) 2022

Dziś będzie bardzo osobiście, o tym, co wychodzi, a co się nie udaje w moim domu. Każdy z nas prowadzi trochę inny tryb życia, ma inną sytuację rodzinną. Ale też każdy może w jakimś zakresie zmienić „bez bólu” parę nawyków, by ograniczyć ilość powstających w domu śmieci. Nie zmienimy tak całego świata, nie zmusimy decydentów do koniecznych dla tego zmieniania świata regulacji. Ale warto być w porządku wobec siebie i dzieci, warto się postarać, nawet jeśli nie wszystko się uda. A czasem można mieć jeszcze z tego satysfakcję.

Jako studentka Akademii Sztuk Pięknych zawsze ceniłam oryginalność i nie chciałam ubierać się jak wszyscy wokół. Wiadomo, każda dziewczyna lubi mieć pełną szafę. Wtedy odkryłam szmateksy – skarbnice ciuchów, których nikt inny nie ma. Moda na oversizy, teraz powracająca, sprzyjała wrzucaniu na siebie rzeczy nieszytych na miarę. Gdy minęła, trzeba było przysiąść do maszyny i „tu dociąć, tam dopasować”.

Nie wyobrażam sobie domu bez Łucznika, teraz poluję na używanego owerloka. Nie każdy umie szyć – choć naprawdę polecam – ale mamy sporo punktów krawieckich i zawsze można zanieść tam nie tylko kurtkę z popsutym ekspresem. Noszę ubrania bardzo długo, ze szmateksu w dawnym kinie przy Rynku Bałuckim w Łodzi (kto pamięta tak stare czasy?) mam jeszcze piękną spódnicę z szyfonu, przerobioną z jakiejś balowej kreacji i przefarbowaną. I jeszcze dwa wyjątkowe żakiety z lat… 60., ze szlachetnej tkaniny z kaszmirem, z ręcznie wykonanymi guzikami.

W mojej szafie znaleźlibyście nawet przedwojenną (tak, sprzed II wojny światowej) sukienkę po babci i parę pięknych apaszek zrobionych z bluzek, które się rozleciały. Poza sklepami z używaną odzieżą korzystam z wymian i szukam potrzebnych mi rzeczy oddawanych „na Śmieciarce” (grupa na Facebooku – przyp. red.), nowych ciuchów poza bielizną, kupuję może ze trzy rocznie.

Ilu rzeczy naprawdę potrzebuję?

Ale też kupowanie tanio i przerabianie może być pułapką. Kiedyś usiadłam i wypisałam sobie, ile różnych przedmiotów mam i jak często ich używam. Konkluzja była przerażająca. Jakieś 40% zawartości szaf, pawlaczy i szafek była używana rzadko albo wcale.

Zrobiłam więc drugą listę, przyznając się przed sobą, ilu i jakich rzeczy naprawdę potrzebuję. Trzy rondle? Niekoniecznie. Maszynka do mięsa w wegetariańskim domu? Po co, dam radę nożem i blenderem.

Resztę rozdałam. Nie, nie było łatwo się z nimi rozstawać :D. Część jeszcze czeka w workach i pudle, ale przynajmniej nie udaję, że ich używam. Ok, od czasu do czasu coś wyjmuję… Jeśli odda się szybko, nie ma tego problemu. I nie boli.

Mąż właśnie wyciągnął stare kurtki z zamszu – je chyba zachowam, oczyszczę i zrobię z nich duże torby. Szkoda zwierząt, które straciły dla nich życie – a zawsze to szansa, że osoba, która dostanie te torby, przez parę lat nie kupi nowych skórzanych.

Meble z odzysku

Pierwsze własne mieszkanie wyposażałam w okresie, gdy w sklepach królowały rzeczy tandetne i mało ciekawe. Z rozrzewnieniem wspominam łódzkie komisy meblowe, gdzie można było wygrzebać naprawdę fajne i funkcjonalne rzeczy. Dzięki nim mam piękne XIX-wieczne krzesła za grosze. Czekają teraz na nowe obicia z żakardu kupionego w lumpeksie przy Wschodniej. Biblioteczki z drewnianymi żaluzjami z likwidacji firmy przy Pietrynie posłużą jeszcze kolejne 50 lat. Bo nadają się do naprawy. By się nie znudziło, robię przemeblowania – uwielbiam i polecam!

Oczywiście w lutym 2022 okazało się, że gdy trzeba było wyposażyć mieszkanie uchodźczyniom, przydałaby się ta nadprogramowa patelnia, oddana kołdra, nieużywany plecak i talerze za kolorowe, by pasowały do mojego wnętrza. Ale nikt nie spodziewa się wojny, prawda?

Rodzinne redukowanie śmieci

Nie mieszkam w domu sama. Córka jest minimalistką, ale uwielbia gotować i kuchenne sprzęty się jej przydają. Po dwie pary butów na porę roku, kilka ciuchów na krzyż, ale kiełkownica musi być. Ona nie lubi rzeczy używanych, ale kupuje bardzo rzadko, rzeczy trwałe i dobrej jakości. Nie, nie z najwyższej półki, sygnatura celebryty to nie gwarancja jakości. To jej droga, jej wybór. Super, że zwraca uwagę na odpowiedzialność na temat konsumpcji i że robi to po swojemu. Ma w pokoju szafę, którą kupiliśmy jeszcze razem z mieszkaniem. Ciężką, dębową. Nie pasuje do jej oszczędnego białego pokoju. Szukamy prostej, skromnej z odzysku, a ta trafi do ludzi, nie na wysypisko.

Mąż pracuje sporo w domu. Siedzi przed komputerem przy międzywojennym biurku, otrzymanym w prezencie od znajomych. Stało latami na strychu. Pobieliłam je lata temu, dorobiliśmy brakujące półki i jest. Piękny fotel wymieniali inni znajomi. Stolik pod drukarkę znaleźliśmy na wystawce.

Rozglądam się teraz po pokoju – poza dwoma wazonami nie mam żadnych kupionych nowych dekoracji.

Słój spod śmietnika z gałęzią pokrytą porostami, przywiezioną z Gorców, piasek z plaży i kamienie, gałąź brzozy z LED-ami na druciku… Obok w szklance goździki, znalezione na chodniku, pewnie wypadły komuś z bukietu. Ścianka na komodzie ułożona z tomików serii Nike i znaleziony w krzakach nieudany odlew dekoracji kamienicy przy POW. To wszystko byłoby już dawno w śmietniku, a cieszy oko.

Nie marnujemy jedzenia

Staramy się nie marnować jedzenia, choć mama bardzo próbuje wypchać naszą lodówkę po brzegi. Dieta wege sprzyja niemarnowaniu, bo dużo potraw można zrobić, wykorzystując to, co akurat jest napoczęte. A resztki zasilają kompostownik – wozimy je raz w tygodniu na działkę, więc nie mamy balkonowego. Kompostujemy też zapisany papier, a tektura służy do przygotowania grządek – przykrywając jej warstwami ziemi, można pozbyć się chwastów, by zrobić miejsce swoim nasadzeniom. Polecam – tylko trzeba przycisnąć tektury kamieniami!

Słoiki od mamy trafiają do niej i czekają na kolejny rok przetworów. Staramy się kupować lokalnie, w osiedlowym sklepiku, co ma oczywiście swoje zalety i wady – wspieramy drobną firmę, ale w małych sklepach nie ma dystrybutorów z sypkimi produktami i te musimy kupować w marketach. Za to mniej produktów na półkach nie kusi do robienia wielkich zakupów. Wybieramy produkty w szklanych lub metalowych opakowaniach, takich, które można potem wykorzystać do przechowywania czegoś. Uwielbiam odkręcane puszki po kawie, całe z metalu. Służą najpierw do kasz i ryżu, a gdy się zniszczą, trafiają do „trzeciej części”, czyli szafki z narzędziami jako pojemniki na śrubki, kołki i gwoździe.

Ograniczam i planuję zakupy

Staram się mało kupować, wybierać używane lub bardzo trwałe rzeczy, produkty bez opakowań albo w takich, które można ponownie wykorzystać.

Zwracam uwagę na to, by korzystać z nich kilka razy, zanim trafią do segregacji. Biorę też pod uwagę, czy opakowania są wykonane z materiałów przetwarzanych w polskich warunkach – wiemy np., że opakowania wielomateriałowe są trudne do ponownego wykorzystania. Gdy mam do wyboru sok w kartonie albo w plastiku, wybieram plastik, licząc, że zostanie ponownie użyty.

Zużywam sporo tealightów, to moja słabość – aluminiowe foremki zbieram i raz na jakiś czas zalewam ponownie woskiem lub stearyną z olejkiem zapachowym. Gdy robi się to hurtowo, zabiera chwilkę. Przepisów na knot z odzysku jest w internecie masa.

Plastikowe pojemniki po jedzeniu wykorzystuję jako doniczki na rozsady. Co roku sieję mnóstwo roślin, kubki po jogurtach przydają się też na sadzonki pelargonii, których dzięki temu mam coraz więcej, nie muszę kupować nowych i mogę jeszcze rozdać. Butelki PET wykorzystuję do nawadniania nowych roślin w ogródku, wkopując je w ziemię z kilkoma nakłuciami. Robię też z nich karmniki dla ptaków na zimę.

Czas na śmierdzący problem – mamy dwa, często trzy psy. A psy to zbieranie kup. Z szacunku do przechodniów używamy foliowych torebek, z których nie unosi się zapach jak z papierowych. Wykorzystujemy do tego zrywki, mimo starań nadal przynoszone ze sklepu. Jedną na trzy psy – zawsze to mniej śmieci. Nie idealnie, ale zawsze coś.

Dylematy segregacji i odnawianie sprzętów

Ale nie wszystko jest takie piękne – pojemniki do segregacji i tak w końcu puchną, a przy budowie domku na działce powstała masa odpadów budowlanych. Pryzma czeka na posegregowanie, ale obawiamy się, ile z tego nie zostanie przetworzone. Nie wiemy, czy resztki płyt OSB nadają się do kompostowania, a płyty kartonowo-gipsowe można wykorzystać jako odkwaszający dodatek do gleby. Kątowniki aluminiowe będziemy chcieli oddać w grupie „śmieciarkowej”. Z bryły tynku, resztówek zostawionych przez ekipę, będzie rzeźba do domu. Dwa panele z blachy dachowej wykorzystamy na daszek na skład chrustu.

Mamy listę mebli i innych rzeczy, których będziemy szukać z drugiej ręki. I składzik tkanin z odzysku na pościel, obicia i stare swetry z warkoczami na ozdobne poduchy. Będą nawet trzy dywany, by dodatkowo wyizolować podłogę – dwa znalezione u miłej pani na Retkini, trzeci, z Berlinka (osiedle w Łodzi – przyp. red.), czeka na farbowanie. Dla gości będą dwa przemalowane łóżka polowe w roli kanap, z materacami z odzysku z sofy, która się rozleciała. W nowej, surowej tapicerce, z poduchami dostaną drugie życie. Na swój dzień czekają secesyjne sztućce z żelaza, kupione na giełdzie samochodowej i odnowione przez pana ze składu staroci. To są rzeczy wyjątkowe, które budują niepowtarzalny charakter wnętrza i naprawdę cieszy, że nie mamy „jak w katalogu”. Jeśli wiemy, czego szukamy i trzymamy się tych założeń, można naprawdę uzyskać super efekt bez wielkich pieniędzy i ograniczając nasz „ślad śmieciowy”.

Zdaję sobie sprawę, że jako osoba po studiach artystycznych mam łatwiej – mam sporo umiejętności manualnych, które nie są już bardzo powszechne. Wiem, że nie każdy ma czas i nie każdy wpadnie na szalony pomysł dekoracji ściany uplecionej z pociętych butelek PET (mój nowy pomysł czekający na zimowe wieczory), nie każdemu też taka dekoracja pasuje. Ale warto mieć odwagę urządzania domu po swojemu i korzystania z tego, co już mamy.

A przytaszczenie spod pergoli śmieciowej ludowego wazonu czy książki to żaden wstyd – super, że coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z wartości takich przedmiotów i nie wyrzuca ich do puszki ani nie tłucze. Szkoda, że państwo i samorządy robią tak mało, by odpowiedzialnie zarządzać surowcami, ale i w krajach dobrze zorganizowanych problem odpadów jest bardzo poważny.

Dróg do ograniczania ilości śmieci w domu jest tyle, ilu jest nas. Ważne, by w codziennym życiu zdawać sobie sprawę z naszej odpowiedzialności i starać się robić to, co możemy. By zadawać sobie pytanie „co będzie dalej z tym, co trzymam w ręku”.

Iceland, Liechtenstein, Norawy – Active citizens fund – logo

Projekt „Rady na odpady” finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 145 / (41) 2022

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia # Społeczeństwo i kultura Rady na odpady

Być może zainteresują Cię również: