Książka , Rozmowa

Regeneracja! Społeczeństwo – praca zbiorowa

Regeneracja! Społeczeństwo Jerzy Hausner i Jan Oleszczuk-Zygmuntowski

Stoimy zatomizowani, spolaryzowani i nierówni wobec wyzwań: środowiskowych, technologicznych, cywilizacyjnych, tych wynikających z uwarunkowań geopolitycznych i ideologicznych, ale i tych związanych z napięciami wstrząsającymi wspólnotami lokalnymi. Żadna opatrzność nie rozwiąże naszych problemów za nas. Dlatego zadajemy to pytanie: jakim społeczeństwem w obliczu tych wyzwań powinniśmy się stać i co należy zregenerować, aby było to możliwe? [ze wstępu]

 […]

Fragment książki opublikowany na podstawie licencji Creative Commons (CC BY-SA 4.0) – Collegium Civitas jest właścicielem praw do tekstu. Zachęcamy do lektury całej książki.

Regeneracja zamiast degeneracji

Jerzy Hausner w rozmowie z Janem Oleszczuk-Zygmuntowskim

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski: Próbujemy porozmawiać na temat naszego społeczeństwa w kontekście regeneracji, ponieważ zdaje się, że z tego punktu widzenia jesteśmy w pewnym punkcie przesilenia. Niektóre modele się wyczerpują, trwa poszukiwanie nowych, jest to też taki czas, jak powiedziałby Gramsci, budzenia się potworów. Próbujemy patrzeć w przyszłość i zastanawiać się, co jest za tym horyzontem. Pierwsze więc pytanie jest takie otwierające: jakim społeczeństwem powinniśmy się stać w obliczu tych różnych wyzwań cywilizacyjnych, społeczno-ekonomicznych, technologicznych, klimatycznych czy nawet jakichś ideologicznych?

Jerzy Hausner: Myślę o nas, o Polakach, że społeczeństwem jesteśmy, ale jakby nasz rodzaj uspołecznienia, rodzaj więzi, które w naszym przypadku dominują, to nie są więzi, które budowałyby podstawę do rozwoju. To są raczej więzi, które są wystarczająco mocne dla pilnowania swoich spraw, załatwiania i ochrony własnych interesów. To się trochę wywodzi z czasów PRL-u, kiedy społeczeństwo nie mogło mieć wpływu na funkcjonowanie państwa, w każdym razie nie mogło mieć wpływu jako społeczeństwo. Poszczególne jednostki mogły w ten czy inny sposób oddziaływać.

W związku z tym jedyną rozsądną postawą, nie mówię, że ona była wyłączna, ale dominującą strategią życiową, była strategia oswajania tego systemu. Wchodzenia w ten system na niskim poziomie zaangażowania, na takim, który jest niezbędny, aby ludzie podobni do nas pomagali nam przetrwać i zaspokajać istotne potrzeby.

Nawet osoby, które system współtworzyły, uczestniczyły w tych więziach, które nazywam „klanowymi”. To były stosunkowo nieduże grupy osób bliskich, po części grupy rodzinne, po części osoby zaprzyjaźnione.

I te sieci znajomości były po prostu niezbędne do życia. Ktoś znał kogoś, kto z kolei miał dostęp do kogoś innego, bo dzięki temu można było załatwić rzeczy, których w inny sposób załatwić się nie dało.

Wszystko się bowiem załatwiało. Nie kupowało, nie wytwarzało, tylko się załatwiało. Wszystko, co było potrzebne, się załatwiało. I nie było możliwości, aby nie uczestniczyć w łańcuchu załatwiania.

Był taki znamienny film średniometrażowy, z Henrykiem Bąkiem w roli głównej. Miał tytuł „Uszczelka”. Rzecz dotyczyła – wprost i w przenośni – prostego urządzenia, którego nie można było nabyć. A postać grana przez Henryka Bąka to dyrektor przedsiębiorstwa – człowiek, który mógł załatwić wszystko. Każdy chciał być z nim w dobrych relacjach. Jak człowiek widział w pewnym momencie, że nie działa mu piecyk gazowy, a w domu jest zimno i dzieci marzną, to się nie zastanawiał, czy da coś, co było łapówką. Łapówka była powszechnym sposobem budowania relacji. Czasami były to całkiem długie łańcuchy wymiany rzeczy i przysług. Wszystko jedno, czy załatwiało się w ten sposób miejsce w szpitalu, czy badanie, czy lek. Wszystko się załatwiało. W związku z tym grupy klanowe były grupami przetrwania i stworzyły pewien specyficzny model życia społeczeństwa klanowego.

I teraz to społeczeństwo klanowe zostało poddane traumatycznej zmianie rynkowej, która spowodowała jego rozszczepienie.

Dlatego część społeczeństwa, o czym pisałem w przeszłości w pracy o tytule Trzy Polski[1] , nazwaliśmy „Polską kapitałową”. Chodziło o ludzi, których strategia życiowa polegała na wykorzystywaniu różnych form kapitału – nie tylko finansowego czy wytwórczego – ale także intelektualnego, kompetencji i wiedzy. Ci ludzie znakomicie odnaleźli się w systemie gospodarki rynkowej. W tej grupie dominowały cechy indywidualne i przedsiębiorczość. Ich model innego funkcjonowania już nie polegał na wymienianiu przysług, ale na robieniu interesów, dokonywaniu intratnych transakcji.

Oczywiście, część tego biznesu była prowadzona przy współudziale państwa, więc koneksje polityczne miały znaczenie, ale w Polsce oligarchia nie umocniła się silnie. Oczywiście, byli oligarchowie, zwłaszcza we wczesnym okresie, ale nie zdobyli oni dominującej pozycji w polskiej gospodarce rynkowej.

Druga część społeczeństwa to była „Polska etatowa”. Obejmowała ludzi pracujących na etatach, czyli w sferze budżetowej. Wśród nich byli nauczyciele, pracownicy opieki zdrowotnej, służb komunalnych i inni, tacy jak pracownicy Poczty Polskiej. Ogromna liczba osób, które wynagradzane były z tytułu etatu. Strategia życiowa tej grupy była zupełnie inna. Opierała się na uczestniczeniu w strukturach reprezentujących interesy zawodowe, które miały wpływ na decyzje państwa. Najbardziej wpływowe były silne i liczne grupy branżowe (np. górnicy), które konsolidowały się wokół struktur ministerialnych, czyli miały swój resortowy układ odniesienia i reprezentację zawodową.

Na przykład taki układ istniał w sektorze edukacji. Chociaż trochę został osłabiony przez przekazanie pewnych kompetencji jednostkom samorządu terytorialnego. Minister Przemysław Czarnek obecnie ponownie wzmacnia ten układ, w którym resort i kuratorzy sprawują nadzór nad systemem edukacji, a różne zachęty i kary są stosowane dla wymuszenia podporządkowania się.

„Polska etatowa” w nowej konfiguracji przeniosła doświadczenia, które pochodziły z czasów PRL-u, gdzie dominującymi grupami interesu były grupy branżowe. Miały swoje reprezentacje, eksponentów politycznych i zarządczych, a także swoje zasoby i regulacje. Wykonywanie wielu zawodów było szczegółowo regulowane. Ustanawiano przymusowe samorządy zawodowe, jak np. izby lekarskie. To fundament sfery budżetowej i związanego z nią politycznego przetargu.

Na przykład Związek Nauczycielstwa Polskiego, w mniejszym stopniu „Solidarność”, pokazuje, że związek zawodowy nigdy nie przekształcił się w coś innego niż reprezentacja branży. Siła tego związku polegała na tym, że skutecznie potrafił reprezentować interesy zatrudnionych w oświacie i bronić ich ustawowych przywilejów. W rządach lewicowych związek posiadał większe wpływy, ponieważ miał swoich eksponentów w parlamencie. Jeśli rządy były prawicowe, część reprezentacji środowiska przechodziła do „Solidarności”.

Trzecią częścią społeczeństwa jest ta, którą nazwaliśmy „zasiłkową”. To są ludzie, których podstawowa strategia życiowa polega na utrzymaniu różnych rodzajów świadczeń, nawet jeśli jest to łączone z zatrudnieniem. Pamiętam, że gdy byłem ministrem pracy, w roku 2001 lub 2002 otrzymałem wyniki badań dotyczących struktury dochodowej w pewnym powiecie o najwyższej stopie bezrobocia. Analiza przeprowadzona przez urząd pracy wskazywała na to, że sytuacja rodzin, w których obydwoje rodzice pracują, jest gorsza niż sytuacja, gdy tylko jeden z rodziców pracuje, a drugi korzysta ze świadczeń. Oczywiście sytuacja ta jest znacznie lepsza niż w przypadku, gdy obydwoje są na świadczeniach. Strategia polega więc na byciu częściowo w „Polsce etatowej” i częściowo w „Polsce zasiłkowej”, ponieważ to zapewnia bezpieczeństwo. „Trzy Polski” oddalały się od siebie coraz bardziej i poszukiwały swojego własnego politycznego umocowania.

To oznacza, że przestrzeń „społeczeństwa obywatelskiego” była zawsze mikra i nie miało to większego znaczenia, czy tych organizacji społecznych powstawało więcej czy mniej. Nasze zrywy obywatelskie zawsze szybko wygasały. Były takimi gejzerami aktywności. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to doroczny gejzer aktywności. Piękny, ale wyjątkowy.

Sektor pozarządowy nie ma swojej mocnej reprezentacji, nie znajduje swojego politycznego przełożenia. W związku z tym, choć jest potrzebny, nie ma mocy. Nie nadaje kierunku zmian rozwarstwionego społeczeństwa.

W Polsce jest dużo energii przetrwania, energii radzenia sobie, ale nie ma energii rozwoju, energii dokonywania przemiany, dążenia w takiej czy innej skali do zmiany społecznej. Nie tylko niezgody na to, jak jest, ale też porozumienia w kwestii tego, jak miałoby być i realizacji tego.

Tym bardziej że też nasza konstrukcja samorządu terytorialnego od samego początku była w istocie konstrukcją podporządkowaną organizacji terytorialnej państwa, bo tak naprawdę nie wyłoniła się z oddolnego ruchu mieszkańców.

Jest taki wątek, o którym również jest mowa w książce pod Twoją redakcją Gospodarka i entropia. Jak wyjść z polikryzysu[2]. W tekstach, które tam się pojawiają, ciągle powraca znaczenie relacyjności, swego rodzaju takiej federacyjności, łączenia się w takie grupy, samoorganizacji, która właśnie jest tym potencjałem przemiany. Czy to jest możliwe w takim świecie, w którym cały czas najlepszą strategią na osiągnięcie sukcesu jest swego rodzaju strategia grania na siebie, zadbania o swoje, doedukowania się, inwestowania i tak dalej?

To jest oczywiście pytanie o to, pod jakimi warunkami ludzie zdecydują się na inną strategię, porzucając strategię opanowaną, i co mogłoby ich do tego skłonić.

W moim przekonaniu alternatywna strategia powinna zaczynać się od przedrostka współ-, czyli odwoływać się i bazować na wspólnotowości, współpracy, współzrozumieniu, współodpowiedzialności, współtworzeniu, współczuciu, współdziałaniu oraz przesunięciu na dalszy plan tego, co wsobne.

Państwo powinno zatem wspierać, preferować te środowiska i organizacje, które ową strategię współ- inicjują i realizują.

Najbardziej prawdopodobne jest to w przypadku lokalności. Tam, gdzie ludzie się znają, gdzie identyfikacja jest możliwa, gdzie kontakt może być osobisty, gdzie możemy się spotkać, podjąć działanie ukierunkowane konkretnie. Przy czym przez lokalność nie mam na myśli gminy. Gmina może być lokalnością, ale może być to wieś, sołectwo czy osiedle. Właśnie to, co lokalno-wspólnotowe, przynosi pozytywne efekty, których ma kto bronić i je podtrzymywać. W praktyce znaczy to na przykład, że jeśli stworzyliście spółdzielnię energetyczną, to nie może być tak, że produkujecie energię elektryczną, którą przejmie państwowy kartel i każe wam ją zwrotnie zakupić z narzuceniem wysokiej marży. Energię społeczną wyzwala przekonanie, że działając razem, uzyskamy znaczące korzyści.

Czasami pojawia się drugi motyw, a mianowicie poziom zagrożenia jest tak duży, że ludzie w obronie tego, co już mają, czego nie chcą utracić, musieliby się zacząć porozumiewać, ale jednocześnie tak się porozumiewać, że jak zaczną coś robić, to nie wymknie im się to z rąk.

Kluczowe z alternatywnej strategii jest uwspólnienie zasobów i wytwarzanie dóbr wspólnych. Niezbędne jest uwspólnienie wiedzy, wspólne zdefiniowanie sytuacji i możliwości działania. Rosnące zagrożenia, sytuacje związane z klimatem, sytuacje związane z różnego rodzaju deficytami w zakresie usług publicznych mogą skłaniać społeczności lokalne do podejmowania działań.

Państwo powinno je uznać i wspierać, szczególnie wtedy, kiedy samo nie jest w stanie dostarczyć odpowiedniej puli dóbr publicznych.

W transferach, które państwo uruchamia, nie powinno być takich, jakie uruchamia teraz, czyli indywidualna kasa za poparcie wyborcze. Winny być to dedykowane strumienie zasobów materialnych, ale także uważność, uznanie, promocja.

Takie uwspólnione gospodarowanie czy takie dobra wspólne, one rzeczywiście kojarzą się często z małą skalą właśnie gminy, może jakiejś infrastruktury typu wodno-kanalizacyjna czy jakaś nasza lokalna sieć energetyczna. Czy jest taka perspektywa, w której na przykład też nowe technologie, choć nie tylko, pozwolą na to w większej skali? Czy ten commoning jest w jakimś sensie skalowalny? Czy on w ogóle może zagrozić jakimś innym, na przykład, hierarchiom, albo transformować też państwo? Czy jest taka perspektywa, czy jednak to są właśnie te atrakcyjne, lokalne eksperymenty, ale które są tak jak koszula bliska ciału, ale reszta systemu zostaje trochę niezmieniona?

Nie, przede wszystkim muszą być transferowalne, co wymaga wiedzy, informacji i komunikacji. Pomocne mogą być lokalne i niezależne od władzy media. Muszą działać autonomicznie i misyjnie. Jeśli nie ma takiej sieci komunikacyjnej, która jest siecią obsługującą lokalne społeczności, to tego nie będzie.

Lokalne rozwiązania pod pewnymi warunkami są skalowalne. Na przykład trudno sobie wyobrazić, żeby dobre rozwiązania hydrologiczne miały dotyczyć tylko i wyłącznie miasta, a nie jego otoczenia. Każde wielkie miasto, żeby rozwiązać swój problem, nie może przerzucać tego problemu wyłącznie na swoje otoczenie, bo to się obróci przeciwko miastu. Oczywiście oznacza to, że miasto musi się porozumieć z sąsiednimi społecznościami.

Przede wszystkim musi wystąpić taka postawa, którą nazywam „solidarnością w rozwoju”. Zrozumienie, że brak solidarności powoduje, iż wszyscy tracą. To, że ci więksi tracą mniej, relatywnie mniej, nie może zadowalać.

Weźmy sytuację, w której narasta kryzys związany z różnymi aspektami korzystania z wody. Często jest jej za dużo, za mało i nie jest odpowiedniej jakości. To wszystko się zazębia. Dzisiaj nie próbujemy w miastach uchwycić całej wody z chmury do rury. System retencyjny miasta musi wychodzić poza jego granice administracyjne.

To samo dotyczy zanieczyszczenia powietrza.

Co z tego, że w Krakowie skutecznie zwalczamy smog? Jeśli ten smog do Krakowa dociera z otoczenia, to znaczy otoczenie mówi – „Dobrze, zapłacicie za nas, to wtedy my to zrobimy”, jest sytuacją właśnie braku zrozumienia tej współzależności, solidarności w rozwoju.

Kraków z tego tytułu nie poprawi swojej sytuacji, ale wy nigdy z tego nie wyjdziecie. To znaczy, że prędzej czy później takie działanie obróci się przeciwko wam, bo albo ludzie będą z waszego terenu wyjeżdżali, albo będziecie chorowali znacznie częściej niż moglibyście, albo ceny będą znacznie wyższe itd.

Zbyt wiele jednostek samorządu terytorialnego działa według zasady „nasza chata z kraja”. Ich liderzy swoim postępowaniem powodują, że mieszkańcy nie podejmują wysiłku zmiany niekorzystnej społecznie sytuacji.

W istocie rzeczy musi pojawić się zrozumienie znaczenia lokalności jako siły rozwojowej, a nie jako miejsca, w którym przebywam. Co jest zaprzeczeniem postawy „byle nie na moim podwórku”.

W tym kontekście trzeba projektować zmiany legislacyjne. Na przykład nowe prawo spółdzielcze.

Czujemy to na własnej skórze jako młodzi spółdzielcy.

Obecne prawo spółdzielcze jest z poprzedniej epoki – jest anachroniczne. Nie chcę powiedzieć, że spółdzielnia to zawsze najlepsza formuła organizacyjno-prawna. Istotne jest to, że jeśli coś wspólnie wytworzyliśmy, to nie wykluczamy innych, ale też nie pozwolimy sobie tego zabierać. Idzie o takie formy gospodarowania, które są uwspólnotowione i nie przeobrażą w formy menedżersko-korporacyjne.

Ważne jest, by rozwijając działalność gospodarczą i poszerzając obieg, nie utracić lokalnego zakorzenienia, nie zniszczyć tego, co było lokalnym posadowieniem tego działania, które dało nam przewagę.

Bo jeśli podporządkujemy się silniejszym graczom, to ta przewaga zniknie, będzie nie do odtworzenia, po prostu zostaniemy pochłonięci przez zewnętrzne centrum zysku.

W tej najnowszej pana pracy wątki też się pojawiają w kontekście entropii, czyli to, że prywatyzacja, komercjalizacja wielu rzeczy, rosnące hierarchie władzy, o takim uniformizującym charakterze, one generalnie zwiększają entropię, prowadzą do swego rodzaju rozpadu, zatracenia lokalnie umiejscowionych energii. I regeneracja jest takim procesem, który odpowiada na to…

Tak, ale zostawmy entropię w tej skali, której w pewnym sposobie ujęcia nie możemy ogarnąć, bo co zrobimy z tym, że energia słońca kiedyś się wyczerpie? Zostawmy to, na co nie mamy wpływu.

Zostawmy to kolejnym pokoleniom?

Nie wiem czy kolejnym pokoleniom, ile tych pokoleń trzeba by jeszcze? Zostawmy tę perspektywę, bo ona nie jest płodna z punktu widzenia działania: jest katastroficzna i zniechęca do działania. Próbujmy zrobić to, co może od nas zależeć.

Entropia prowadzi do rozpadu, degeneracji, a co za tym idzie, osłabienia funkcjonalności, zdolności do wytwarzania określonych zasobów. Oznacza także utratę pewnych kompetencji, utratę wiedzy, bo ona nie dotyczy tylko materii, nie dotyczy tylko natury, tego, co organiczne, ale dotyczy także tego, co psychiczne, co jest związane z kulturą. Entropia dokonuje się równolegle w każdym z tych wymiarów i potrzebujemy podejścia regeneratywnego, aby ją powstrzymywać. Wyróżniłem w swoim tekście[3] sześć wymiarów regeneracji lokalnej.

W przypadku regeneracji termodynamicznej chodzi zasadniczo o adaptację lokalności do zmian klimatu i o zapewnienie jej dostępu do odpowiednich dla jej potrzeb nośników i form energii, szczególnie dostępnych lokalnie, oraz ich produktywne i przyjazne środowisku wykorzystywanie. Trzeba ją także odnieść do pozyskiwania i przetwarzania wszelkich surowców i materiałów. Tym samym jest to regeneracja materio-energetyczna.

Regeneracja bioorganiczna odnosi się do chemiczno-organicznej energii życia. Polega przede wszystkim na funkcjonalnej naturalizacji lokalności i różnych form działalności człowieka. Jej fundamentalnym założeniem jest, że natura nie jest na zewnątrz – jest w nas i jesteśmy jej częścią. A jednocześnie zasoby naturalne nie są w pełni zastępowalne przez zasoby ludzkie i technologie. Dlatego konieczne jest szerokie wdrażanie rozwiązań możliwie naturalizujących lokalność (ang. nature-based solutions), w tym formowanie sieci przyrodniczej, która nie powinna być sfragmentaryzowana, ale połączona, tworząc lokalny ekosystem wypełniający długi szereg ekosystemowych usług. Na działaniu takiego systemu należy opierać klimatyczną adaptację lokalności.

Kluczowe znaczenie dla regeneracji gospodarczej ma zdolność uczestników danej lokalności do produktywnego rozpoznawania, stosowania i pomnażania lokalnych zasobów oraz do włączania ich w otwarty lokalny obieg. To oznacza faktyczne przezwyciężenie transakcyjnego modelu lokalności (wszystko na sprzedaż, na wymianę, wszystko dla opłacalności) i zastępowanie go modelem gospodarowania relacyjnego i znaturalizowanego, opartego na lokalnej wytwórczości.

Fundamentem regeneracji społecznej jest formowanie lokalnej przestrzeni publicznej, która stanowi niezbędną techniczną i komunikacyjną infrastrukturę służącą pobudzaniu społecznej gotowości do lokalności i urzeczywistnianiu prawa mieszkańców do lokalności, co warunkuje realizację ich prawa do jakości życia i rozwoju.

Regeneracja kulturowa dokonuje się przez wielopokoleniowe lokalne praktyki kulturowe. W tym przypadku regeneracja oznacza formowanie społecznego imaginarium krytycznie przewartościowującego lokalne dziedzictwo. Każdy jego składnik może się kiedyś okazać istotny. Na przykład zasoby wiedzy technicznej, która często jest lokalna, lokalne receptury, wiedza na temat ziół, różnego rodzaju ziaren. To jest wszystko bardzo ważna wiedza, w której nie chodzi tylko o to, żeby była skodyfikowana, tylko aby była pamięciowo zachowana i aktywizowana w miarę potrzeby.

Natomiast regeneracja polityczna polega na oddolnym obywatelskim konstytuowaniu się lokalności jako autonomicznej i samodzielnej jednostki terytorialnej, działającej w myśl zasady pomocniczości tak w relacjach wewnętrznych, jak i zewnętrznych. Jej istotą jest regeneracja demokracji lokalnej, której nie powinno się sprowadzać do wyłaniania reprezentacji mieszkańców w wyborach czy nawet tylko wyboru wójta.

To wymaga jednak uruchamiania i ożywiania różnych form obywatelskiej deliberacji i partycypacji, tak aby społeczność lokalna miała realny wpływ na funkcjonowanie i rozwój swojego otoczenia. Specyficzną formą zaangażowania są panele obywatelskie, zebrania sołeckie. Ważne są miejsca, w których społeczność lokalna definiuje swoje potrzeby, rozważa je i buduje alternatywne scenariusze rozwiązywania problemów.

Regeneracja jest procesem wielowymiarowym. Czy to oznacza, że zbudujemy jakąś matrycę i będziemy coś wpisywali w rubryki? Nie, musimy powiedzieć sobie: jakie są nasze potrzeby, co stwarza zagrożenie, co jest zasobem, wszystko to, co pozwala cały czas myśleć o tym, jaka jest nasza droga rozwojowa. Jak możemy nie tylko się uodpornić, ale też w jaki sposób prowadzić sprawy naszej lokalności, żeby zwiększać możliwości, a przede wszystkim jak preferować te strategie, które dają samodzielność i potencjał rozwojowy, rozwojową siłę.

Generalnie chodzi o to, jak poprzez podejście regeneratywne rozwijać lokalne siły wytwórcze.

Lubię określenie „siły wytwórcze”, podłączając do tego oczywiście także intelekt, mądrość, wiedzę, a więc te kwestie, które są niezbędne, żeby uciekać od takiej entropijnej degradacji.

Myślenie o rozwoju nie powinno polegać tylko na podtrzymywaniu jakiejś funkcjonalności, bo nie tylko synchronia jest potrzebna, także diachronia. Zastanowienia i świadomości wymaga to, co uruchamia spiralę rozwojową w naszym przypadku, co ją zasila, a co z kolei działa w przeciwnym kierunku, czyli uruchamia spiralę degradacji i rozpadu. Trzeba umieć eliminować te sprzężenia, które degradują, i uruchamiać te regeneracyjne – równolegle w wielu wymiarach, które wcześniej wskazałem.

Staram się szukać takiego motywu wspólnego tych regeneracji, które dotyczą różnych obszarów i mam wrażenie, że jednak mają ten wspólny mianownik, iż zawsze dotyczą wspólnoty, zbiorowości. To znaczy, bez względu na to, czy będzie to pewna suwerenność polityczna, czy to będzie spojrzenie na zasoby tradycji czy kultury. Jak gdyby nie były zasobami, które jednoznacznie można przypisać do jednej osoby, po prostu jako czyjeś aktywa, które gdzieś leżą w piwnicy. Wydają się być czymś, co albo jest wytwarzane przez jakąś społeczność, albo istnieje w relacjach tej społeczności. I zastanawiam się, czy w takim razie społeczności lokalne będą się konstytuować trochę podobnie właśnie jak kiedyś społeczności plemienne, branżowe albo bardzo lokalne. A może będziemy mieli do czynienia z jeszcze innymi rodzajami takich wspólnot, które stwierdzą – my jesteśmy tym obiegiem, który sam sobie stworzy właśnie te mechanizmy zwrotne sprawiające, że będziemy się regenerować.

Pytanie dotyczy szerokości naszego patrzenia. To znaczy, jak duży jest obrazek, który chcemy dostrzec, wyobrazić sobie.

Czy patrzymy tylko na jedną kwestię uznawaną za kluczową, na przykład, że najważniejszą sprawą dla Nowego Sącza jest zbudowanie drogi z Krakowa przez Brzesko. Przez dziesiątki lat tłumaczyłem, że ta droga, jeśli zostałaby stworzona, pozwoli drenować zasoby z Nowego Sącza w jeszcze większym stopniu niż teraz, kiedy ten układ komunikacyjny nie jest dość sprawny. Zasadnicze pytanie dotyczy tego, co jest na końcu tej drogi. Co jest tam wytwarzane i w jaki sposób? Czy to daje samodzielność i siłę rozwojową.

Nie chcę mówić, co dana społeczność ma robić. To musi określić sama i sama o to zadbać. Inaczej będzie po prostu penetrowana i uzależniana. W rezultacie w wielu polskich miejscowościach następuje depopulacja i kurczenie się, co dotyczy znaczącej części kraju.

Istotne jest to, żebyśmy nie oddzielali wiedzy akademickiej od wiedzy eksperckiej, która jest wiedzą praktyków działania, praktyków energii społecznej. My potrzebujemy przedsięwzięć, które nie są tylko przedsięwzięciami czysto poznawczymi, badawczymi. Przyjedziemy do jakiejś miejscowości, weźmiemy karteczki, wy nam mówcie, co was boli, opracujemy analizę SWOT, parę rysunków, i później sobie to wpiszecie do strategii. Takich projektów robiono w Polsce na pęczki. Tysiące ludzi zarabiało na tym duże pieniądze, tylko nic z tego nie wynikało.

Prędzej czy później komunikacja musi się odnosić do rozwiązywania konkretnego problemu. Nie chodzi tylko o wysłuchanie, to tylko punkt wyjścia do autentycznego dialogu, którego celem ma być wspólne wypracowanie i wdrożenie rozwiązań, a nie kanalizowanie niezadowolenia mieszkańców. Dialog ma ich upodmiotowić jako społeczność. To także proces wzajemnego uczenia się.

Zabijaniem ludzkiej inicjatywy jest rytuał konsultowania. To dobre, kiedy dochodzimy do fazy ostatecznej decyzji. Po wcześniejszej obywatelskiej deliberacji i rozważeniu różnych scenariuszy i możliwości. To formuje społeczność lokalną, bo uruchamia jej wyobraźnię. W tym sensie wspólnotowa, że wspólnie wyobrażona. To uruchamia poczucie, że jedziemy na tym samym wózku, że łączy nas wspólnota losu, że wzajemnie od siebie współzależymy.

Stanisław Wyspiański wyraził taką myśl, że jeśli niewiele od nas zależy, tym bardziej trzeba się zająć tym, co od nas zależy, bo będzie wtedy zależało więcej.

Jeśli nie zajmiemy się tym, co od nas zależy, to nigdy nic nie będzie od nas zależało. Zajmijmy się tym, na co mamy wpływ i co jest możliwe. Porzućmy przekonanie, że jest jak jest i tego nie zmienimy.

Takiego sobkostwa, coś takiego?

Dialog trzeba traktować jako społeczny mechanizm priorytetyzacji. To metoda ustalania tego, co jest najważniejszą potrzebą, co ma charakter egzystencjalny dla naszej społeczności. To przecina sobkowskie i klientelistyczne załatwianie dla siebie. Oczywiście nie lekceważę oddolnych pojedynczych postulatów, ale one nie mogą przesłaniać tego, co jest naprawdę kluczowe dla naszej społeczności, dla jej utrzymania i zdolności do rozwoju. I do jakiego stopnia my możemy na to wpłynąć. Czy to zależy od naszych działań, a jeśli tak, to od jakich? Aby nie sprowadzać wszystkiego do tego, że napiszemy petycję albo zorganizujemy pikietę.

Wydaje mi się, że takich apeli jak ten sprzed chwili właśnie, żeby wyjść poza swój wąsko pojmowany interes, trochę się pojawia. Jeden z nich, o którym wspominasz w tekście, to jest ten manifest serdeczności. The Convivialist Manifesto[4], który od razu przywodzi mi na myśl też ruch spółdzielczy sprzed wieku, „Rzeczpospolitą przyjaciół” Edwarda Abramowskiego[5] , który też posługiwał się takimi pojęciami, jak sięgnięcie po te cechy relacyjne, po sprawy dotyczące natury człowieka, ale umieszczające je również w tym, jak współpracujemy, jak tworzymy. Manifest serdeczności głosi potrzebę stworzenia społeczeństwa przyjaznych sobie ludzi także przez konkret. To znaczy proponuje sposoby zwalczania takich nierówności społecznych, które uwłaczają godności człowieka.

Tylko człowiek, którego godność jest szanowana i który dba o to, żeby jego godność była szanowana, jest w stanie wyrazić, wyartykułować to, co jest dla niego najważniejsze i wyrazić to wobec innych.

Bo wyrażenie tego do innych wymaga także postawy szacunku dla nich, czyli uszanowania ich godności, niezależnie od tego, czy oni się ode mnie różnią, czy ja ich lubię, czy nie lubię.

To, jak rozumiem, jest fundamentem racjonalnego pola dialogu, w którym cała reszta tej regeneracji, odbudowy wspólnoty lokalnej, jest możliwa. Bez tego mamy do czynienia raczej chyba z jakąś atrapą dialogu albo dialogiem bardzo nierównym, gdzie jedni dysponują możliwością komunikowania, a drudzy raczej pasywnie odbierają, co już przestaje być dialogiem.

Taki dialog, rozmowa nierównych prowadzi do paraliżu woli i energii. Mówiąc wprost, jeśli prowadzimy dialog na zasadzie rytuału, pozoru, nie zmierzamy do konkluzywności, nie traktujemy stron dialogu równo, preferujemy jednych kosztem drugich, skłócamy jednych kosztem drugich. Wiadomo, że są konflikty i nie chodzi o to, żeby je klajstrować, tylko dać się im wybrzmieć, ale aby znaleźć jakieś wspólne mianowniki.

Oczywiście kwestia techniki jest tu istotna, ale najważniejsze są właśnie aspekty podmiotowe dialogu. Przede wszystkim uznanie, czemu ma dialog służyć i połączenia tych różnych elementów, które są po części przedmiotowymi, po części narzędziowymi. I prowadzenie tego dialogu nie na zasadzie, że rozwiążemy na raz wszystkie sprawy, ale rozprawimy się z czymś chociaż trochę, bo jeśli w wyniku tego obrotu coś rozwiążemy, czyli stworzymy coś razem, to będziemy skłonni dalej rozmawiać, żeby stworzyć coś więcej, albo przynajmniej, żeby utrzymać to i rozwinąć, nawet jeśli nie wejdziemy na inny obszar.

Często mówimy, że kapitał społeczny to nie jest coś, co znajduje się w ziemi i fedruje, ale raczej coś, co się wyrabia przez społeczną praktykę.

Używam określenia – wytwarza. Nie kładę nacisku na dobra wspólne i dzielenie tych dóbr jako pierwszy proces, tylko na uspołecznianie zasobów takich, jakie są. I cały ten proces zasadza się właśnie na tym, że musi rozpoczynać się od rozmowy, od wysłuchania i wspólnego zastanowienia się. Bez tego nigdy nie będzie mógł być uruchomiony.

Zarazem jest to właśnie proces, który od samego początku w założeniu swoim ma być współ-. Czyli nie przychodzi ktoś, kto jest sędzią i wysłuchuje strony i mówi: „Zarządzam tak”.

Od samego początku w tym procesie ma być uruchamiana aktywność, tak aby aktywność jednych umacniała innych w aktywności, a nie odbierała powodu do aktywności. Aktywność, która usamodzielnia. Nie usamodzielnia w izolacji, ale usamodzielnia we współdziałaniu.

Ponieważ razem z innymi osiągasz więcej, więc dbaj o to, żeby ci inni osiągali odpowiednio dużo, żeby chcieli z tobą to robić, bo w przeciwnym razie powiedzą – „A cóż mnie to obchodzi, a cóż mi z tego”. Trzeba zawsze działać na zasadzie dobrego przykładu. Ludzie się przyzwyczają do złego, ale się też przyzwyczają do dobrego. Przyzwyczajając się do złego, jest o tyle łatwiej, że nie trzeba się wysilać. A to, o czym mówimy, to jest po prostu działanie wysiłkowe. Trzeba się wysilić intelektualnie, czasami trzeba się wysilić w sensie czasu, energii, łączenia także części swoich zasobów, i to różnego rodzaju. Zamiast sprzedać i udostępnić.

To jest jakiś historyczny zbieg okoliczności.

Twierdzę, że zamiast zajmować się wyłącznie dyskutowaniem o przemianach świata, starajmy się ten świat uczynić na naszą miarę, w naszym otoczeniu, w naszym środowisku, chociaż trochę lepszym, ale w taki sposób, który nie polega na niczym innym, jak wspólnym wytworzeniu tego, co zaspokaja ważne społeczne potrzeby.

Zatem dialog, podstawowa sprawa, o której mówiliśmy, szacunek, godność, uważność – to są rzeczy, które są pierwsze. A to, czy spiszemy, czy zrobimy taką czy inną rejestrację zgłaszanych postulatów i jak się do nich odniesiemy, jest ważne, ale bez tego pierwszego, drugiego, trzeciego w ogóle nie będzie miało żadnego znaczenia, będzie czystym pozorem. A każdy pozorowany dialog ma to do siebie, że zniechęca i odrzuca od dialogu. Powoduje, że się odwracamy plecami do siebie. A to oznacza, że nie jesteśmy w stanie przeciwdziałać zjawiskom, które nawet jeśli ich nie wytworzyliśmy, niekorzystnie na nas działają.

Mamy taką sytuację, na którą się godzimy. Godzimy się na przykład na to, że w tej chwili średnia długość życia w krajach wysoko rozwiniętych i w Polsce skraca się. I możemy uważać, że to jest proces normalny, że tak musi być, albo zaczniemy się zastanawiać, z czego to wynika i co ja mogę zrobić w tym obszarze, na który mogę mieć wpływ, żeby to się poprawiło. A to są dziesiątki różnych rzeczy, które mogę wymyślić, co zrobić, żebyśmy mieli zdrowe środowisko, bezpieczną komunikację, wyższą świadomość ludzi.

Albo się godzimy na to, że coraz więcej jest zachowań nieracjonalnych, depresji, załamań, albo staramy się, aby skala tych zjawisk była ograniczona.

Uważam, że narzucanie globalnych wysokich standardów emisyjnych ma bardzo nikłe szanse powodzenia, jeśli nie zostanie uzupełnione o działanie lokalne, oddolne, które w swojej całości zmierza w tym samym kierunku, ale zależy od ludzi. Bo inaczej to wszystko będzie zależało od hierarchii, od władzy. Wszędzie tam, gdzie będzie hierarchia, to ona będzie dominowała.

Prędzej czy później koszty będą wyższe, straty społeczne będą większe, nierówności będą większe i koło się zamknie. Cokolwiek zrobimy i tak tego nie utrzymamy. Dlatego uważam, że to myślenie trzeba odkryć poprzez siłę rozwojową lokalności, nie urzędu gminy, nie wójta. I choć nie lekceważę ani urzędu, ani wójta, to siła rozwojowa lokalności jest dla mnie podstawowym postulatem. Popatrzmy na lokalność inaczej. To nie jest tylko po prostu jakieś terytorium.

To nie jest terytorium, to nie są tylko ludzie, ale to jest jakaś przestrzeń, którą ludzie wytwarzają. Na końcu cokolwiek ma się stać, musi się stać między ludźmi. Nie może stać się dla każdego z nas osobno. Musi stać się między nami.

Dziękuję za rozmowę!

Regeneracja! Społeczeństwo - okładka ksiązki

Regeneracja! Społeczeństwo. Rozmowy i eseje o obecnym i przyszłym świecie pod red. naukową Stanisława Mocka, Collegium Civitas, Warszawa 2023

Przypisy:

[1] Trzy Polski: Potencjał i bariery rozwoju integracji z Unią Europejską (1999). (Red.) Hausner, J., Marody, M. Warszawa: Friedrich Ebert Stiftung; przyp. red.

[2] Gospodarka i entropia. Jak wyjść z polikryzysu? (2023). (Red.) Hausner, J., Krzykawski, M. Warszawa: Wydawnictwo Scholar; przyp. red.

[3] Hausner, J. (2023). Lokalność jako społeczna siła rozwojowa. [W:] Hausner, J., Krzykawski, M. (Red.). Gospodarka i entropia. Jak wyjść z polikryzysu? Warszawa: Wydawnictwo Scholar; przyp. red.

[4] Convivialist Manifesto. Declaration of Interdependence (2013). Translated from the French by Margaret Clarke. Duisburg: Centre for Global Cooperation Research, https://www.altersocietal.org/documents/English/ManifestoEng.pdf; przyp. red. 5 Abramowski, E. (1986). Rzeczpospolita przyjaciół. Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX; przyp. red.

Sprawdź inne artykuły z tego wydania tygodnika:

Nr 205 / (49) 2023

Przejdź do archiwum tekstów na temat:

# Społeczeństwo i kultura

Być może zainteresują Cię również: