Rozmowa

Referendum lokalne – rewanż za wybory czy demokracja bezpośrednia?

protest
protest fot. Niek Verlaan z Pixabay

Z Tomaszem Zakrzewskim rozmawiamy o tym, czym jest referendum lokalne, czy ma szansę stać się najważniejszą formą demokracji bezpośredniej w Polsce i jakie są najczęstsze przyczyny realizowania referendów.

Aleksandra Rosińska: Które referendum najbardziej utkwiło Ci w pamięci?

Tomasz Zakrzewski: Na pewno było to pierwsze referendum, w które nie byłem zaangażowany od strony procedury, nie uczestniczyłem po żadnej ze stron toczącego się procesu referendalnego. Zbierałem materiały związane z referendum w Olsztynie w 2008 roku. To była dość głośna sprawa w wielu wymiarach. Z jednej strony związana z obyczajową aferą, łączącą się wtedy z urzędującym prezydentem Czesławem Małkowskim, a z drugiej, od strony proceduralnej, to było dość ciekawe zagadnienie, ponieważ było to referendum, które zostało rozpisane przez radnych. Inicjatorem referendum w tym przypadku była rada gminy i faktycznie to referendum zakończyło się odwołaniem pana prezydenta. Później w Olsztynie były tego konsekwencje.

Machina ruszyła, odbyły się wybory przedterminowe, więc referendum naprawdę było czymś ważnym dla miasta. W wyborach przedterminowych stanowisko prezydenta uzyskał Piotr Grzymowicz, który do tej pory sprawuje urząd i wygrywa w każdych wyborach. Natomiast przeprowadzone referendum nie doprowadziło do tego, że pan Małkowski zniknął z życia politycznego. Startuje w kolejnych wyborach na radnego, jest radnym, startuje w wyborach na prezydenta Olsztyna i cyklicznie przechodzi do drugiej tury. Referendum olsztyńskie na pewno jest dla mnie numerem jeden.

Zapadło mi w pamięć jeszcze jedno referendum merytoryczne w województwie zachodniopomorskim w Świdwinie. Odbyło się w 2017 roku i tam była ciekawa sprawa, ponieważ dotyczyło wprowadzenia na terenie gminy zakazu uprawy GMO. Finalnie w referendum udział wzięło mało osób, bo 10%, czyli do spełnienia progu frekwencyjnego brakło 20%. Natomiast samo pytanie było dla mnie interesujące. W przypadku referendów merytorycznych pytania referendalne zawsze odzwierciedlają to, co się dzieje w społecznościach lokalnych, problemy społeczności lokalnych. Do tej pory pytań o uprawę żywności genetycznie modyfikowanej nie było. W Świdwinie to się pojawiło. Niestety referendum było nieważne z powodu małej frekwencji.

Jakie są główne przyczyny wszczynania procedury referendalnej?

Główną przyczyną wszczynania procedury referendalnej jest na pewno konflikt. I to jest abstrakcyjna odpowiedź, ale nieważne, czy to jest referendum odwoławcze, czy referendum merytoryczne, zawsze u podłoża inicjatywy leży konflikt. I może on mieć różne wymiary. Jeśli konfliktu nie ma, jeśli strony potrafią się dogadać – powiedzmy, jest jakaś organizacja pozarządowa, która ma swój plan, jest rada gminy, czy wójt, burmistrz, prezydent – to w rzeczywistości nie ma potrzeby, żeby sięgać po narzędzia, które będą definitywnie rozwiązywać problem.

Jeśli mowa o referendach tematycznych, no to ten konflikt może istnieć na różnych płaszczyznach. I te płaszczyzny to już są konkretne powody. Bardzo dużo referendów jest związanych z przyłączeniem czy oddzieleniem od jakiejś jednostki samorządu terytorialnego. Jeśli chodzi o referenda odwoławcze,  tutaj uniwersalną przyczyną też jest konflikt i on może mieć różne wymiary. Jeśli się wgłębić w konkretne przypadki do referendów odwoławczych dość często dochodzi w sytuacji, w której w poprzednich wyborach wybrano nowego wójta, burmistrza, czy prezydenta. Często bywa tak, że poprzednik, czy poprzednia grupa związana z władzą, szuka jakichś instrumentów, które doprowadzą do tego, żeby tego nowego człowieka usunąć.

Niestety referendum odwoławcze bywa instrumentem do brania rewanżu za wynik wyborczy. I tak nie powinno być, bo referendum nie służy do tego.

Każda z tych inicjatyw – mówię o odwoławczych – ma konkretną przyczynę. Trudno przy okazji referendów odwoławczych wskazywać, co jest tym bezpośrednim, prawdziwym powodem, dlatego że w procesie referendalnym jest tylko jeden dokument, w którym są formułowane zarzuty czy argumenty związane z podaniem przyczyn inicjatywy referendalnej i to w żaden sposób nie jest weryfikowane. To jest tylko przekazanie informacji społeczności lokalnej, dlaczego inicjator decyduje się na referendum, i na tym się kończy. Nie można tego zweryfikować, nie można w procedurze referendalnej zakwestionować powodów w taki sposób, żeby doprowadziło to do wstrzymania całej procedury.  

Kto najczęściej wychodzi z inicjatywą wszczęcia procedury referendalnej i dlaczego?

Odpowiedź na pytanie jest prosta, ponieważ zdecydowanie są to obywatele, czyli grupy mieszkańców. Dlaczego? Bo jeśli radni, żeby podjąć jakąś decyzję, bawiliby się w referendum, to w rzeczywistości decyzja byłaby bardzo odwleczona w czasie, ponieważ trzeba rozpisać proces referendalny. A z drugiej strony, gdyby radni opierali się na referendum, podejmując swoje decyzje, w rzeczywistości byłoby to zaprzeczeniem idei wyborów. Przecież oni zostali wybrani w wyborach po to, żeby reprezentować mieszkańców i w ich imieniu podejmować decyzje. Ten cały mechanizm, jak to w życiu bywa, ma trochę patologiczną stronę, ponieważ władze niejednokrotnie sięgają po referendum, żeby w ten sposób zdjąć z siebie trochę odpowiedzialności przy podejmowaniu trudnych decyzji. Faktycznie, głównie mieszkańcy są inicjatorami, bo jeśli jest konflikt, o którym już mówiłem, to radni mają tych instrumentów mnóstwo, mają swoją inicjatywę uchwałodawczą. Jeśli radni tworzą grupę, która ma większość w danej gminie czy mieście, to oni nie potrzebują tego narzędzia, jakim jest referendum. Świetnie dadzą sobie radę, żeby daną sprawę rozwiązać w taki sposób, w jaki będą chcieli.

To prawda. Dopytam, jak jest w przypadku referendów odwoławczych? Dlaczego rada gminy nie robi tego często? Bo to jest też bardzo ciekawe.

To można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Po pierwsze radnych może blokować to, że później prawdopodobnie tego wójta, burmistrza, prezydenta nie uda się odwołać, a jak się nie uda, to będzie trzeba dalej z nim współpracować. A wtedy już, co by nie było, współpraca nie będzie łatwą. Z drugiej strony jest jeszcze kwestia, że wśród tych radnych, jest grupa zwolenników np. wójta. Z mojego doświadczenia wynika, że kiedy są wybory do samorządu, jeśli wójt reprezentuje jakieś stronnictwo, to w radzie przeważnie zasiada większość radnych z ramienia wójta. Może być tak, że w większości miast i gmin w Polsce wójtowie mają ten komfort, że jeżeli w radzie mają większość swoich radnych, to żadne referendum z tej strony im nie grozi.

I jeszcze jedna przyczyna – kwestia związana z konsekwencjami. Otóż to jest moim zdaniem dobrze rozwiązane. Gdy rada jest bardzo pewna poparcia dla siebie, dopiero wtedy powinna wszczynać referendum w sprawie odwołania organu wykonawczego. Mechanizm ustawy o referendum lokalnym mówi, że jeżeli podczas referendum zostanie przekroczony próg frekwencyjny 3/5, a za odwołaniem wójta będzie mniej głosów niż przeciwko jego odwołaniu, to automatycznie rada, która była inicjatorem referendum, traci z mocy prawa swoje mandaty. Więc to jest kolejna przyczyna, która wspiera ogólną tezę, że referendów rozpisywanych przez radnych jest mniej.

Z czego wynika większa liczba referendów odwoławczych organów wykonawczych niż organów stanowiących?

Organ wykonawczy na gruncie gminy to jedna osoba. To nie jest organ kolegialny. Po prostu organ wykonawczy i jego zalety czy wady w ramach tego konfliktu, o którym mówiłem, sprowadzają się do bronienia albo atakowania jednej, konkretnej osoby. Emocje oscylują wokół jednej osoby. Natomiast w przypadku rady już tego nie ma. Organ stanowiący jest wieloosobowy. Tak naprawdę można by zapytać mieszkańców w wielu w gminach: „Kto jest twoim radnym? Kto głosuje w twoim imieniu?” i niejednokrotnie mieszkańcy nie potrafiliby wymienić tego konkretnego radnego. To na pewno powoduje pewne rozmycie obrazu w przypadku radnych, ponieważ patrząc na ich uprawienia, to oni podejmują decyzje. Mają wszelkie atrybuty uchwałodawcze, a wójt wykonuje ich decyzje, które zapadają w formie uchwał.

Można więc powiedzieć, że jeśli w gminie się coś źle dzieje, to rada działa nie tak, bo podejmuje złe uchwały. Natomiast później wykonawcą jest wójt, burmistrz, prezydent i na nim skupiają się te negatywne emocje. To jest uzasadnienie, dlaczego tych referendów odwoławczych, jeśli chodzi o organy wykonawcze, jest zdecydowanie więcej. Oczywiście referenda odwoławcze zdarzają się w sprawach związanych z radą, najczęściej w sytuacji, kiedy za referendum odpowiedzialny jest podmiot niezwiązany w żaden sposób ani z radą, ani z organem wykonawczym. I zdarzają się takie referenda, kiedy przedmiotem referendum odwoławczego jest zarówno rada, jak i organ wykonawczy.

Dlaczego referenda odwoławcze, mimo mniejszej skuteczności, cieszą się większą popularnością niż referenda tematyczne?

Powiedziałbym, że to są podobne argumenty, że jednak jeśli sprawa dotyczy, powiedzmy, budowy oczyszczalni ścieków czy spalarni, to teoretycznie można tę sprawę załatwić w referendum merytorycznym. Natomiast bywa, że powód przeprowadzenia referendum, zgoda czy brak zgody na daną inwestycję bywa podciągany pod zarzuty do samego organu wykonawczego i wtedy staje się przyczyną referendum odwoławczego. To są mechanizmy związane z tym, dlaczego referendów odwoławczych organów wykonawczych jest więcej.

Jak w przypadku referendum odwoławczego na końcowy wynik wpływa kampania referendalna?

Odpowiem w pełni sztampowo. Oczywiście ta kampania w dzisiejszych realiach politycznych i społecznych jest jednym z najważniejszych aspektów. Tam, gdzie za referendum bierze się aktywna grupa ludzi, którzy mają pomysł na przeprowadzenie kampanii referendalnej, faktycznie te referenda mają dość dużą szansę, żeby inicjatywa była finalnie ważna. W tle zawsze są pieniądze, bo nawet z najlepszymi pomysłami bez pieniędzy nie da rady ich zrealizować. Tu jest połączenie dwóch wymiarów – finansowego i aktywności grupy inicjatorów. Przede wszystkim w dużym wymiarze przeniosły się one do sieci. Standardem jest już, że każda kampania referendalna ma swoją stronę na Facebooku, ma swoją stronę internetową. Oczywiście pojawiają się w danej gminie bilbordy czy plakaty. Im inicjator ma więcej środków, tym bardziej może sobie pozwolić na prowadzenie kampanii efektywnej i przy okazji efektownej.

Pamiętam, że podczas referendum w Zduńskiej Woli dużą rolę odegrał fakt, że inicjatorzy wychodzili do ludzi i przez całe wakacje w różnych częściach miasta rozstawiali „stolik referendalny”.

I to jest też ważna kwestia, że przecież wystawienie tego stolika i zagwarantowanie, że jedna czy dwie osoby przy nim były, to wcale nie są kosmiczne kwoty. Więc to też pokazuje, że kiedy jest pomysł i energia w ludziach, żeby zaangażować się na te przysłowiowe 200%, to przy minimalizacji kosztów można narobić tyle hałasu wokół inicjatywy, żeby społeczność lokalna się zmobilizowała i poszła w odpowiedniej liczbie do urn, oddać głos w referendum. To jest dobry pomysł. Stoliki czy inne cykle spotkań zdarzają się w wielu miastach.

Czy istnieje szansa, że referendum lokalne w Polsce stanie się najważniejszą formą demokracji bezpośredniej?

Chciałbym, żeby tak było, ale raczej tak nie będzie. Referendum jest konkurencją dla podmiotów, które w danym momencie sprawują władzę. W przypadku, gdy decyzję podejmuje się w drodze referendum, władza traci swoją decyzyjność. Władza nie lubi referendum i ma świadomość, że nie można powiedzieć, że rezygnuje z referendum. W ostatniej nowelizacji przepisów, związanej z referendami lokalnymi, wpisano ustawowy zakaz łącznia referendów lokalnych z innymi wyborami.

Byłem bardzo zdenerwowany, że ustawodawca zdecydował się na coś takiego, bo ze swojego doświadczenie nie potrafię przywołać rozsądnych argumentów, które właśnie byłyby argumentem za tym, żeby tych referendów lokalnych nie łączyć z wyborami ogólnokrajowymi. Pojawiała się kiedyś taka dyskusja, że jeśli jest za dużo tych głosowań, to obywatel przy urnach traci rozeznanie, w jakich wyborach, w jakim głosowaniu on bierze udział. Dla mnie to jest śmieszny argument, bo robiący z wyborców osoby o naprawdę ograniczonych zdolnościach intelektualnych. Niestety, ten zabieg spowodował, że jedna z szans dla referendów została zaprzepaszczona, bo kiedy zacząłem współpracować z Instytutem Spraw Obywatelskich lata temu, tej nowelizacji jeszcze nie było, ale my wskazywaliśmy, żeby zrobić odwrotnie i wprowadzić mechanizm prawny, który będzie dawał możliwość, żeby referenda odbywały się równolegle z wyborami o charakterze ogólnopolskim.

Wadą referendum w kontekście jego wykorzystania jest to, że jest ono zero-jedynkowe, że w referendum można podjąć decyzję, albo za albo przeciw. I to sprawia, że referenda można wykorzystać tylko w ograniczonej liczbie sytuacji. A szansa dla referendów lokalnych jest taka, żeby referendum lokalne stało się poligonem, na którym jako państwo testowalibyśmy możliwość głosowań elektronicznych.

Jeśli szukałbym takiej sfery, która by dawała szansę, aby referenda lokalne stały się najważniejszą formą demokracji bezpośredniej, to wskazałbym właśnie na e-voting, to powinien być królik doświadczalny całego procesu.

Czyli tak naprawdę, na podstawie tego, co mówisz, nie mamy, niestety, szans na zrobienie drugiej Szwajcarii w Polsce?

Nie, raczej nie, dlatego że my nie mamy tej szwajcarskiej historii. My mamy historię, w której nasi politycy wyrastali w realiach ustroju, w którym demokracji nie było. Oni oczywiście funkcjonują w ustroju demokratycznym, ale gdzieś pokutuje takie przekonanie, że przecież nie można pozwolić podejmować wszystkich decyzji mieszkańcom. Niejednokrotnie spotkałem się z takim zarzutem, że przecież my nie możemy przekazywać swoich kompetencji, bo mieszkańcy mogą podjąć złą decyzję. I w tym stwierdzeniu, że mieszkańcy mogą podjąć złą decyzję, są dwie poważne kwestie, takie dwa pola minowe.

Pierwsze, jeśli ty drogi pośle, przedstawicielu władzy mówisz, że w wyborach mieszkańcy mogą podjąć złą decyzję, to skąd wiesz, że wybór ciebie na ten urząd był dobrą decyzją, a może to właśnie była ta głupia decyzja. Druga kwestia jest taka, że to stwierdzenie dawałoby taką wskazówkę, że decyzje, które podejmuje ten nasz przedstawiciel, zawsze są dobre i to też jest nieprawda, bo faktycznie nie ma monopolu na nieomylność i wiele decyzji podejmowanych przez władzę pokazało, że były to decyzje błędne.

Spotkałam się ze stwierdzeniem w kwestii referendów odwoławczych, że referendum jest ostatecznością.

Tak. Referendum powinno być właśnie tym ostatnim wentylem bezpieczeństwa, które przetnie zaistniały konflikt i przetnie go definitywnie. Niestety, w polskim systemie te wszystkie progi, warunki, które trzeba spełnić, powodują finalnie to, że referendum przeważnie jest nieważne, pochłania koszty i nie prowadzi do podjęcia ostatecznej decyzji.

Jeśli w wyborach na radnego nie mamy progów frekwencji, jeśli w wyborach na posła nie mamy progów frekwencji, no to dlaczego w referendach lokalnych odwoławczych i tematycznych wprowadzać te progi.  

W jakim stopniu referendum wpływa na kształtowanie się społeczeństwa obywatelskiego i zacieśnianie więzi między obywatelami?

Do mnie zwracają się różne stowarzyszenia i grupy mieszkańców po to, żebym pomógł im w różnego typu inicjatywach referendalnych i czasami mam pytanie: „A dlaczego nie zrobiliście tego wcześniej?”. Mówię tutaj o danej inicjatywie referendalnej, a słyszę odpowiedzi, bo my nie wiedzieliśmy, że można z tego skorzystać. Więc okazuje się, że świadomość o referendach jest dość szczątkowa, ale jak już się pojawia, to powoduje, że środowiska lokalne naprawdę zaczynają inaczej funkcjonować. Znam wiele takich przypadków, gdzie ludzie się zebrali, chcieli odwołać wójta, chcieli podjąć decyzję w sprawie konkretniej trasy obwodnicy i to referendum się nie udało, ale się spotkali. Po tygodniu od tej porażki stwierdzili, że chcą dalej działać, założyli lokalne stowarzyszenie, zaczęli patrzeć władzy na ręce, co władza robi i to właśnie ten aspekt powoduje, że faktycznie można stwierdzić, że referendum jako instytucja naprawdę wpływa na kształtowanie, a czasami nawet nie na kształtowanie, a na rodzenie się społeczeństwa obywatelskiego.

Jakie koszty wiążą się z procedurą referendalną i prowadzeniem kampanii referendalnej?

Koszty są po stronie organów administracji i po stronie inicjatora. Po stronie administracji – jeżeli jest przeprowadzane referendum, powiedzmy tematyczne, to trzeba zagwarantować lokale, opłacić komisję, trzeba zarządzić druk kart. To są koszty. Jakie to koszty? Różne, zależy od skali danej jednostki. Najniższe koszty mieszczą się w dziesiątkach tysięcy, najwyższe koszty to są setki tysięcy złotych. Więc przedział jest dość duży. I tych kosztów się nie uniknie, one zawsze będą przy referendach. Drugi rodzaj to koszty, które ponosi inicjator referendum. W większości przypadków w sprawozdaniach finansowych jest określona kwota na działania referendalne w wysokości 0,00 zł. Oczywiście, inicjatorzy działają, jest o nich głośno dzięki ich pracy, natomiast od strony formalnej nie przekazują żadnych środków, które angażują w kampanię referendalną. Zdarzają się inicjatywy, gdzie jest sześć tysięcy, w jakiejś gminie pięćdziesiąt tysięcy, one w części pozyskiwane są ze zbiórek wśród inicjatorów referendum, wśród osób, które popierają daną inicjatywę. Są jeszcze koszty komisarza wyborczego w przypadku referendów odwoławczych. To właśnie komisarz wyborczy w przypadku odwołania wójta, burmistrza, czy prezydenta miasta zarządza druk kart, czy też organizuje i przeprowadza szkolenia dla komisji referendalnych.

Jaką przyszłość ma instytucja referendum lokalnego w Polsce?

Niestety, uważam, że potrzeba dużego zaangażowania środowisk pozarządowych, żeby walczyć o referenda, żeby stały się realnym narzędziem demokracji bezpośredniej. Z perspektywy tego narzędzia mamy do czynienia z rodzajem demokracji „fasadowej”. Z zewnątrz to wszystko wygląda super. Mamy ustawę o referendum lokalnym. Poprzez referendum lokalne możemy podejmować najważniejsze decyzje dotyczące problemów społeczności lokalnej i to jest świetna fasada. Natomiast dopiero, jak ktoś zajmie się organizacją referendum i zmierzy się ze wszystkimi formalnościami, to się przekona, że to tylko wygląda super na papierze, ale w rzeczywistości to narzędzie, które jest wykorzystywane sporadycznie, a jak już jest stosowane, to niestety w większości nie prowadzi do ważnych rozstrzygnięć.

W warunkach naszego kraju wielkimi zwolennikami referendów jest zawsze opozycja i to nieważne czy dotyczy tej partii, czy tamtej partii, referendów lokalnych, czy referendów krajowych. Niestety, jak dana opozycja przejdzie na drugą stronę, to zapomina o swoich postulatach, o tym, że wcześniej godziła się na jakieś kwestie związane z ułatwieniem tej drogi referendalnej.

Moim zdaniem nikt nie zabierze, nie skasuje referendów, to by było polityczne samobójstwo. Natomiast obawiam się, że zagrożeniem są takie małe kamyki, które rzuca się pod nogi tym wszystkim osobom, które chciałyby te referenda przeprowadzić. Przykładem jest nowelizacja, o której mówiłem, czyli wprowadzenie zakazu łączenia referendów lokalnych z wyborami ogólnokrajowymi. Dodam jeszcze tak między wierszami, że na pewno referendom nie pomaga ośmieszanie tej instytucji, a dla mnie takiego ośmieszenia w pewnym wymiarze dokonał Paweł Kukiz. U niego było już tak dużo w pewnym wymiarze o referendum, że patrzę później w Internecie i widzę memy, że co Kukiz proponuje? Referendum w sprawie tego, czy zrobić referendum.

Wolałbym, żeby politycy, biorąc się za ten temat, coś zrobili, bo miarą polityki jest skuteczność, a gdy się dużo mówi, a nic nie robi, trochę to jest słabe.

Jak już się politycy mają mieszać w temat referendów, to niech zrobią coś dobrego, a nie działają w drugim kierunku. Jeśli tak będzie, to uważam, że faktycznie z tymi referendami nie będzie tak źle, jak jest teraz.

Trzeba mieć nadzieję, że będzie lepiej. I bardzo mi się podobało Twoje stwierdzenie, że miarą polityki jest to, żeby coś robić. Jakie masz w takim razie rady dla obywateli, którzy chcą skorzystać z instytucji referendum lokalnego?

Mam taką praktyczną radę, którą potwierdza moje życie zawodowe. Do referendum, jak do każdej rzeczy w życiu, trzeba się przygotować. To nie może być przypadek, trzeba zaplanować, mieć wizję i plan. W planie trzeba mieć wszystko, wszystkie za i przeciw. A może w jakiejś sytuacji to nie referendum będzie najlepszym instrumentem. Wszystko trzeba przeanalizować, trzeba uwzględnić koszty danej inicjatywy. W tej analizie trzeba uwzględnić, co będzie, gdy referendum zakończy się porażką. Wiem, że na początku są emocje, siła, natomiast to wszystko trzeba dobrze przemyśleć, zastanowić się, żeby później nie zrobić krzywdy sobie i społeczności lokalnej. A jaka ta krzywda może być? Moim zdaniem krzywda jest wyrządzana wtedy, gdy jest jakieś referendum rozpisywane, a frekwencja wynosi 3%, a są takie referenda. Kiedy inicjator zmierzy się z tym, że społeczeństwo odpowiedziało taką frekwencją, to świadczy o tym, że musiał popełnić mnóstwo błędów. Trzeba też myśleć o kalendarzu referendalnym i zebrać wokół siebie grupę zaangażowanych ludzi, którzy nie są anonimowi w społeczności lokalnej. Bo jeżeli weźmie się osoby anonimowe bez miejscowego autorytetu, to też nie wpłynie dobrze na inicjatywę.

To prawda. Trzeba tego pilnować. I tutaj znowu wracamy do tego, co powiedziałeś, że trzeba wszystko przemyśleć i zaplanować. I ostatnie pytanie. Taki bonus. Co jest ważniejsze, referendum czy konsultacje społeczne?

To jest kość niezgody między grupami zwolenników i przeciwników tych dwóch instrumentów. To są zupełnie inne instytucje i gdyby było tak, że one w jakiś sposób łączyłyby się, że są takim samym instrumentem, to by oczywiście jedna z nich musiała zginąć. Natomiast, konsultacje społeczne są na pewno czymś tańszym, nie mają tak skostniałej procedury i można je przeprowadzić z dnia na dzień, tak naprawdę. Konsultacje społeczne można przeprowadzić tak jak referendum. Co jest wadą konsultacji? To, że konsultacje są tylko i wyłącznie opiniotwórcze. To zarazem plus referendów. To referendum dziś przysługuje przymiot, że decyzja podejmowana podczas referendum jest decyzją, do której odpowiednie organy muszą się podporządkować. Ja spotkałem się z takimi interpretacjami nawet sądów w Polsce, że jest jakaś grupa referendów opiniotwórczych, nie rozumiem tej interpretacji i się z nią nie zgadzam. Dla mnie z ustawy o referendum lokalnym wprost wynika, że referendum nie ma charakteru opiniotwórczego, że jest czymś rozstrzygającym. Konsultacje społeczne przez to, że mają charakter opiniodawczy, jednak w tym punkcie są mniej przydatne niż referendum, bo ten przymiot ostateczności jest w pewnych sytuacjach czymś, na czym może społeczności lokalnej zależeć i właśnie ta różnica powinna być przesłanką, żeby tych dwóch instytucji nie stosować bezmyślnie na przemian. W niektórych sytuacjach, kiedy nie ma takiego dużego konfliktu, kiedy potrzebna jest szybka decyzja i decyzja tania, wtedy można wykorzystać konsultacje społeczne. A tam, gdzie konsultacje nie pomogą, gdzie można sobie pozwolić na to, żeby ta machina referendalna ruszyła, korzystajmy z referendum lokalnego.

I tutaj postawiłabym kropkę. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Ekspertyza – Referendum lokalne: czas na reformę, Tomasz Zakrzewski (pdf)

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 50 (2020)

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Polityka # Społeczeństwo i kultura Obywatele decydują

Przejdź na podstronę inicjatywy:

Co robimy / Obywatele decydują

Być może zainteresują Cię również:

Obywatele decydują

Konsultujemy prawo samorządowe

W połowie stycznia Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zaprosiło obywateli do zgłaszania swoich uwag i propozycji zmian w zakresie prawa samorządowego (gmin, powiatów, województw). Jako organizacja obywatelska wzięliśmy udział w tych konsultacjach.