Rozmowa

Legenda o „potworze” zjadającym plastik

plastikowa butelka
fot. George Becker, https://www.pexels.com

Z Hanną Marliere rozmawiamy o tym, czy technologia rozwiąże nasze problemy z odpadami, dlaczego dzisiaj w Polsce mamy kilkadziesiąt projektów spalarni a żadnego projektu biogazowni komunalnej oraz czego powinniśmy dziś żądać od korporacji, a czego wymagać od siebie.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. „Legenda o potworze zjadającym butelki PET”)

Rafał Górski: Naukowcy z Uniwersytetu Teksańskiego w Austin opracowali nowy enzym, który może całkowicie rozłożyć odpady z tworzyw sztucznych, np. butelki PET, w mniej niż 24 godziny. Czy to prawda?

Hanna Marliere: Na pewno to jest prawda. Znamy dziesiątki tysięcy enzymów, a kolejne tyle jest pewnie jeszcze nieodkrytych. Enzymy to substancje aktywne, które pozwalają na bardzo szybkie reakcje i na rozkładanie materii organicznej na części pierwsze, czyli na cięcie długich łańcuchów substancji organicznych na krótsze łańcuchy a wręcz pojedyncze atomy pierwiastków.

Nagłówki z mediów: „Stworzyli »potwora«, który zjada plastik. To może być przełom”, „Enzym »zjadający« plastik może wyeliminować miliardy ton odpadów na wysypiskach”, „Enzym stworzony przez sztuczną inteligencję zjadł cały plastik, jaki mu dali”.

Tytuły tych artykułów oczywiście obiecują nam złote góry, a prawda jest zdecydowanie bardziej przyziemna. Enzymy działają w mikroskali i w określonych warunkach, więc nie stanie się tak, że kiedy butelkę po napoju gazowanym polejemy płynem czy roztworem zawierającym ten enzym, butelka zniknie.

Enzymy działają w ściśle określonych warunkach temperatury, ciśnienia, wilgotności. Badania laboratoryjne prowadzone są pod szczególną kontrolą. Ten enzym najprawdopodobniej nie był testowany w środowisku otwartym, gdzie jest szereg innych enzymów, substancji, mieszanin, gazów czy płynów tylko w wydzielonym laboratoryjnym opakowaniu, w szalce czy probówce, być może w trochę większej skali, ale na pewno nie jest to rozwiązanie naszych problemów z tworzywami sztucznymi.

Czy ten enzym pozwoli wyeliminować zalegające odpady w naszych morzach i oceanach?

Bardziej zgodziłabym się z tym założeniem, ale też nie w sposób ogólny, bo w oceanach mamy problemy dwojakiego rodzaju.

Pierwszym problemem jest największa wyspa śmieciowa, która krąży po oceanie i ma nagromadzoną taką ilość odpadów, że poza mechanicznym zebraniem, wytransportowaniem na ląd i unieszkodliwieniem ich w specjalistycznej instalacji, naprawdę nie ma możliwości zajęcia się tym in situ, czyli w miejscu.

Nie znam, ani nie widzę obecnie technicznej możliwości, żeby na taką ogromną wyspę śmieci przetransportować jakieś substancje czy urządzenia, które tam, na miejscu, pływając po oceanie, poradziłyby sobie z nią. Raczej istotne jest to, co się dzieje – czyli zbieramy odpady i transportujemy je na ląd do miejsc, gdzie mamy instalacje przygotowane do ich przetworzenia. Proszę pamiętać, że są to odpady, które przez wiele, wiele lat pływały w wodzie morskiej. To nie są surowce wtórne, które my huraoptymistycznie przekażemy do recyklingu.

Mamy też drugi problem w morzach i oceanach, ale też w naszych słodkich wodach, rzekach i jeziorach czy też w glebie – mikroplastik.

Uważam, że w tym kontekście rola enzymów może być nieoceniona, ale w żadnym wypadku nie należy myśleć, że nagle wstrzykniemy do jeziora dwie tony enzymów i jezioro będzie czyste.

Raczej widziałabym ich zastosowanie na przykład w naszych oczyszczalniach ścieków, jako dodatkowy element oczyszczania, po to, żeby woda wypuszczana do środowiska spełniała także normy dotyczące mikroplastików. W takiej skali, w kontrolowanych warunkach, jakie mamy np. w naszych oczyszczalniach ścieków, wydaje mi się, że byłoby to bardzo ciekawe zastosowanie.

A jakie są zalety i wady używania enzymów?

Największą wadą jest mówienie ludziom, że znaleźliśmy rozwiązanie ich problemu.

Nie możemy powiedzieć ludziom, że znaleźliśmy enzym, który sobie poradzi z rozkładem tworzyw sztucznych, więc dalej możecie produkować tyle tworzyw sztucznych, ile chcecie. Nie.

Nadal musimy namawiać do zmiany modeli konsumpcyjnych, ograniczania zużycia takich substancji, które są albo trudno rozkładalne, albo nierozkładalne, a ich trwałość w środowisku liczymy w setkach lat.

Druga wada, jaką widzę, to szerokie użycie enzymu w środowisku naturalnym, podczas gdy nie do końca znamy jego reaktywność w wodzie o różnym zasoleniu czy temperaturze. Może to przynieść tyle samo złego co dobrego.

Nie wiemy, jak on wpływa na inne organizmy np. ryby?

Tak, nie wiemy również, jak ten enzym zachowa się długookresowo w wodzie.

Trzecia wada jest taka, że enzym powinien działać celowo, czyli powinien być zastosowany konkretnie w miejscu, gdzie nagromadzenie substancji, które jest w stanie strawić, jest duże. Nie wyobrażam sobie wpuszczenia dwóch ton płynu z enzymem do dużego jeziora, bo z dużym prawdopodobieństwem ta cząsteczka aktywna nie trafi na cząsteczkę mikroplastiku.

Coś jeszcze?

Kolejna rzecz to jego selektywność. Z dokumentów, do których dotarłam, wynika raczej, że ten enzym rozkłada niektóre tworzywa sztuczne, głównie PET, czyli polietylen. A polietylen jest jednym z setek polimerów, które możemy rozkładać. Pojawia się pytanie o konkretny zakres stosowania tego enzymu i efekt, którego się spodziewamy. Czy on wystąpi na pewno w takiej skali, w jakiej huraoptymistycznie się nam to zapowiada.

A jaka jest największa zaleta takiego rozwiązania?

Jako pierwsze przychodzi mi do głowy środowisko oczyszczalni ścieków – tam na pewno możemy w sposób znaczący oddziaływać nowymi rozwiązaniami, żeby mniej zanieczyszczać środowisko.

Mamy ogromny problem z mikroplastikami. Jest bardzo dużo badań, które wykazują, jak wiele ich jest w naszym środowisku, jak bardzo kumulują się w organizmach żywych, ile każdy z nas ma ich w płucach, w żołądku, w każdej komórce swojego ciała, w układzie krwionośnym. Są takie spektakularne zdjęcia, na których widzimy złowioną rybę z rozciętym żołądkiem, w którym jest bardzo dużo mikroplastików.

Dlatego dalsze prace nad rozkładem enzymatycznym tworzyw sztucznych w kontrolowanych warunkach są kluczowe. Właśnie tam, gdzie możemy go celowo zastosować, czyli mamy możliwości kontroli jakości procesu i środowiska, w jakim ten proces przebiega.

Sześć lat temu naukowcy z Instytutu Technologicznego w Kioto odkryli bakterie, które miały usuwać butelki PET ze środowiska naturalnego. Informacja ta obiegła media i polskie i ogólnoświatowe. Co jakiś czas mamy taki wybuch medialny, ale czy Pani obserwuje, że te wybuchy czy odkrycia faktycznie coś zmieniają. Co z tego wynika?

Nie, te odkrycia niewiele zmieniają poza tym, że rzeczywiście pogłębiają naszą wiedzę na temat pewnych procesów molekularnych. Kilka lat temu pojawiło się dosyć obszerne, huraoptymistyczne opracowanie dotyczące larw mączniaka, które mogą pożerać polistyren, czyli pianki polistyrenowe. Tłumacząc w prosty sposób: larwa mączniaka zjada piankę polistyrenową i w efekcie jej procesów przemiany materii larwa robi kupę. Nie wiadomo, w jaki sposób trawienie pianki polistyrenowej wpływa na odchody tego zwierzęcia i czy nie robimy sobie większego problemu na wyjściu niż na wejściu, bo mamy coś jeszcze bardziej rozdrobnionego i jeszcze mniej możliwego do przetworzenia.

A ta pianka do czego jest używana?

To styropian: opakowania do jedzenia, kubki, styropian ociepleniowy. To są komponenty codziennego użytku. I druga rzecz, bardzo ważna moim zdaniem, to pokazanie, że bakteria jest mikroskopijna, enzym działa w mikroskali. Larwa mączniaka już jest dostrzegalna gołym okiem, ale można sobie wyobrazić, ile tych larw mączniaka potrzeba, żeby zjeść jedno opakowanie na przykład po kebabie.

Nie deprecjonowałabym jednak tych odkryć. One są niezmiernie ważne i na pewno, w którymś momencie pozwolą nam na aplikację w skali przemysłowej, na zastosowanie wielkoskalowe, być może równolegle w powiązaniu z innymi odkryciami. Ale na pewno nie są to rozwiązania, które powodują, że problem nam znika. Problem nie znika i problem jest na tyle istotny i na tak ogromną skalę, że te odkrycia są mikrośladami w kontekście jego rozwiązania.

Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.

Czy technologie uratują nas przed górą śmieci?

My jesteśmy odpowiedzialni za tu i teraz i najlepiej rozwiążemy nasze problemy, nie kreując ich.

Jeżeli wiemy, że problemem jest kumulacja tworzyw sztucznych w środowisku, to najlepszym rozwiązaniem, tu i teraz, jest natychmiastowe ograniczenie ich zużycia.

Mieliśmy do czynienia z kilkudziesięcioma substancjami i materiałami, które w toku rozwoju cywilizacji najpierw były uznane za zbawienne dla świata, a potem okazały się ogromnym problemem.

Proszę o przykłady.

Pierwszy to DDT (handlowa nazwa Azotox – przyp. red.) – substancja chemiczna, która miała pozwolić na dużo sprawniejszą pracę w rolnictwie. Okazało się, że DDT jest niesamowicie toksyczne, kumuluje się w łańcuchach pokarmowych. Znaleziono je nawet w tłuszczu wielorybów, który jedli Eskimosi, którzy nigdy DDT nie stosowali. Po kilkunastu latach używania zakazano całkowicie stosowania tej substancji.

Drugi przykład to eternit, inaczej azbest. Najpierw uznawany za cudowny materiał, który był niesamowicie tani w wytworzeniu i charakteryzował się właściwościami bardzo przydatnymi w budownictwie. No a dziś wiemy, że powoduje ciężkie choroby układu oddechowego i trzeba było zakazać jego stosowania i nakazać w określonym czasie likwidację wszystkich jego źródeł.

I z tworzywami sztucznymi jest trochę tak samo.

Tak, czyli jak?

One, co prawda, obecnie nie wpływają bezpośrednio na nasze zdrowie, ale już mamy badania dowodzące, że za chwilę nasze organizmy będą plastikowymi organizmami.

W związku z tym nie mamy na co czekać, myśleć, że jedna czy druga grupa naukowców jest w stanie rozwiązać problem.

Przede wszystkim to my powinniśmy ten problem rozwiązać u źródła, czyli w sposób zasadniczy zmienić naszą metodę konsumpcji i ograniczyć zużycie tworzyw sztucznych, które dzisiaj kumulują się w środowisku czy to na naszych składowiskach odpadów, czy to w rzekach, jeziorach, w glebie i na wyspach oceanicznych.

Nagrywam ten wywiad ze wsi, na której się wychowałem. To jest mała wieś w centralnej Polsce i widzę, że wokół mnie jeszcze mnóstwo budynków, stodół, budynków gospodarczych jest pokrytych eternitem produkowanym z azbestu. To się powoli zmienia, ale faktycznie przez lata był on stosowany w całej Polsce. To też bardzo dobry przykład ostrzegający przed różnymi cudownymi wynalazkami. Specjalnie przywołałem, jak Pani to dobrze zauważyła, te huraoptymistyczne tytuły internetowe i trochę mam wrażenie, że ludzie czytający nagłówki tak się uspokajają i myślą sobie, że faktycznie taki enzym jest, tutaj jeden, tam drugi. No i właściwie niespecjalnie trzeba coś robić, bo technologia i naukowcy w końcu rozwiążą nasze problemy.

To niestety prowadzi nas na ścieżkę zaufania autorytetowi i do odsunięcia od siebie obowiązku i odpowiedzialności. To jest bardzo niebezpieczne.

Zachęcam wszystkich państwa, jeżeli w waszej okolicy jest zakład gospodarki odpadami, udajcie się tam. Te zakłady regularnie, a przynajmniej większość z nich, organizują drzwi otwarte, albo można wejść na ich stronę internetową i poprzez kamery zakładowe zobaczyć, co się tam dzieje, ile dziesiątek ton śmieci wytwarza najbliższa okolica w ciągu jednego dnia.

I dopiero kiedy zwizualizujemy sobie tę górę śmieci i zestawimy z enzymem w probówce, wtedy większość z nas jest w stanie zdać sobie sprawę, że ten enzym nie rozwiązuje naszego problemu.

Natomiast szok, jaki przeżywamy, konfrontując się z tą górą śmieci, być może u wielu z nas otworzy chęć do tego, żeby w mikroskali, u siebie w domu zmienić jakiś nawyk, jakieś przyzwyczajenie. Pamiętajmy, że nie jedna osoba wykonującą kolosalną pracę, ale miliony osób, z których każda wykona mikrogest, przynoszą zmianę.

I tym mikrogestem może być to, że nie kupię kolejnego mydła w małym dystrybutorze tylko w opakowaniu zbiorczym i przeleję do dystrybutora, który już mam u siebie, albo przerzucę się na mydło w kostce. Nie zapomnę torby na zakupy. Wielu z nas mówi: „biorę swoją torbę na zakupy”, a jednak widzę, że w sklepach wiele osób jeszcze bierze zrywki i tego rodzaju nierozsądne zachowania są na porządku dziennym.

Czy to pomoże?

Mikrogesty każdego z nas przyniosą na pewno efekt nieporównywalnie większy niż superwynalazki podkręcane jeszcze w społeczeństwie przez nowomowę głoszącą, że to sztuczna inteligencja pozwoliła to wymyślić.

Dlaczego sztuczna inteligencja pozwoliła to wymyślić? Bo po prostu dużo szybciej sekwencjonuje dane. I jeżeli mamy zbadać możliwość działania kilkudziesięciu czy kilkuset kombinacji substancji na kilkadziesiąt, czy kilkaset innych substancji, to człowiekowi obliczenie tego na kalkulatorze zajęłoby wiele lat. A mając sztuczną inteligencję, możemy wprowadzić pewne formuły i metodą eliminacji wybierze nam ona trzy, cztery substancje, czy trzy, cztery kombinacje czynnościowe, które z największym prawdopodobieństwem przyniosą oczekiwany efekt.

To nie sztuczna inteligencja coś wymyśliła, to nadal człowiek zadał sztucznej inteligencji pewne zadanie – wyselekcjonowania najbardziej prawdopodobnych rozwiązań. I potem człowiek w laboratorium w sposób bardzo skrupulatny przebadał – wyniki były publikowane w czasopismach, które gwarantują nam, że badania zostały precyzyjnie wykonane – i potwierdził hipotezę o funkcjonalności danej substancji na daną substancję.

Ale na pewno sztuczna inteligencja nie rozwiązuje za nas problemu i enzymatyczny rozkład tworzyw sztucznych w żaden sposób nie będzie prowadził do zlikwidowania problemu obecności tworzyw sztucznych w środowisku.

W 2022 roku obchodzimy pięćdziesiątą rocznicę ukazania się głośnego raportu „Granice wzrostu”. Zarówno w mediach głównego nurtu, ale i niszowych ta okrągła rocznica właściwie przeszła bez echa, a ten enzym wywołał fale newsów. Dlaczego, Pani zdaniem, tak się dzieje?

Myślę, że jednym z wielu powodów jest brak wiedzy. Łatwiej jest przypiąć łatkę newsa czemuś, co jest nowinką, co jest świeże i wydaje się na pierwszy rzut oka atrakcyjne, ponieważ zawiera dużo trudnych słów. Mamy enzym, sztuczną inteligencję, odkrycie naukowe. Czyli mamy taki charakter informacji, który dla wielu odbiorców będzie atrakcją. Wszyscy jesteśmy ciekawi czegoś nowego. A któraś tam dziesiąta rocznica opublikowania jakiegoś tam raportu, który mówił, że istnieją granice wzrostu, jest dużo trudniejsza w sprzedaniu medialnym.

Dzisiaj żyjemy w świecie, w którym news dezaktualizuje się po godzinie. I jeżeli coś już pojawiło się w Internecie, to bardzo niewiele osób czeka na wydanie gazetowe. Nie mamy już tego nawyku, że to prasa, radio czy telewizja dostarczają nam informacje, tylko każdy z nas ma smartfona i tak naprawdę otrzymuje godzina do godziny, minuta do minuty relację z meczu czy wojny na Ukrainie, czy właśnie z odkryć naukowych. W związku z tym media mają dzisiaj bardzo trudne zadanie, by tak przekazywać wiedzę, żeby ona nie była nieaktualna, ale była też ciekawa i trafiła do wielu odbiorców. Ważna jest współpraca wielu grup odpowiedzialnych za komunikację: mediów, celebrytów, influencerów, naukowców.

Jakiś przykład tej współpracy?

Dobrym przykładem jest temat koszenia trawników, a raczej odchodzenia od koszenia trawników i zmiana w naszej głowie tego pojęcia estetyki, że już nie wydaje się nam atrakcyjne i estetyczne pole golfowe przed każdym domem, za to zachwycamy się chwastami, które rosną – czy będzie to ostrożeń, szczaw, dzikie kwiaty czy mięta. Kiedyś kosiliśmy, laliśmy herbicydami, żeby była równa trawka, a dzisiaj cieszymy się, że trawnik na pasie rozdzielającym drogi nie jest skoszony, że takie to kolorowe i ładne.

Proszę zauważyć, że nie wydarzyło się to z dnia na dzień i nie spowodowała tego jedna publikacja. Od co najmniej 10 lat zmienia się nasz sposób postrzegania świata w tym zakresie, ale nie jesteśmy bombardowani informacjami w sposób newsowy, huraoptymistyczny, tylko to jest jak kropla drążąca kamień. Mamy bardzo dużo informacji, które prowadzą do jednego efektu: nie koś trawnika. Bo nie ma wody, bo jest za gorąco, bo znikają pszczoły, bo nie ma bioróżnorodności, bo to jest niepotrzebne, bo to dużo kosztuje, bo to niczemu nie służy. Mamy różne komunikaty od różnych grup osób, które przekazują nam dokładnie to samo, po to, żeby w efekcie zmienić nasze zachowanie.

I myślę, że tu jest pole dla mediów, żeby wspólnymi siłami podbijać nawet takie informacje, bardzo profesjonalne o charakterze newsowym, ale obudowywać je szeroką komunikacją i mówić, że dane odkrycie nie zmieni naszego problemu, bo nasz problem jest taki, że źle konsumujemy. Ten dzień, tzw. Dzień Długu Ekologicznego, w którym zużyliśmy wszystkie zasoby naszej planety, przypada rok do roku coraz wcześniej, z wyjątkiem dwóch lat pandemii, kiedy przesunął się parę dni do przodu. To też pokazało, że człowiek zaczął wolniej żyć, bo nie latał samolotami, nie jeździł samochodami, nie chodził do sklepów, bo mu te sklepy zamknęli. W sposób realny pandemia wpłynęła na konsumpcję zasobów planety.

Rozmawiając z Panią, patrzę na podwórko przed domem, które jest zarośnięte roślinami, właściwie chwastami i uświadamiam sobie, że sam toczę boje od dłuższego czasu ze swoją mamą i tatą, którzy chcieliby uruchomić kosiarkę, natomiast ja stawiam opór. I tu faktycznie walka informacyjna i świadomościowa toczy się właściwie każdego dnia na każdym poziomie…
Czego my powinniśmy dzisiaj żądać od polskich polityków, żeby gospodarka odpadami była przyjazna ludziom i środowisku?

Powinniśmy żądać od polityków systemowych rozwiązań. Tych systemowych rozwiązań w Polsce brakuje. Mówię o tym głośno na konferencjach branżowych, mówię w twarz każdemu kolejnemu ministrowi od piętnastu lat. My mamy zręby, pojedyncze klocki, z których nie da się zbudować dobrze funkcjonującego mechanizmu i niestety w wielu aspektach łapiemy za największy klocek, bo myślimy, że jak włożymy duży klocek, to on nam wypełni pustą przestrzeń i rozwiąże problem. A tak naprawdę potrzebujemy tych małych trybików.

Proszę o przykład.

Kilka miesięcy temu pojawił się projekt kolejnego krajowego planu gospodarki odpadami, czyli strategicznego dokumentu przyjmowanego na poziomie Rady Ministrów. Czytając ten dokument, jestem zawiedziona po raz kolejny brakiem perspektywicznego, systemowego myślenia.

To jest brak odwagi ze strony polityków, bo wpisanie do takiego dokumentu pewnych celów i pewnych narzędzi oznacza, że trzeba je zrealizować. Brak wpisania oznacza, że może je zrobimy, a może nie, ale nikt nas z tego nie rozliczy. Ten brak ambicji i brak holistycznego, strategicznego myślenia prowadzi do tego, że dzisiaj w Polsce mamy kilkadziesiąt projektów spalarni, a żadnego projektu biogazowni komunalnej.

Spalając odpady, tak naprawdę rozwiązujemy problem strumienia resztkowego przy minimalnym efekcie dodanym w postaci ciepła i energii, która wcale nie jest zieloną energią, bo nie spalamy surowców odnawialnych tylko nieodnawialne, które są nam po prostu niepotrzebne.

A mając na przykład biogazownię mamy ciepło, energię i materię organiczną, recykling organiczny, który zawracamy z powrotem do gleby. Mamy płynny nawóz, którym nawadniamy glebę, mamy substancje humusowe, które nam tę glebę wzbogacają.

Spalarnia jest duża, spektakularna, kosztuje bardzo dużo pieniędzy i łatwo jest w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej powiedzieć: „My efektywnie wydajemy środki unijne, bo w perspektywie tego i tego programu ramowego wydatkowaliśmy efektywnie dwa miliardy, bo zrobiliśmy cztery projekty, każdy o wartości pół miliarda złotych”.

Dlaczego tak się dzieje?

To jest dla nich wygodne. Biogazownia kosztuje 30 milionów, a nie pół miliarda, więc trzeba by ze 100 takich biogazowni wybudować czy kompostowni, czy instalacji recyklingu tworzyw sztucznych, czy instalacji recyklingu tekstyliów. Za chwilę będziemy mieć ogromny problem ze wskaźnikiem recyklingu tekstyliów. Nie jest łatwo sprzedać informację, że zbudowaliśmy system. Moim zdaniem brakuje zarówno stronie rządzącej, jak i stronie obywatelskiej – bo wpływ obywateli na rządzących jest niezmiernie ważny – ambitnego, strategicznego spojrzenia planisty i podjęcia się roli prowadzącego do dużej zmiany, małymi krokami, ale do dużej zmiany.

Przypomina mi się, jak w maju zeszłego roku odwiedziłem Urząd Miasta Łodzi, prosząc o dokumentację spalarni, którą miasto planuje wybudować i spytałem, ile osób przede mną poprosiło o te dokumenty i usłyszałem, że właściwie, jeżeli chodzi o mieszkańców to nikt, a jeżeli chodzi o organizacje społeczne to jedna. Pani poszła na zaplecze i wróciła z informacją, że to było Towarzystwo na Rzecz Ziemi z Oświęcimia…
Czego Pani zdaniem powinniśmy dzisiaj żądać od biznesu i korporacji.

Na pewno powinniśmy żądać realnego wdrożenia modeli degrowth, czyli postwzrostu. Miarą rozwoju społeczno-gospodarczego nie powinno być wzrastające PKB. To jest straszne, co dzisiaj mówię w dobie kryzysu, który puka do naszych drzwi, recesji czy wręcz jakichś stagnacji i innych makroekonomicznych czynników.

Natomiast powinniśmy żądać postwzrotstu i powinniśmy żądać odpowiedzialności producentów za ich produkty.

To nie miasto czy organizacje społeczne powinny zajmować się zbiórką odzieży tylko sieci, które tę odzież wprowadzają do obrotu i co trzy tygodnie mają nową kolekcję, namawiają konsumenta, że dzisiaj musi mieć różową bluzkę, a jutro musi mieć zieloną bluzkę. Ta sieć powinna tę różową bluzkę, która jej zdaniem przestała być modna po sześciu tygodniach, odebrać od nas i nam skompensować zakup nowej bluzki, oddając nam część pieniędzy z zakupu starej bluzki.

W dużej mierze wymusiliśmy to na elektronice, w dużej mierze jest to wymuszone w kilku sektorach przemysłowych, gdzie istnieje odbiór ponowny np. niezużytych czy niesprzedanych gazet, czasopism itd. O wiele za mało wymagamy od potentatów, gigantów. O wiele za mało wymagamy od Grupy Coca-Cola, od Grupy Procter and Gamble, Grupy Kraft, od wszystkich grup odzieżowych.

Jako obywatele, jako społeczeństwo mamy ogromne możliwości faktycznego wymuszenia na nich nowych modeli biznesowych, które są modelami cyrkularnymi, modelami wypożyczania, long life – czyli kupuję coś, co będzie długo żyło, a ty, firmo, obiecałaś mi, że to się nie popsuje, a jak mi jednak to się popsuje, to ja ci to oddaję, a ty mi to naprawiasz na własny koszt. I to możemy wymusić. Bardzo wiele marek już idzie w tym kierunku. Na razie to są mikrodziałania, ale one cieszą się ogromnym poparciem społecznym. I nagłaśnianie, że ta marka jest super, bo wprowadza takie rozwiązanie, powoduje, że wpływamy na inne marki, które będą musiały pójść za tym trendem. Jako obywatele mamy tu ogromną rolę do spełnienia.

Tu z kolei odsyłam Państwa do naszego artykułu „Nowość zaklęta w przedmiocie, czyli celowe postarzanie produktu”.
Czego my od siebie, jako obywatele, powinniśmy wymagać.

Zdrowego rozsądku najkrócej rzecz ujmując. Nie chodzi o to, żeby upadlać się i odmawiać sobie wszystkiego. Nie trzeba być ascetą i brzydko powiem „ekoświrem”. Trzeba po prostu zdać sobie sprawę, że w XXI wieku „być” znaczy więcej niż „mieć”. Nie trzeba posiadać, nie trzeba być właścicielem, żeby być, żeby być superczłowiekiem, żeby być influencerem, żeby być redaktorem, pracownikiem. Nie trzeba kupić browaru, żeby wypić piwo.

Skupmy się, proszę państwa, na tym, żeby „być” i zastanawiajmy się, czy nasze bycie, nasze przetrwanie może z każdym dniem trochę mniej oddziaływać na środowisko.

Mikrogesty milionów ludzi znaczą więcej niż jeden wielki gest jakiegoś wielkiego podmiotu.

Bo to te mikrogesty miliona ludzi są szczebelkami w drabinie i pozwalają osiągnąć pewne cele nie krokami milowymi, ale właśnie sukcesywnym wchodzeniem po małych schodach – żeby było nam wygodniej, żeby w zasięgu każdego z nas było dojście do tego samego momentu bez czekania.

Zacznijmy od dziś. Przesiądźmy się na rower, do komunikacji miejskiej, jedźmy carsharingiem, wyrzućmy złe nawyki, segregujmy lepiej śmieci. Idąc na zakupy poza zrobieniem sobie drobnej przyjemności, bo tego nie odmawiam ani sobie, ani innym, naprawdę zastanówmy się, czy tego wszystkiego na pewno potrzebujemy. Czy nasze dziecko potrzebuje dwudziestu t-shirtów, czy może dziesięć mu w zupełności wystarczy, czy my potrzebujemy piątą parę butów, a może trzy pary butów nam wystarczą. Zacznijmy od naszych codziennych wyborów.

Dziękuję za rozmowę.

Iceland, Liechtenstein, Norawy – Active citizens fund – logo

Projekt „Rady na odpady” finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 168 (12) / 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Ekologia Rady na odpady

Być może zainteresują Cię również: